Szukaj
Close this search box.

Natisone – włoski region czekający na odkrycie

Kiedy zapowiedzieliśmy, że majówkę 2023 spędzimy we Włoszech, widzieliśmy w naszych social mediach, iż część z Was nie była tym zachwycona. „Łeee… taki oklepany kierunek, każdy tam był.” Gdy jednak zaczęliśmy relacjonować naszą podróż, to szybko się okazało, że wybraliśmy takie włoskie zakątki, o których albo mało kto słyszał, albo mało kto odwiedzał. Jednym z takich miejsc, było Natiosone. Zabieramy Was więc na rowerowo-biegowo-spacerowo-winiarskie eksplorowanie tego mało znanego zakątka Włoch.

Valli di Natisone, czyli 4 doliny

Valli di Natisone, bo tak brzmi pełna nazwa tego regionu, obejmuje doliny czterech rzek: Natisone, Alberone, Cosizza i Erbezzo. Tuż obok przebiega granica ze Słowenią ze słynną Doliną Soczy. Zresztą, na włosko-słoweńskiej granicy wznosi się najbardziej znany szczyt tej okolicy, czyli Matajur (Monte Matajur) mający 1650 m n.p.m. Jak się wkrótce przekonacie, stanowi on popularny cel wycieczek rowerowych, trekkingowych czy biegowych. Oczywiście Natisone to nie tylko góry i doliny. To również liczne, malownicze miasteczka i kryjące się tam atrakcje. Najważniejszym ośrodkiem regionu jest Cividale del Friuli, wpisane zresztą na listę UNESCO. Turyści chętnie zaglądają też do sanktuarium Castelmonte czy do winnic, będących częścią regionu winiarskiego Collio (po słoweńskiej stronie -> Goriška Brda). Naprawdę jest tu co robić. My jednak nastawialiśmy się przede wszystkim na aktywną turystykę. Bo powodem, dla którego w ogóle się tam wybraliśmy, były… trasy rowerowe.

Agriturismo Péstrofa – nasza baza w Natisone

W Natisone zatrzymaliśmy się w niewielkiej miejscowości Cedron. To właśnie tam znajduje się Agriturismo Péstrofa (link afiliacyjny) Pod nazwą tą kryje się przede wszystkim doskonała restauracja i ferma rybna. Można tu naprawdę dobrze zjeść. Co ciekawe, okazało się, że jedna z pracujących tam dziewczyn… mówi po polsku. Jednak Agriturismo to nie tylko restauracja. To również dość niedawno zbudowany obiekt z przestronnymi, nowocześnie urządzonymi apartamentami. Sam Cedron może stanowić niezły punkt wypadowy do eksplorowania Natisone. Ale pod warunkiem, że będziecie dysponować własnym środkiem lokomocji.

Natisone Bike Arena

Pewnie prędko albo wcale nie dowiedzielibyśmy się o Dolinach Natisone. Ale znajomy Słowak jakiś czas temu podrzucił Markowi materiały stamtąd. Gdy zobaczyliśmy zdjęcia z Matajuru, to oboje powiedzieliśmy „Jedziemy tam!”. Oczywiście każde z nas miało swoje plany. Ja nastawiałam się na bieganie i trekkingi, Marek natomiast na nieco ostrzejszą jazdę po rowerowych trasach będących częścią ambitnego projektu, jakim jest Natisone Bike Arena. Skupia on trasy z gór otaczających dolinę w jedną całość. Głównie koncentruje się na ścieżkach typu enduro, które zachowują szlakowy, naturalny charakter, ale miejscami są poprawione pod kątem jazdy na rowerze. W projekcie wyznaczone są zarówno trasy zjazdowe jak i podjazdowe, a całość tworzy wielką pętlę, która ułatwia zaplanowanie jazdy. Dodatkowo wyznaczone są miejsca w których można skorzystać z podwózki busem, tak aby zachować siły na zjazd. Natisone Bike Arena uzupełniają miejsca przyjazne rowerzystom takie jak noclegi, restauracje i kawiarnie.

Natisone rowerowo

Ten włoski zakątek z pewnością przypadnie do gustu fanom rowerowego enduro, którzy szukają miejsc nieco mniej znanych i nierozjeżdżonych. Poniżej będziecie mogli się zapoznać z wrażeniami Marka i informacjami praktycznymi na temat tamtejszych tras. Jednak warto dodać, że Natisone to też idealny teren do jazdy wycieczkowo-rekreacyjnej. I takiej formy rowerowego eksplorowania dolin ja miałam okazję doświadczyć. Wzięłam bowiem udział w wycieczce, która obejmowała kilka z bardziej znanych miejsc w obrębie Natisone.

Natisone Bike Arena by Marek

Pomimo nieco kapryśnej pogody, dzięki ekipie z Natisona Bike Arena udało mi się odwiedzić i zjechać zdecydowaną większość przygotowanych tras. Wszystko to dzięki dobremu przewodnictwu lokalnej ekipy oraz podwózkom go góry busem. Cały projekt podzielony jest obecnie na dwie główne strefy z trasami: San Leonardo i San Pietro. W sumie do dyspozycji jest tu 32 km oznaczonych i utrzymywanych na bieżąco oficjalnych tras enduro. Najbardziej znaną jest zjazd ze szczytu Matajur „749”, która oferuje aż 11 km zjazdu i ponad 1400 metrów przewyższenia. Wszystkie trasy zachowują charakter naturalny i skierowane są do rowerzystów, którym nie straszne są zjazdy po skałach i korzeniach. Warto zaznaczyć że praktycznie każda z tras jest dzielona z pieszymi o czym informują stosowne znaki. Mnie osobiście jeździło się tu świetnie. Trasy są rozproszone na dużym obszarze dzięki czemu każda z nich oferuje nieco inny klimat i teren. Dodatkowo podczas takiej wycieczki enduro można odwiedzić sporo tutejszych klimatycznych włoskich miasteczek i ciekawych miejsc. Mój pełny raport z tras możecie znaleźć w artykule na stronie 43ride. Zainteresowanym polecam też zajrzeć też na oficjalną stronę Natisone Bike Arena, gdzie również znajduje się dużo informacji odnośnie tras.

Wycieczka na e-bike’u

Kiedy Marek hasał po trasach enduro, ja miałam okazję m.in. wziąć udział w wycieczce na rowerach elektrycznych. Wraz z Paolo i Simone, którzy m.in. stoją za sukcesem Natisone Bike Arena i ich dwójką klientów udaliśmy się na objazd najciekawszych miejsc w okolicy. Naszym punktem startowym była winnica Scribano, położona w malowniczej miejscowości Prepotto. Przed wyruszeniem na trasę wypijamy kawę i rozmawiamy mieszanką włoskiego, angielskiego i francuskiego. Po zażyciu odpowiedniej dawki kofeiny wskakujemy na rowery. Naszym pierwszym celem jest Castelmonte. Czeka nas więc długi i mozolny podjazd, który na rowerach elektrycznych nie stanowi za dużego wyzwania. Niemniej, tutejsze pagórki choć niepozorne, mogą dać w kość. Ponieważ jest niedziela, to w sanktuarium Castelmonte są tłumy. Ale rozciągający się stamtąd widok jest naprawdę przepiękny.

Natisone

Później mamy przed sobą długi zjazd. Jednak nieco go sobie urozmaicamy. Zaglądamy na pewien wyjątkowy punkt widokowy oraz zajeżdżamy do uroczego wodospadu Kot. Niestety, kiedy zaczynamy kierować się w stronę Cividale, łapie nas ulewa. Jest dość krótka, ale skutecznie nas moczy. Ostatecznie jedziemy bezpośrednio do winnicy. A tam… wychodzi słońce. Zasiadamy więc w ogrodzie i degustujemy doskonałe wino oraz jemy pyszne, lokalne specjały. Idealny zwieńczenie 40-kilometrowej wycieczki.

Natisone

Krajoznawcza wycieczka

Raz udało nam się wspólnie wskoczyć na rowerową wycieczkę, by objechać bliskie okolice Cedronu. Ruszyliśmy z agroturystyki do San Pietro. Jednak nie zajeżdżaliśmy do jego centrum, a trzymając się dróg biegnących wzdłuż lewego brzegu rzeki Natisone, skierowaliśmy się do miejscowości Sorzento. Tam zatrzymaliśmy się na chwilę w Osterii alla Cascina, która współpracuje z projektem Natisone Bike Arena i jest miejscem przyjaznym rowerzystom. Po krótkim relaksie pojechaliśmy w górę rzeki do Laze. Tam zarządziliśmy odwrót, bo nad dolinę przyszła ulewa. Efekt był tego taki, że choć chęci i siły dopisywały, to musieliśmy zawrócić do Cedronu. Oczywiście, jak to bywa w takich sytuacjach, gdy dotarliśmy do agroturystyki… przestało padać. Mimo to udało nam się zrobić przyjemne, choć nieco mokre 23 km.

Matajur

Jak wspominaliśmy, naszą główną motywacją do odwiedzenia Natisone był… Matajur. Jest to naprawdę bardzo malownicze miejsce. Które jednak postanowiło nam pokazać, że ma dla nas inne plany. Zawitaliśmy na jego wierzchołku dwukrotnie – pierwszego i ostatniego dnia pobytu. I co nam z tego wyszło?

Matajur – próba nr 1

Już po dotarciu do Natisone i zostawieniu gratów w Pestrofie, ruszyliśmy ku Matajurowi. Pod jego szczyt, a dokładniej do schroniska (Rifugio Pelizzo) można dojechać samochodem. Stamtąd zaczyna się kilka szlaków, które wiodą na jego wierzchołek. Ja postanawiam na niego wbiec, Marek natomiast wjechać na rowerze. On wybiera najkrótszy wariant, ja zaś dłuższy, który miał być teoretycznie łagodniejszy. Teoria sobie, a życie sobie. Końcówkę biegu mam niemal pionowo do góry, po skałach i śniegu. Kiedy spotykamy się na szczycie Matajuru, nachodzi na niego chmura i widoki możemy sobie co najwyżej wyobrazić. Na szczęście znajdujący się tam kościółek jesteśmy w stanie podziwiać w pełnej okazałości. Po krótkiej sesji foto, Marek zjeżdża do auta jedną z tras rowerowych, wzdłuż której ja zbiegam.

Matajur – próba nr 2

W kolejnych dniach na Matajur nie zaglądaliśmy. Postanowiliśmy ostatniego dnia, przed wyruszeniem na Elbe, jeszcze raz dać szansę temu szczytowi. Prognozy były obiecujące. Szybko się jednak okazało, że ich przewidywania swoje, a życie swoje. Wstajemy skoro świt i podjeżdżamy do schroniska. A tam wieje, siąpi lekki deszczyk i jest tak zimno, że przed zakładam rękawiczki rowerowe, żeby w trakcie biegu nie zmarzły mi ręce. Bo ponownie ja na Matajur wbiegam, Marek wjeżdża na rowerze. Niestety na szczycie znów nie możemy liczyć na widoki. Wysokie, alpejskie szczyty skryte są za zasłoną chmur, a ogólna szarość sprawia, że ta malownicza okolica robi dość przygnębiające wrażenie. Musimy więc uznać porażkę i pożegnać się z Matajurem, który okazał się być wyjątkowo kapryśną górą.

Natisone – najważniejsze atrakcje niezwiązane z bieganiem i rowerami

Żeby nie było, że tylko biegaliśmy czy jeździliśmy na rowerach. Nasz pobyt w Natisone obejmował też zabytki, punkty widokowe czy ciekawe/nietuzinkowe miejsca. Oczywiście nie udało nam się tematu wyczerpać i mamy jeszcze sporo powodów, by tam wrócić.

Cividale del Friuli

Najważniejszym ośrodkiem regionu jest Cividale del Friuli. Swą historią sięga roku 50 p.n.e., gdy założone zostało przez Juliusza Cezara. Swoje ślady pozostawili tu Rzymianie, Frankowie, Patriarchat Akwilei czy Republika Wenecka. Generalnie działo się w Cividale sporo. Obecnie jest to raczej dość spokojne miasto, z malowniczą starówką chronioną przez UNESCO i przecinającą ją malowniczą rzeką Natisone. Cividale del Friuli odwiedziliśmy dwukrotnie. Przede wszystkim musieliśmy zajrzeć na słynny Ponte del Diavolo (Most Diabła) z XV wieku. Rozciąga się z niego piękna panorama miasta i rzeki. Warto też spojrzeć na most z dołu (da się zejść bezpośrednio do koryta rzeki), jak i z punktu widokowego przy Chiesa di San Martino. Oczywiście sporo spacerowaliśmy po okolicach głównego placu (Piazza Duomo) oraz wąskich uliczkach. Niestety nie udało nam się zajrzeć do najważniejszej atrakcji miasta, czyli do owianego tajemnicami celtyckiego Hypogeum (wpadaliśmy do Cividale w porze, gdy atrakcja ta była już zamknięta). Składa się na niego kilka komór skalnych lub grot. Nikt nie wie, ile mają lat, ani kto je wykopał i dlaczego. Jak sama nazwa wskazuje, niektórzy uważają, że jest to przedrzymskie, celtyckie miejsce pochówku. Ale jaka jest prawda – tego nikt na 100% nie wie.

Cividale

San Pietro al Natisone

Niewielką miejscowość San Pietro al Natisone odwiedzaliśmy wielokrotnie. Zarówno podczas wycieczek rowerowych, jak i w ramach spacerowego eksplorowania okolicy. Przede wszystkim warto tu zajrzeć do… cukiernio-piekarni Dorbolo’ Gubane. To tu można skosztować tradycyjnego dla tego regionu ciasta gubana. Wygląda trochę jak nasza babka, ale w środku kryje nadzienie z suszonych owoców i orzechów. W Dorbolo czeka też na Was wyśmienita kawa, foccacie i pyszne łakocie.

Ale nie samym jedzeniem żyje człowiek. Przy San Pietro rzeka Natisone tworzy wyjątkowo malowniczą scenerię. Przeciska się tu przez skały, a przy jednym jej zakolu jest plaża i przyjemne tereny rekreacyjne (na mapach Google oznaczone jako Vernasso/Barnas). W San Pietro są dwa mosty przerzucone nad rzeką – pieszy i samochodowy. Z obu rozciąga się ładny widok na płynącą w dole Natisone.

San Pietro

Grotta San Giovanni d’Antro

Jednym z bardziej znanych miejsc w regionie jest Grotta San Giovanni d’Antro. Pod nazwą tą kryje się jaskinia, w której znajduje się kościół. Wiedzie do nich malownicza, skryta pośród zielenie ścieżka, trawersująca górskie zbocze. Niestety, z Grottą jest pewien drobny problem. Przez większość czasu jest ona zamknięta. Zwykle od kwietnia można ją zwiedzać w każdą niedzielę. Informacje o godzinach i datach otwarcia najlepiej jednak sprawdzić na oficjalnej stronie. My mogliśmy ją zobaczyć tylko z zewnątrz. Ale i tak zrobiła na nas spore wrażenie. Jej okolica jest niezwykle fotogeniczna. Włączając w to fakt, że poniżej jaskini wypływa potoczek. Dodatkowo, na wiosnę zieleń była tu niesamowicie intensywna.

Medves i Chiesa di San Lorenzo

Do małej, położonej na zboczu gór wsi Medves podjechaliśmy w trakcie dość deszczowego dnia. Trochę bez przekonania, że czeka tu na nas coś WOW. Ale szybko się okazało, że było warto. Z wioski wyruszyliśmy na spacer do malutkiego, kamiennego kościółka – Chiesa di San Lorenzo. Widok, jaki się stamtąd rozpościerał, wprawił nas w spore osłupienie. Absolutnie się tego nie spodziewaliśmy. Góry, zieleń, ogromna przestrzeń. Przy lepszej widoczności byłoby perfekcyjnie. Ale i tak nie narzekaliśmy. I gdyby nie deszczowa aura, to pewnie spędzilibyśmy tam dłuższą chwilę.

Castelmonte

Castelmonte pojawiało się już w kontekście wycieczki na rowerach elektrycznych. Ale warto tu jeszcze raz wspomnieć o tym miejscu. Bo niewątpliwie stanowi jedną z najpopularniejszych atrakcji regionu. To maryjne sanktuarium położone jest na szczycie góry mającej 618 m n.p.m. Prawdopodobnie powstało między V a VII wiekiem. I miało trochę różne zawirowania. 21 września 1469 r. piorun uderzył w szczyt góry, powodując zawalenie się dzwonnicy i sporej części kościoła, a także doprowadził do pożaru, który stawił wizerunek czczonej tutaj Maryi i obrócił większość budowli w ruinę. 10 lat później sanktuarium odbudowano. W kolejnych latach cały kompleks był jeszcze kilka razy przebudowywany. Do Castelmonte warto wpaść przede wszystkim dla pięknych widoków. Sam kościół ładnie prezentuje się z zewnątrz, w środku jednak nie wyróżnia się niczym wybitnym. Całkiem ładnie prezentują się otaczające go budowle oraz placyk ze studnią. Jeśli natomiast chcielibyście spojrzeć na sanktuarium z dystansu, to warto zajrzeć do znajdującego się po sąsiedzku Parco della Croce. Z wzniesienia tego, na szczycie którego stoi krzyż, świetnie widać kościół i pozostałe zabudowania.

Castelmonte

Palmanova

Palmanova nie leży bezpośrednio nad rzeką Natisone lub w jej bliskim sąsiedztwie. Ale można do niej podjechać będąc już w regionie. W szczególności, że Palmanova, podobnie jak chorwacki Karlovac, jest miastem mającym kształt gwiazdy. M.in. z tego powodu, jak i świetnie zachowanej renesansowej architektury, znalazła się pod protektoratem UNESCO. Fakt faktem, żeby dostrzec gwieździsty układ Palmanovej trzeba wznieść się ponad nią lub spojrzeć na dowolną mapę. Podczas naszej wizyty przespacerowaliśmy się bastionie okalającym miasto. Poprowadzone są tam trasy spacerowe. Jednak z racji deszczu nie zdecydowaliśmy się obejść Palmanovą dookoła. Za to przeszliśmy się po jej imponującym, głównym placu Piazza Grande oraz promieniście odchodzących od niego uliczkach. Pod kątem architektury Palmanova nie jest tak ciekawa jak Cividale, ale na krótki spacer mimo wszystko warto tu wpaść.

Palmanova

Winnice

Natisone to również wino. Najwięcej winnic porasta ziemie leżące na wschód od Cividale del Friuli. Tak naprawdę jest to styk dwóch regionów: Colli Orientali del Friuli a Collio. Ta ostatnia nazwa powinna być Wam znana. Jej pełna forma, czyli Collio Goriziano, po słoweńsku brzmi Goriška Brda. To właśnie stamtąd pochodzi słynna rebula. Jakie wina rządzą w okolicach Natisone? Przede wszystkim czerwone Schioppettino. Ale i doskonałe białe wina można tu zakupić. My polecamy wspomnianą wcześniej winnicę Scribano. Przemili gospodarza, a wino? Przepyszne!

Natisone_wina

Nasze ogólne wrażenia

Musimy przyznać, że Natisone nas naprawdę pozytywnie zaskoczyło. Fakt, nie ma tu może tak spektakularnych widoków, jak po drugiej stronie granicy, gdzie Alpy Julijskie wraz z Doliną Soczy tworzą dużo bardziej zjawiskowy krajobraz. Jest za to sielankowo, kameralnie, a przyroda jest tam absolutnie niezwykła. Na wiosnę lasy pachniały tam czosnkiem niedźwiedzim, który tworzył ogromne, zielone dywany. Zresztą czosnek ten pojawiał się też w menu niektórych restauracji, np. w chlebie albo w formie pesto. W Natisone czuliśmy się doskonale. Pasował nam włoski luz oraz fakt, że zagranicznych turystów było tam jak na lekarstwo. Czy wrócimy do Natisone? Obstawiamy, że na 100%. Np. w ramach podróży, w trakcie której będziemy chcieli połączyć Słowenię i Włochy. I Was również do tego zachęcamy.

Natisone praktycznie

  • Do Natisone możecie się wybrać przy okazji pobytu w Słowenii. Łatwo tam dojechać np. z Kolovratu lub bezpośrednio z Kobaridu.
  • Jeśli zależy Wam na aktywnej turystyce, to celujcie w okolice San Pietro lub Cedronu. Obie miejscowości mogą być naprawdę dogodnymi bazami wypadowymi do trekkingów, spacerów i oczywiście wycieczek rowerowych.
  • My w Natisone spędziliśmy 4 dni i oczywiście nie wyczerpaliśmy tematu. 5-6 dni powinno być optymalną ilością, by dość gruntownie poznać tę malowniczą okolicę.
  • Natisone będzie świetnym wyborem, jeśli chcecie poznać nieco mniej komercyjną twarz Włoch.

Uważacie ten artykuł za pomocny? Chcecie wesprzeć naszą twórczość? Jeśli tak, to możecie nam postawić wirtualną kawę. Dziękujemy!

Zobacz również

Jedna odpowiedź

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.