Szukaj
Close this search box.

Bałkany 2010. Część 17 – w sercu Durmitoru

21.09.10 Noc na campingu była wyjątkowo zimna, a co gorsza wszystkie nasze graty, a my razem z nimi, pływamy w namiocie. Taki stan rzeczy zawdzięczamy przymrozkowi, który przylazł nie wiadomo skąd i po co. Jakież było nasz zdziwienie, gdy po wyjściu na zewnątrz okazało się, że wszystko przykrywa warstwa szronu.
I tak najbardziej udał się Tomasz, który na namiocie zostawił skarpetki do wyschnięcia. Hmm… zasadniczo można by powiedzieć, że skarpetki wyschły, ale stały się jakieś taki sztywne i zimne. Ludzie przepłacają kupując skarpety z coolmaxem, a wystarczy tylko zostawić je na dachu namiotu i chłodzenie ma się gwarantowane.

Lodowe skarpety

Camping Ivan Do

Mroźny poranek

poranek w Ivan Do

Rozpoczynamy wielkie suszenie rzeczy. Na szczęście jest lampa – błękitne niebo i piękne słońce. Już koło 9 jesteśmy gotowi na podbój Durmitoru. Naszym celem było zdobycie najwyższego szczytu tego pasma, czyli Bobotov Kuk. Początkowo nasza trasa jest bardzo przyjemna, gdyż wiedzie ocienionym lasem, a ścieżka wznosi się łagodnie. W pewnym momencie mijamy wielki głaz z napisem „Wish you were here”. Czyżby Pink Floydzi tu byli? Ciężko stwierdzić, ale bardziej zastanawia mnie to, że nie zrobiłam głazowi zdjęcia. Chyba byłam w zbyt dużym szoku.

Po pewnym czasie nasza droga wychodzi z lasu i wiedzie wśród kosówek i głazów, na zasadzie „z góry na dół, z dołu do góry.” Był to też idealny moment na przerwę termiczną, czyli pozbycie się cieplejszych ciuchów. Idziemy dalej, podziwiając odsłaniające się durmitorskie krajobrazy. Słońce przypieka niemiłosiernie i o porannym przymrozku dość szybko zapominamy, mimo że w zacienionych miejscach nadal wszystko było zmrożone.

Widoki ze szlaku

Widoki z Durmitoru

Przechodzimy koło kilku szałasów i kierujemy się zakosami w stronę Bobotov Kuk. Robimy krótki postój na Ledenej Pecinie, skąd można udać się na Bezimienny Wierch. My jednak nadal kierujemy się na najwyższy szczyt Durmitoru. Po drodze mijamy grupkę Polaków uganiających się za motylem „Niepylakiem Apollo”, na którego zasadzał się również Tomasz.

W niemiłosiernym upale toczymy się (ciężko nazwać nasze tempo żwawym marszem) na przełęcz Devojka. Droga jest zasadniczo w stanie rozkładu – wiedzie po sypiących się piarżyskach. Kiedy idziemy w cieniu, jest nawet całkiem przyjemnie, ale w słońcu można się upiec żywcem.

Wychodzimy na przełęcz, mając po prawej stronie Bobotov Kuk. Zabrakło nam tylko motywacji, by na niego wejść. Może to upał na nas tak wpłynął? A może jednak fakt, że od trzech tygodni szlajamy się po górach? Tomek wyszedł na chwilę na Lucin Vrh, ja zostałam na przełęczy z naszymi rzeczami. W międzyczasie przybywa grupa Polaków, która jak się okazuje kompletnie spontanicznie wybrała się w Durmitor, gdyż w planach mieli… Tatry. Ale z racji paskudnej pogody w naszych rodzimych górach, po prostu się spakowali i przyjechali do Czarnogóry. Jak to Tomasz podsumował: „Halny ich nieźle wywiał.” Tomek dopytuje się ich, czy nie mają mapy, która miałaby zaznaczony szlak wzdłuż Kanionu Tary. Niestety Polacy mają te same mapy, co i my i wiedzą na ten temat tyle samo, co i my, czyli nic. Również przewodnik Cycerona, którego właścicielami są sympatyczni Niemcy odpoczywający z nami na przełęczy, również nie jest zbyt pomocny. Plan mieliśmy taki, aby zejść do Jeziora Skrcko, dalej kanionem Susickim dojść do Kanionu Tary i nim dotrzeć do Żablijaka. Owszem, Susickim Kanionem da się dojść do Tary, ale na tym kończy się możliwość przejścia. No nic. Musimy zmodyfikować plany.

Widokowo

Durmitor

SONY DSC

Durmitor

Durmitor

Z przełęczy idziemy w dół. Początkowo droga wije się wśród skał i piargów. Na rozejściu szlaków, ścieżka kieruje nas na przełęcz Samar, która ma dość specyficzny, pofałdowany wygląd. Zejście z niej dostarcza mi niezapomnianych doświadczeń. Ale, podczas ostatniej rozmowy ze znajomymi, którzy również mieli do czynienia z tym miejscem, wszyscy zgodnie stwierdzili, że nie da się zapomnieć przejścia z jednej strony przełęczy na drugą.

Na szlaku

Durmitor szlaki

W dole widać już nasz cel – Planinarski Dom Skrka oraz jezioro. Droga do schroniska jest łatwa, miła i przyjemna. Na miejscu urzęduje tylko jeden pracownik Parku Narodowego. Schronisko świeci pustkami. Nawet nie ma tam zbyt wiele wyposażenia, ot ława, stół, parę krzeseł, piec i garnki.

W drodze do schroniska

Jezioro Skrcko

ruda i Durmitor

Schronisko

Planinarski Dom Skrka

Gotujemy obiad, Tomek rozstawia nasz namiot. Gospodarz schroniska ostrzega nas, że w nocy może być zimno. Dla nas nie jest to zbyt zaskakująca wiadomość.

W otoczeniu Durmitoru odpoczywamy, planując nasze ostatnie dni w Czarnogórze i nasze ostatnie dni bałkańskiej przygody w ogóle.

Kiedy nie da się już siedzieć na dworze, z powodu spadającej temperatury, chowamy się w ciepłym wnętrzu schroniska, gdzie rozmawiamy z jego gospodarzem. Okazuje się, że nasz rozmówca pracował na sowieckim statku, który w listopadzie 81’ wpłynął na polskie wybrzeże. No cóż, czego to się można dowiedzieć siedząc przy kominku.

Kiedy słońce chyli się już ku zachodowi, opiekun schroniska wygląda przez okno i zauważa, że ktoś stoi na przełęcze Samar. Z Tomaszem zastanawiamy się, czy to nie nasi znajomi Polacy. Ekipa jednak nie dociera do schroniska, lecz słychać ich w nocy, gdyż rozbili się dość blisko.

Zapisz

Zapisz

Zobacz również

4 odpowiedzi

  1. Widoki z Bobotov Kuka zapierają dech w piersiach, więc żałujcie 😉
    My na (prawie) sam szczyt wnieśliśmy małą M. Ostatnie metry podejścia po tym, co chyba „lubisz” zrobiliśmy w trybie wahadłowym, na zmianę. Nie na moje krótkie nóżki było drapanie się po wielkich głazach z nosidłem…

    1. Wtedy nie żałowaliśmy – zmęczenie materiału wzięło górę nad ambicjami. Po prostu jak nigdy, nie chciało nam się absolutnie nic. Nie oznacza to jednak, że na Bobotov kiedyś nie wrócę 😉
      A stożki usypiskowe i piargi są zawsze moimi ulubionymi miejscami w górach 😀

      1. wolę głazy niż piargi – na piargu zdarzyło mi się w Alpach Kamnicko-Sawińskich brzydko pojechać, „zawisnąć” i gdyby nie błyskawiczna odruchowa reakcja kolegi z dużym doświadczeniem (mój przyszły mąż wtedy nawet nie zdążył się zorientować, co się stało), to sobie bym zjechała ładne kilkaset metrów w dół. Przepaść to nie była, było tylko stromo i miałam szansę „jedynie” mocno się poturbować, ale i tak perspektywa nie była miła. Od tego czasu po piargach chodzę wolno (co niektórych irytuje) i nader ostrożnie.

        1. Ja na piargach również nie jestem mistrzem prędkości, też zdarzyło mi się parę razy pojechać, ale na szczęście bez większych obrażeń oprócz kilku siniaków. Generalnie każde góry potrafią dać w kość. Mnie kiedyś sporej pokory nauczyły Góry Świętokrzyskie, choć wydają się takie przyjazne i bezpieczne. Pozory mogą mylić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.