Szukaj
Close this search box.

Rowerowa Chorwacja. Część 2: Peljesac i Korcula

Tym razem w trakcie pobytu w Chorwacji postanowiliśmy odwiedzić wyspy. Na pierwszy ogień miała pójść Korcula. Delta Neretwy jest całkiem dobrym punktem, z którego można rozpocząć poznawanie chorwackich wysp. A wszystko za sprawą pobliskiego portu w Ploce, skąd pływają promy do Trpanj na półwyspie Peljesac. Natomiast podróż na Korculę kontynuować można z Orebica.

Po godzinie 10 opuszczamy Camping Rio i drogą na północ jedziemy do Ploce. Przewodniki po Chorwacji dość oszczędnie opisują to portowe miasto. Bo rzeczywiście jest jednym z brzydszych w całym kraju. Blokowiska, mnóstwo obiektów związanych z załadunkiem i przeładunkiem kontenerów, które dowożone są tutaj statkami oraz pociągami. Całość nie robi najlepszego wrażenia. Podążając za strzałkami, docieramy do portu i ustawiamy się w kolejce aut oczekujących na prom. W międzyczasie udaję się do kasy, by zapłacić za nas oraz samochód. Koszt to: 27 HRK od osoby, 115 HRK za mały samochód. Nie najtaniej, ale rejs trwa godzinę.

Ploce

Ploce

Przed 11 rozpoczyna się załadunek. Wjeżdżamy na prom, po czym udajemy się na najwyższy pokład, by w trakcie podróży móc podziwiać widoki. Jedyne, co nam w tym nieco przeszkadza, to dość porywisty wiatr. Rejs jest całkiem przyjemny i dość szybko nam mija. Docieramy do Trpanj. Mamy niecałą godzinę na to, by przedostać się z niego do Orebica, znajdującego się po przeciwległej stronie półwyspu. Dzieli nas od niego dystans około 19 km. Nie jedziemy tam jednak od razu, lecz zaglądamy do położonego nad miejscowością Oskorusno kościółka, który okazał się być przepięknym punktem widokowym. Dalej przeraźliwie wieje, co nie wróży nic dobrego, w szczególności, że na Korculi planujemy rowerową wycieczkę.

Trpanj

Oskorusno

Oskorusno

Oskorusno

Do Orebica musimy pędzić, bo w Oskorusno spędziliśmy nieco za dużo czasu. Docieramy bez większych przeszkód na nabrzeże, gdzie znów ustawiamy się w kolejce. Tym razem mam spory problem, bo nie mogę namierzyć kasy. Po dłuższych poszukiwaniach odnajduję ją na końcu nabrzeża, nieco schowaną po lewej stronie. Tym razem koszt rejsu to: 11 HRK od osoby, 53 HRK za mały samochód. Czas płynięcia to 30 min.

Niewątpliwie na tej trasie promowej czekają znacznie piękniejsze widoki. Sam Orebic, jak i miasto Korcula świetnie prezentują się z wody. Człowiek chłonie te krajobrazy każdą komórką ciała w obawie, że aparat nie uwieczni tego wszystkiego aż tak dokładnie.

Orebic

Korcula

Jesteśmy na wyspie. Zwiedzanie miasta Korcula zostawiamy na później, za to kierujemy się bardziej na zachód, do miejscowości Smokvica. W jej rejonie namierzyliśmy kilka tras rowerowych, z których chcieliśmy przetestować przynajmniej dwie. Jednak szybko te plany miały zostać zweryfikowane przez ogólnie panujące warunki oraz moją migrenę, która dopadła mnie po dopłynięciu na wyspę. Mimo potwornego bólu głowy postanawiam wsiąść na rower i wyruszyć w stronę miejscowości Brna. Po przejechaniu kilku kilometrów jestem wykończona. Każdy zjazd wywołuje u mnie atak paniki, a każda nierówność powoduje jeszcze większy atak migreny. Marek jest na mnie wściekły i co chwila mnie strofuje, żebym jechała szybciej/nie zsiadała z roweru itd. i nie bardzo dociera do niego to, że potwornie boli mnie głowa. Huraganowy wiatr też mi nie pomaga. Zresztą migrenę chyba właśnie jemu zawdzięczam.

Smokvica

Opuszczamy Brnę i szutrową, lekko kamienistą drogą pniemy się do góry. Po chwili wyjeżdżamy na zbocze schodzące wprost do morza, które nasza ścieżka łagodnie trawersuje. Powinno mi się tu podobać. Powinnam sobie tędy na luzie i z uśmiechem jechać. Zamiast tego mam łzy w oczach, co chwile zsiadam z roweru, który mam ochotę wyrzucić w krzaki. A gdy nawet decyduję się na jazdę, to wiatr sprawia, że jadę wężykiem niczym pijana i dodatkowo buja mną na boki. Mam szczerze dość. Markowi jednak nic nie przeszkadza. Nawet nie próbuje mnie zrozumieć lub choć na chwilę odpuścić mi swoich i tak nie pomagających w niczym komentarzy. Atmosfera robi się gęsta, dlatego dobrze, że w pewnym momencie się rozdzielamy. Marek zjeżdża szybciej, a ja maszeruję pchając rower, płacząc i klnąc na cały świat.

Smokvica

Smokvica

Docieram do płaskowyżu, który porastają winnice. Jest pięknie, aczkolwiek ja zamiast się zachwycać, zastanawiam się, gdzie jest Marek. Mam do wyboru kilka dróg, ale nie mam pojęcia, którą postanowił pojechać mój małżonek. Decyduję trzymać się po prostu asfaltu. Po chwili dzwoni Marek z pytaniem, gdzie jestem. To chyba ja powinnam zadać to pytanie, gdyż zasada jest taka, że jeśli ludzie się rozdzielają, czy to podczas pieszej czy rowerowej wędrówki, to powinni na siebie czekać przy skrzyżowaniach dróg. W tym przypadku jednak nie mogłam na to liczyć, na szczęście szybko się odnaleźliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną do Smokvicy.

Okrążamy winiarski płaskowyż, na którym akurat trwają prace i kręci się tu trochę osób. Widoki są piękne, a dzięki temu, że teren ten jest nieco osłonięty, mniej tu wieje. Do samego miasteczka czeka nas stromy podjazd. Nawet Marek zasiada tu z roweru i pcha go pod górę.

Smokvica

 Smokvica Smokvica

Powered by Wikiloc

 

Pakujemy rowery i wyruszamy do Korculi. Jest po 17, a o 18:40 mamy prom powrotny na Peljesac. Daje nam to szansę na chociaż krótki spacer po mieście Korcula. Nawet poza sezonem spotkać tu można sporo turystów. Słychać niemiecki i amerykański angielski. Starówka Korculi jest po prostu urocza. Wąskie uliczki, niewielkie kamienice, klimatyczne restauracje i sklepiki. Piękny widok roztaczający się z nabrzeża. Można się w tym wszystkim zatracić, a poprawa nastroju jest gwarantowana.

Korcula

DSC00399

Korcula

Korcula

Przed 19 żegnamy się z Korculą i promem płyniemy na Peljesac. Tym razem, żeby zaoszczędzić nieco grosza, nie decydujemy się na rejs do Ploce, tylko jedziemy stałym lądem przez leżący w Bośni i Hercegowinie Neum. Droga przez półwysep jest kręta i dość nużąca. Na szczęście ruch jest znikomy, więc dość szybko ją pokonujemy. Po 20 lądujemy w Stonie, znanym z względu średniowieczne mury miejskie. W nocy są całkiem dobrze oświetlone, dzięki czemu mamy szansę choć z daleka się im przyjrzeć. Jednak nie zwiedzanie nam w głowie. Jesteśmy przeraźliwie głodni, dlatego postanawiamy zatrzymać się tam na dłużej i zjeść jakiś obiad. Otwartych jest kilka restauracji. My wybieramy tę, która oferuje pizzę i nie ma zbyt wysokich cen. Mimo, że na rowerach nie zrobiliśmy zbyt wielu kilometrów, to jesteśmy wykończeni. Sama podróż na Korculę i z niej była dość męcząca i czasochłonna. Tempo jakie sobie narzuciliśmy również było odpowiednie.

Peljesac

Opuszczamy Ston i jedziemy do Neum. Przekraczania granicy jest tylko formalnością i nie zabiera zbyt wiele czasu. W bośniackim kurorcie tankujemy Kiankę, gdyż okazuje się, że w Bośni benzyna jest o złotówkę tańsza niż w Chorwacji. Nawet przy małym, kiankowym baku robi to sporą różnicę. Grubo po 22 docieramy na camping i od razu padamy jak kłody do łóżka. Aktywny odpoczynek…mówili. Będzie super…mówili. Tylko zapomnieli dodać, że na koniec człowiek jest aż tak zmęczony.

Na koniec tradycyjne, filmowe podsumowanie całego dnia.

Jeśli chcielibyście zrobić podobną wycieczkę, to skorzystajcie z mapy z zaznaczoną trasą, jaką zrealizowaliśmy podczas tego dnia.

Zobacz również

12 odpowiedzi

  1. Kolejna rowerowa inspiracja z podróży, która zachęca do odwiedzin w tym rejonie! Czuć niesamowitą sielankę, gdy ogląda się na nagraniu okolice, przez które przejeżdżaliście. Świetna sprawa!

  2. Wow, generalnie podziwiam za rowerową wycieczkę po górzystych terenach, ale to samo z migreną?! To już podziw do kwadratu. Mam nadzieję, że trauma nie pozostała, bo fotografie bajeczne!

    1. Traumy na szczęście nie miałam. Następnego dnia na rower znów wsiadłam. Generalnie człowiekowi się zdaje, że ma dobrą kondycję. Ale później wsiada na rower i zaczyna jeździć po górach. Wtedy odkrywa, że jego kondycja wcale do idealnych nie należy 😉

  3. Jeździłam kiedyś 2 tygodnie rowerem po Pirenejach. Jako nastolatka. Od tego czasu wsiadłam na rower dopiero w Laosie 😉 Nadal nie jestem fanką rowerowych wycieczek po górzystych terenach…choć widoki rekompensują 😉

    1. Ja jestem swoistym fenomenem, bo o ile mogę podjeżdżać, o tyle zjazdy wywołują u mnie lekkie ataki paniki. Nie wiem, na czym to polega, ale na krótkich zjazdach jest w miarę ok, ale im robi się dłuższy, tym gorzej dla mnie. Większość osób nie ma z tym problemu, a ja po prostu sobie nie daję z tym rady. Także jazda po górach jest ok, ze zjeżdżaniem nie najlepiej, ale wiadomo – widoki są the best 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.