Szukaj
Close this search box.

10 lat z Bałkanami. Czarnogóra

Jak już wiecie z poprzedniego wpisu, 10 lat temu po raz pierwszy, bardzo spontanicznie udałam się wraz z moim przyjacielem Tomaszem do Czarnogóry. Absolutnie nie mieliśmy w planach wizyty w tym państwie. Ale wystarczyła jedna, bardzo owocna rozmowa z sympatycznym Panem Bułgarem w schronie Konczeto, by zweryfikować nasze podróżnicze zamiary. Czy Czarnogóra nam się spodobała? Jakie przygody tam mieliśmy? Zapraszam do lektury kolejnego, wspominkowego wpisu w ramach cyklu 10 lat z Bałkanami.

Podróż z Sofii

Zacznijmy od tego, jak w ogóle dostaliśmy się z Sofii do Czarnogóry. Cóż, odpowiedź będzie prosta, choć mało oczywista. Pojechaliśmy autobusem, z przesiadką w Serbii, w Niszu. Teraz na 100% zdecydowalibyśmy się na pociąg. W końcu na trasie Belgrad – Bar kursuje regularna linia. Wtedy jednak jeszcze o tym nie wiedzieliśmy. W Sofii udajemy się na dworzec międzynarodowy, gdzie w jednej z agencji kupujemy bilety do Podgoricy. 10 lat temu kosztowały po 90 BGN od osoby. W Niszu okazuje się, że mamy źle wypisane bilety, ale ostatecznie udaje nam się wsiąść do autobusu jadącego do Czarnogóry. W autokarze panuje spory rozgardiasz. Jeden facet dłubie sobie w stopie, drugi pali papierosy, a jakaś dziewczyna krzyczy na mnie i Tomasza, że zajęliśmy jej miejsce (pomijam fakt, że każdy siadał, gdzie chciał). Około 1 w nocy przekraczamy serbsko-czarnogórską granicę. Przy okazji odkrywamy, że nasz autobus nie kończy trasy w Podgoricy, a w mieście o nic nie mówiącej nam nazwie, czyli Herceg Novi. Szybka weryfikacja mapy i już wiemy, że jest to miejscowość obok Boki Kotorskiej, do której chcieliśmy się dostać. O 5 rano dojeżdżamy do Podgoricy. Tam dokupujemy bilety do Herceg Novi i mkniemy na wybrzeże.

Czarnogóra = Boka Kotorska

Pierwsze wspomnienie z Czarnogóry? Cappucino pite na dworcu autobusowym w Herceg Novi, w oczekiwaniu na autobus do Kotoru. O 9.30 ruszamy w trasę. Autobus jedzie wzdłuż wybrzeża Zatoki Kotorskiej, dzięki czemu możemy pierwszy raz tego dnia zachwycić się jej pięknem. Po Dotarciu do Kotoru od razu udajemy się do informacji turystycznej, by podpytać się o jakiś relatywnie tani nocleg? Nie, tu go nie znajdziecie. Przejdźcie się do Dobroty. Tam są tańsza noclegi niż tu, w Kotorze. Tak też robimy. W pierwszym domu, jaki rzucił nam się w oczy, wynajmujemy pokój za 25 €. Po krótkim odpoczynku i odświeżeniu, ruszamy na zwiedzanie. Starówka Kotoru oraz jego twierdza robią na nas piorunujące wrażenie. Późnym popołudniem jedziemy do Perastu, by odwiedzić wysepkę Matki Boskiej na Skale. Zachwytom nie ma końca. Gdy chcemy wracać do Dobroty, odkrywamy, że łapanie stopa w Czarnogórze jest dość problematyczne. Na szczęście stoimy obok parkingu i Tomasz zauważa parę, która wsiada do auta. Okazuje się, że jadą w naszą stronę i nie boją się nas zabrać. A wiecie, że ostatnio spędzaliśmy sylwestra w Poznaniu? Polacy byli dla nas przemili. Więc wiecie, to nasz obowiązek, by wam teraz pomóc.

Czarnogóra

Czarnogóra

Ucieczka z wybrzeża i spotkania z Czechem

Generalnie nasz pobyt w Czarnogórze zakładał jeden plan zatytułowany „brak planu”. Wiedzieliśmy, że chcemy dostać się do Doliny Grebaje, rekomendowanej przez znajomego Bułgara. Poza tym – nie mieliśmy pojęcia, co będziemy tam robić. Początkowo nawet chcieliśmy zostać dłużej na wybrzeżu. Ale nie do końca nam to wyszło. Najpierw z Kotoru udaliśmy się do Budvy. Trochę na farta złapaliśmy autobus, głównie dzięki temu, że Czech, który poprzedniego dnia mignął nam gdzieś na starym mieście, prawie rzucił się pod jego koła. Budva nas nie zachwyciła. Mnie nawet podwójnie, bo kupiona w piekarni buła okazała się zawierać mięso. Z Budvy pojechaliśmy do Baru. Tam stwierdziliśmy, że chyba jednak nie chcemy być dłużej na wybrzeżu i jedziemy do Doliny Grebaje. Na dworcu kolejowym znów widzimy Czecha. Kupujemy bilety i jedziemy pociągiem do Kolasina. Jakież jest nasze zdziwienie, gdy na stacji oprócz nas z pociągu wysiada też Czech. Tam wreszcie się „oficjalnie” poznajemy. Szybko też okazuje się, że jedziemy dokładnie w to samo miejsce. W Kolasinie maszerujemy na dworzec autobusowy, by dowiedzieć się, że transport do Plav mamy za dwie godziny. Czas ten pożytkujemy z Tomaszem na wizytę w informacji turystycznej, zakupy i picie kawy. W tym samym czasie Czech próbuje na stopa dotrzeć do Plav. Efekt jest tego taki, że nawet ta sztuka mu się udaje, ale obrana przez niego droga jest nieprzejezdna i musi biec 5 km z powrotem do Kolasina, by zdążyć na autobus. Udaje mu się zdążyć i już we trójkę jedziemy do Plav. Stamtąd musimy złapać taksówkę, bo do doliny nie jeżdżą autobusy. Pomoc oferuje nam kierowca, z którym przyjechaliśmy z Kolasina. Za 15 € dowodzi nas do Eko Katunu Grebaje.

Czarnogóra

W Dolinie Grebaje

Jakie jest moje pierwsze wspomnienia z Doliny Grebaje? Docieramy tam po zapadnięciu zmroku. Wchodzimy we trójkę do restauracji, gdzie po ścianą stoją oparte 3 kałachy, a czterech, brodatych jegomości patrzy się na nas spode łba. Szczerze? Miałam ochotę uciekać. Ale na to wszystko, jak spod ziemi wyrosło przed nami dwóch kelnerów – białe koszule, muszki i 100% profesjonalizmu. Pomagają nam wybrać odpowiednie miejsca na postawienie namiotu. Nasz Czech spotyka tam swoich rodaków i z nimi idzie na nocleg. Rano, gdy wychodzę z namiotu, jestem w szoku, w jak niesamowitym miejscu się znaleźliśmy. Fakt, cała dolina skąpana jest w porannej rosie, a widok na poszarpane szczyty Prokletije sprawia, że długo nie mogę dojść do siebie. Z Doliną Grebaje związana jest jeszcze jedna historia z naszym Czechem. Otóż był to typ lekkiego kombinatora, który ogólnie nocował gdzieś na dziko, ale do Eko Katunu wpadał np. żeby podładować telefon. My z Tomaszem płaciliśmy po 2 € od osoby. W tej cenie mogliśmy tam biwakować, korzystać z łazienki z prysznicem, a dodatkowo cały czas ktoś pilnował nam namiotu. Kombinacje Czecha skończyły się tak, że został skasowany przez właściciela restauracji na dużo wyższą kwotę.

Czarnogóra

Sinjajevina – miłość od pierwszego i drugiego wrażenia

Jednym z najważniejszych momentów naszego pobytu w Czarnogórze był trekking przez góry Sinjajevina. Trafiliśmy tam tylko dlatego, że w informacji turystycznej w Kolasinie wzięliśmy broszurę dotyczącą tego pasma. Podczas lektury przeczytaliśmy takie zdanie: Pasterze gór Sinjajevina są niesamowicie gościnni. Gdy widzą turystów zapraszają ich na kawę/rakiję. Oboje z Tomaszem byliśmy sceptyczni. Ale niepotrzebnie. Już pierwszego dnia zostaliśmy ugoszczeni przez pasterkę, która na nasz widok wybiegła z domu krzycząc: Turista! Kafu, rakiju! No cóż, oboje byliśmy mocno zadziwieni, że broszura miała rację. Bo nie był to pierwszy i nie ostatni przejaw gościnności wśród pasterzy z Sinjajeviny. W górach tych naszym celem był kościół Rużica. Stamtąd mieliśmy dojść do Zablijaka. Jednak pogoda pokrzyżowała nam plany. Jeden z pasterzy spotkanych na trasie powiedział: Jak będzie mgła i deszcz, to musicie zejść z gór, bo nic nie widać. Co się stało następnego dnia? Po całonocnej burzy nad Sinjajeviną rozlała się gęsta jak śmietana mgła. Widoczność była zerowa. Postanowiliśmy zejść do Doliny Tary i na dwa dni przenieść się w Durmitor. A gdy pogoda pozwoli, wrócić do Sinjajeviny nieco później.

Czarnogóra

Czarnogóra

Wieczorne rozmowy w Durmitorze

Szczerze mówiąc na Durmitor nie mieliśmy jakiegoś mocno konkretnego planu. Dodatkowo dopadł nas tam lekki kryzys. Był to kolejny, mocno intensywny tydzień naszej podróży i zwyczajnie byliśmy już trochę zmęczeni. Dlatego, siedząc na przełęczy pod Bobotov Kuk oboje doszliśmy do wniosku, że nie chce nam się go zdobywać. Tak po prostu. Naszym kolejnym celem był Planinarski Dom Skrka. Aby do niego dojść musieliśmy pokonać przełęcz Samar, która dostarczyła mi sporo emocji. A raczej zejście z niej w stronę Skrckiego jeziora. Stromo, ślisko i jeszcze plecak chciał mnie przeważyć. Do schroniska docieramy późnym popołudniem. Urzęduje tam jeden pracownik parku. Za jego zgodą rozbijamy tam namiot. Później siedzimy we trójkę i rozmawiamy. Czarnogórzec snuje rozważania na temat Polski i tego, jak wpłynął do niej w 81 r. na pokładzie sowieckiego statku. Kiedy słońce chyli się ku zachodowi, pracownik parku zauważa, że ktoś stoi na przełęczy. Po upływie dłuższego czasu nikt jednak nie pojawił się w schronisku, za to do naszych uszu zaczęły docierać nas dźwięki śmiechu i rozmów. Ktoś obozował niedaleko od  nas, chcą obejść parkowe zasady i nie płacić za nocleg. Rano, pracownik parku pożegnał się z nami i wyruszył wlepić mandat niesfornej ekipie turystów.

Czarnogóra

 

Zobacz również

2 odpowiedzi

  1. Osobnik z Krakowa w rozpiętej koszuli (a często bez niej) to Adam „zwykły” uczestnik nie przewodnik. Gdy inni ubierali polary, kurtki i czapki on zapinał koszulę. Nosił plecak, bo mu znajomi kupili jako prezent. Nosił tam pelerynkę i rękawiczki. Żadnego picia, żadnego jedzenia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.