Szukaj
Close this search box.

Psychodietetyk w podróży w warszawskiej restauracji Banja Luka oraz na pokazie filmu „Smak Curry”

Od Bałkanów do Indii droga daleka, jednak nam udało się połączyć te dwa regiony podczas jednego wieczoru. A wszystko za sprawą wizyty w restauracji Banja Luka oraz uczestniczenia w pokazie filmu „Smak Curry”, na który zaproszenie wygrałam dzięki portalowi Ugotujto.pl. I choć jak wiecie do Azji mam stosunek raczej chłodny i ambiwalentny, to gdyby nie możliwość obejrzenia pięknego filmu,  wieczór można by spisać na straty. Bo niestety ale Bałkany, a raczej reprezentująca je restauracja się, nie popisały.

 

Zacznę od negatywnego aspektu naszego wieczoru i będzie to opowieść o tym, jak NIE powinno się obsługiwać klientów. Miałam nadzieję, że będę mogła Wam opisać i polecić kolejne fajne, bałkańskie miejsce w Warszawie. Niestety…. Generalnie to ja uznałam Banja Lukę za godną odwiedzenia. Po przejrzeniu menu stwierdziłam, że jest warte uwagi, a pozytywne komentarze na portalu Gastronauci utwierdziły mnie w przekonaniu, że trzeba się tam wybrać. Na Szkolną 2/4 dotarliśmy bez większego problemu. Przez piwniczne okienka szybko dostrzegliśmy, że restauracja nawet w środku tygodnia cieszy się sporym powodzeniem. We wnętrzu lokalu było gwarno, tłoczno, duszno i głośno. Ponieważ na wejściu nie spotkaliśmy nikogo z obsługi, postanowiliśmy poszukać wolnego stolika. Kiedy już takowy sobie upatrzyliśmy, znalazł się kelner, który zapytał się, czy mamy rezerwację. No cóż, na to nie wpadliśmy, by w środku tygodnia rezerwować stolik, na przyszłość będziemy już nieco bardziej zapobiegawczy. Okazało się na szczęście lub nieszczęście, że miejsce dla nas jest i po zostawieniu rzeczy w szatni, zostaliśmy usadzeniu przy maleńkim stole. Szybka analiza karty i ja wybieram Falafel z sadzonym jajkiem, frytkami z cukinii, szopską sałatką, kolbą kukurydzy, ajwarem, i tatziki. Marek natomiast cevapcici z siekanej baraniny na szpadach z pizdżurem warzywnym, chrustem ziemniaczanym, kolbą kukurydzy, sałatą szopską, ajwarem i tatziki. W trakcie oczekiwania na potrawę otrzymaliśmy 4 kawałki bagietki z jakąś warzywno – rybną pastą oraz 3 koreczki z sera, papryki i oliwek. Na nasze dania nie czekaliśmy zbyt długo, lecz ja czułam się jakby to była wieczność, a wszystko przez koszmarną wprost muzykę, jaka leciała z głośników. Była to jakaś „łupanka”, która bardziej pasowała do jakiegoś klubu lub dyskoteki, a nie do restauracji, która pretenduje do miana bałkańskiej. Z całym szacunkiem, na Bałkanach słuchają różnych bardziej i mniej dyskotekowych utworów, ale w restauracjach zazwyczaj puszczają muzykę ludową i  w na tyle nieinwazyjny sposób, że np. można swobodnie rozmawiać. W Banja Luce niestety albo trzeba się przekrzykiwać, albo w ogóle nie rozmawiać. Jeśli dodamy do tego zaduch panujący we wnętrzu lokalu, to otrzymamy spory ból głowy. Również wystrój wnętrza bardziej przypomina jakiś nowoczesny klub i nie za wiele ma wspólnego z Bałkanami. Ok, fajnie, że wystawione są na półkach np. butelki z winami czy słoje z oliwkami, ale one nie stworzą same całego klimatu.

Spory plus mogę dać Banja Luce za sposób podania potraw, który był wyjątkowo estetyczny. Uważam jednak, że znaczącym wyolbrzymieniem jest napisanie w menu, że w skład dania wchodzi szopska sałata, ponieważ otrzymaliśmy raptem łyżkę tejże sałatki (z drugiej strony była naprawdę niesmaczna, więc może dobrze, że nie dostaliśmy jej więcej. Generalnie jest to dla mnie fenomen, bo chyba trzeba się wyjątkowo postarać, żeby zepsuć szopską sałatę.). Zamiast tatziki do naszych dań dołączony został jakiś ostry sos na bazie majonezu, a w moim daniu zabrakło kukurydzy (zorientowałam się dopiero pisząc ten post i analizując menu). Generalnie moje danie była bardzo dobre, jednak nie wiem kto wpadł na pomysł by uformować falafel w taki a nie inny kształt. Mi on przypominał jedno, ale oszczędzę wam niesmacznych szczegółów i wizji.

Pomysł na podanie potraw – super. Sam wygląd potraw dawał do myślenia…

ruda w Banja Luka

jedzenie w Banja Luka

Marek ze swojego dania był zadowolony i raczej nie znajdował powodów do narzekań. Chciał jednak domówić u naszego kelnera jeszcze jedną butelkę pepsi, niestety choć ten mijał nas kilkanaście razy, ciągle zapominał ją przynieść. Po konsumpcji uznaliśmy, że nie chcemy dłużej siedzieć w okropnym zaduchu i hałasie Banja Luki. Marek poprosił kelnera o rachunek. Trochę czasu minęło zanim kelner nam go przyniósł, a kiedy Marek poprosił o możliwość płacenia kartą, odpowiedziała mu cisza. W końcu kelner przyniósł nam terminal, wstukał kwotę, po czym sobie poszedł. Ok, rozumiem gdyby był poproszony przez innego klienta, albo musiał coś pilnie zrobić. Ale nie, on poszedł gadać sobie z kimś przy barze, odwrócony do nas plecami. Transakcja na terminalu została zrealizowana, a my dalej siedzieliśmy i zastanawiając się, co zrobić. Mogliśmy np. anulować transakcję i wyjść bez płacenia. Mogliśmy również zabrać terminal pod pachę i opuścić lokal. Na szczęście dla Banja Luki jesteśmy uczciwymi klientami i niczego takiego nie uczyniliśmy. Zostawiliśmy terminal na stole z wydrukowanym dowodem zapłaty dla restauracji, lecz kopii już sobie sami nie wystawiliśmy. Wściekli, udaliśmy się do szatni, gdzie okazało się, że pod numerkiem jaki otrzymaliśmy wiszą nie nasze rzeczy. To już była kropka nad „i”. O ile Marka ciężko wyprowadzić z równowagi, to ta sytuacja z lekka go już zdenerwowała. W każdym razi Banja Lukę opuściliśmy z dużą ulgą.

Szczerze mówiąc nigdy, nigdzie nie zostałam potraktowana w tak nieuprzejmy sposób. Ok, może nie wyglądamy z Markiem na super zamożnych klientów, ale z całym szacunkiem skoro przyszliśmy do takiego miejsca i było nas stać na zamówienie czegoś poza wodą i herbatą, to wypadałoby nas traktować poważnie. Na Bałkanach nigdy nie spotkałam się z tego typu podejściem do klienta nawet, gdy po kilku dniach w górach, nieumyta i wyglądająca jak siedem nieszczęść przychodziłam najeść się do restauracji. Zawsze traktowana byłam w uprzejmy i pełen szacunku sposób. A wczoraj, oboje z Markiem poczuliśmy się jak klienci gorszej kategorii.

Banja Luka chyba uznała, że klimat Bałkanów tworzy się jedynie poprzez potrawy. Jedzenie było dobre, ale nie powaliło mnie na kolana. Prawda jest taka, że również sam lokal, jak i sposób zachowania obsługi, powinien wskazywać, że jesteśmy w miejscu choć trochę związanym z klimatem bałkańskim. Szaro – bure wnętrze, niemili kelnerzy, okropna muzyka. Ale pewnie byłabym w stanie przeboleć wystrój lokalu, jak i muzykę, gdyby kelner zachowywał się w sposób kulturalny.

Nigdy więcej do Banja Luki się nie wybiorę. Za te same lub nawet sporo mniejsze pieniądze, mogę udać się do innych restauracji, które faktycznie reprezentują Bałkany. Nikomu też nigdy nie polecę Banja Luki, gdyż nie jest to miejsce, w którym można poczuć się po prostu dobrze. Ja wyszłam stamtąd zażenowana, zła i z myślą, że jeśli ktoś nie był nigdy na Bałkanach, a uda się do tego lokalu, to będzie miał bardzo mylne wyobrażenie o tym rejonie Europy…

Na szczęście dla nas wieczór nie zakończył się jedynie na wizycie w Banja Luce. O 20:30 udaliśmy się na przedpremierowy pokaz filmu „Smak Curry”. Trochę obawiałam się hinduskiej produkcji, mylnie zakładając, że będzie to coś a`la Bolywood. Na szczęście film był fabularny, bez tańców i śpiewów grupowych. Sama historia jest piękna i bardzo uniwersalna. A tłem dla niej są „Dubbawalla”, czyli dostawcy lunchboxów (angielska nazwa filmu to właśnie „Lunchbox”). Sposób działania Dubbawalla był analizowany przez różnych naukowców, gdyż mimo panującego w Indiach kompletnego chaosu, menażki z posiłkami zawsze dostarczane są na czas, do właściwego odbiorcy i nigdy nie dochodzi do pomyłek (ekipa Top Gear również próbowała swoich sił jako doręczyciele lunchboxów, jednak z dość marnym skutkiem). W filmie jednak, pieczołowicie przygotowany przez Ilę posiłek dla męża, trafia omyłkowo do  Saajana Fernandeza –  pracownika biurowego. Kiedy Ila orientuje się, że obiad zjada obcy mężczyzna, wkłada do menażki liścik. W ten sposób rozpoczyna się dialog, między kompletnie obcymi sobie ludźmi, którzy dzielą się ze sobą swymi troskami i przemyśleniami.

źródło: http://www.filmweb.pl/film/Smak+curry-2013-665908

Film potrafił wywołać na kinowej aali salwy śmiechu, a to głównie za sprawą Sheikh oraz ciotki Ili. Z drugiej strony potrafi też wzruszyć i skłonić do zastanowienia nad własnym losem. Dla mnie film miał jeden, zasadniczy minus – nie można było poczuć smaków i zapachów gotowanych przez Ilę potraw. Lepiej nie oglądać „Smaku Curry”, kiedy jest się głodnym. Podsumowując, był to jeden z bardziej pozytywnych filmów jakie miałam ostatnio okazję obejrzeć. Naprawdę gorąco polecam!

[youtube http://www.youtube.com/watch?v=my-2Y72AG6s]

A po seansie, było jedzenie. Organizatorzy zadbali, abyśmy po obejrzeniu filmu mogli choć trochę poczuć smak Indii. Był zatem przepyszny poczęstunek oraz pokaz gotowania hinduskich potraw. Był to naprawdę miłe zakończenie wieczoru. Później żałowaliśmy z Markiem, że przed seansem nie poszliśmy po prostu do jakiejś indyjskiej restauracji. Ale jak to się mówi, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, przynajmniej wiem, jakiego miejsca w stolicy nigdy nikomu nie polecać.

Zobacz również

13 odpowiedzi

  1. mam fajną książkę o Indiach jakbyś chciała „Wśród mangowych drzew”-to z tej samej serii co „Brudna robota”-ale dam ci jak oddasz poprzednie 🙂

      1. ja po prostu zapobiegliwa jestem 🙂
        a książka naprawdę super i sporo przepisów w niej jest na dania indyjskie, więc może ci się spodoba 🙂

      1. Można 🙂 ja się chętnie dzielę książkami, więc jak Ola będzie chciała pośredniczyć to mogę w najbliższej przyszłości udostępnić 🙂

  2. Witaj 🙂
    Po Twoim komentarzu na moim blogu (sajkofanka_smaku) od razu kliknęłam w link i przeniosłam się na Twoją stronę, by móc czym prędzej przeczytać Twoją relację z Banja Luki. Nie ukrywam, iż poczułabym się równie urażona, gdyby obsłużono mnie tak fatalnie jak Ciebie. Być może ja znalazłam się w lepszej sytuacji, gdyż trafiłam w to miejsce w sobotni wieczór, gdzie muzyka była na żywo – był śpiew i akordeon, do tego lampka wina i ciepłe fajne jedzonko. Obsługa też była OK. Ale doskonale Cię rozumiem – sama nie raz trafiałam w różne miejsce, ba trafiam do dziś, gdzie obsługa jest fatalna. Strasznie nad tym ubolewam, bo najczęściej przez takie osoby cała restauracja traci. Być może tego dnia była inna zmiana, albo po prostu ja nie trafiłam na tę gorszą część załogi…
    Mam jednak nadzieję, że polecisz mi jakieś fajne miejsce, gdzie w stu procentach mogłabym odkryć kuchnię bałkańską, bo wciąż mało jest takich miejsc na mojej kulinarnej mapie Polski 😉
    A jeśli chodzi o Smak Curry akurat wczoraj oglądałam w domu – rewelacja – oby więcej powstawało tak pysznych filmów 😉
    Pozdrawiam Cię serdecznie i dziękuję, że podzieliłaś się swoją opinią o BanjaLuce!

    1. Generalnie w tej całej historii najlepsze jest to, że napisałam do managera Banja Luki i podesłałam mu moją „recenzję”. Oczywiście przeprosił mnie i w ogóle, oraz zaproponował, żebyśmy z Markiem przyszli do restauracji na darmowy obiad. Nie skorzystaliśmy z tego zaproszenia, gdyż za bardzo obawialiśmy się, że nam obsługa do talerzy napluje. Mimo przeprosin i w ogóle jakoś nie mam do tego miejsca sentymentu.
      W kwestii przyjemnych, bałkańskich miejsc, to mogę polecić z czystym sumieniem Nesebar oraz piekarnię Bałkańską Ulicą 🙂

      1. Słuszna decyzja!
        A miejsca na pewno odwiedzę, gdy tylko będę miała okazję i na pewno podzielę się z Tobą wrażeniami 😉 Swoją drogą – bardzo ciekawy blog, aż miło poczytać i pooglądać – rewelacja! Pozdrawiam raz jeszcze!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.