Szukaj
Close this search box.

Szlak Kom-Emine – długodystansowe, trekkingowe spojrzenie na Bułgarię

Bez wątpienia najbardziej znanym i promowanym, długodystansowym, bałkańskim szlakiem jest Via Dinarica. Jednak nie jest to jedyna, tego typu trasa poprowadzona na półwyspie. Praktycznie w każdym państwie znajdziecie długodystansowe szlaki górskie. Wśród nich bez wątpienia wyróżnia się Kom-Emine. Szlak przecina całą Bułgarię – od granicy z Serbią aż po Morze Czarne. Z Markiem nie mieliśmy okazji go przemierzyć. Ale znamy kogoś, kto przeszedł go w całości. Tomasz Fryźlewicz – nasz długoletni przyjaciel, postanowił podzielić się z Wami swoimi doświadczeniami i przygodami związanymi ze szlakiem Kom-Emine.

Kilka słów o szlaku Kom-Emine

Zacznijmy jednak od tego, czym w ogóle jest szlak Kom-Emine. To wytyczona trasa wiodąca przez pasmo Starej Planiny, od szczytu Kom przy granicy z Serbią aż po przylądek Emine, nad brzegiem Morza Czarnego. Idea stworzenia szlaku powstała już pod koniec XIX wieku. Jednak pierwsze, udokumentowane przejście całej trasy miało miejsce w 1933 roku. Szlak Kom-Emine wyznakowano w latach 50. XX wieku. W internecie znaleźć można informacje, że ma między 650 a 700 km długości. Według informacji ze strony poświęconej tej długodystansowej trasie wynika, że ma on 575,14 km (Różnice w dystansie wynikają z wariantów, które szlak posiada, jest bowiem wariant letni, zimowy oraz rowerowy. – przyp. Tomasz). Tak czy inaczej – sporo. Najróżniejsze poradniki informują, że na jej przejście potrzeba między 25 a 30 dni. Na trasie, oprócz wspaniałych widoków, czeka na Was 17 szczytów mających powyżej 2000 m n.p.m..

Tomasz, ile Tobie zajęło pokonanie całej trasy i ile kilometrów zrobiłeś podczas wędrówki?

To z pozoru proste pytanie, proste nie jest. Moja wędrówka szlakiem była dość nietypowa, jak na mnie. Pierwszy tydzień wędrowałem w składzie: ja, Danusia oraz Aneta z dwójką dzieci (5 i 11 lat), co było całkiem ciekawym doświadczeniem. Następny tydzień wędrowałem wspólnie z Danusią. A ostatnie 2 tygodnie już samotnie. Więc całość zajęła mi około jednego miesiąca.

Kom-Emine

Skąd pomysł na przejście szlaku Kom-Emine?

Pierwsze spotkanie ze szlakiem miałem już w 2013 r.. Wtedy był dla mnie tylko łącznikiem pomiędzy serbską granicą a Sofią. Przejście tego szlaku chodziło za mną od dłuższego czasu, ale zawsze pojawiały się inne, ciekawsze pomysły na trekking. Ale gdy w końcu udało mi się dokończyć projekt Karpatami na Bałkany, jakaś część mnie zatęskniła za wyznaczonym z góry szlakiem, którym będę mógł po prostu podążać przed siebie, nie zastanawiając się każdego dnia, jak tu przejść z punktu A do punktu B i czy to jest w ogóle możliwe…  Zabrzmi to może zabawnie, ale szlak Kom-Emine był dla mnie czymś w rodzaju odpoczynku. Mogłem rozkoszować się pokonywaniem kolejnych kilometrów, utrwalaniem kolejnych pejzaży, bez ciągłego koncentrowania się na logistyce. Przygotowania były krótkie i sprowadziły się do przeczytania garstki informacji w sieci, zakupienia map oraz przewodnika. Na rynku jest dobry przewodnik wydany po angielsku przez Oilaripi.com. Z map papierowych bułgarskiego wydawnictwa korzystałem sporadycznie, ponieważ mapy zawarte w przewodniku zazwyczaj były wystarczające. Pomagałem sobie również mapami na smartfonie w wersji offline (mapy.cz) oraz zainstalowanymi na gps-ie Garmina mapami – KLIK.  Mapa na Garmina jest świetna, jeśli chodzi o szczegółowość. Są na niej zaznaczone praktycznie wszystkie źródła przy trasie. Jeśli chodzi o październikowy termin wyjazdu, to wybrała go za mnie moja praca. Tak się akurat złożyło, że nie mogłem wtedy wcześniej wyjechać. Ale doszedłem do wniosku, że jesień też będzie dobrym czasem na przejście szlaku Kom-Emine.

szlak Kome-Emine

Jak wyglądała wędrówka szlakiem Kom-Emine?

Przebieg szlaku wyznaczył w 1933 roku Paweł Dalidarew, dokonując pierwszego przejścia na całej tej trasie. Musiało jednak minąć 20 lat, aby w 1953 roku WKFS (Republikańska Komisja ds. Turystyki przy Najwyższym Komitecie Kultury Fizycznej) powtórzyła jego sukces i pokonała grzbiet całej Starej Płaniny. Grupie, w której skład wchodziły 34 osoby, po 30 dniach wędrówki bezpiecznie udało się dotrzeć do przylądka Emine. Zważywszy na czasy głębokiej komuny, grupa ta miała raczej na celu sprawdzić, co szary obywatel zobaczy na tej trasie i czy nadaje się to dla jego oczu. Ten najdłuższy, znakowany szlak w Bułgarii został w 1983 roku przyłączony do długodystansowego szlaku E-3, zwanego szlakiem przyjaźni.

Jak to było u mnie, czyli tomaszowe wspomnienia ze szlaku

Szlak Kom-Emine oferuje naprawdę przyjemną, górską wędrówkę. Cała trasa jest dobrze oznakowana, dość często po drodze mamy tabliczki informacyjne rozwiewające najczęstsze chyba pytanie przy długiej wędrówce, czyli… dalekoooo jeszczeee? Ta wyprawa trekkingowa była inna niż wszystkie, po raz pierwszy na część trasy ruszyłem w większym składzie i do tego jeszcze z dwójką dzieci… Moje pierwsze wyobrażenie o tym, jak to będzie wyglądało, idealnie obrazuje to zdjęcie:

Bulgaria

Na szczęście później było już tylko tak:

Część I – Rodzinna

Żeby nie było nudno, przygodę ze szlakiem Kom-Emine zaczęliśmy od centralnej części Starej Planiny. Podjęliśmy decyzję, że Aneta i najmłodsi uczestnicy wyprawy rozpoczną trekking na przełęczy  Beklemeto (1525 m n.p.m.), a ja i Danusia wracamy do Karnare, gdzie zostawiamy auto na stacji benzynowej i ruszamy na szlak. Finalnie, wszyscy mamy się spotkać w schronisku Dermenka. Plan jest czas, na jego realizację. Początkowo pogoda nas nie rozpieszczała. Temperatura bliska zeru i mgła. Pomyślałem wtedy – no to masz swój trekking w październiku. Jednym z pierwszych punktów wędrówki jest wspomniane schronisko Dermenka, które całą ekipą zgodnie uznaliśmy za najgorsze na całej trasie – niemiła obsługa i naprawdę kiepskie warunki. Kolejnego dnia znów pogoda była barowa – deszcz i mgła. Mimo wszystko wyruszamy na szlak. 8 km do kolejnego schroniska ciągnęło się w nieskończoność. Do tego nieustanne pytania: Wujek, a daleko jeszcze? Wujek, pokaż, gdzie jest kropka. (nasze położenie na mapie GPS).

Bułgaria

Późnym popołudniem docieramy do schroniska Dobrila, które finalnie uznajemy za najlepsze na całej trasie – miło, przyjemnie, pyszne jedzenie. Choć morale w ekipie były raczej kiepskie, to Danusia mobilizuje nas do wyjścia z ciepłego wnętrza i udania się w stronę szczytu Ambritsa (2166 m n.p.m.). I był to strzał w dziesiątkę, bo po 30 min wyszliśmy ponad chmury i mogliśmy podziwiać cudowny zachód słońca. Kolejnym etapem naszego trekkingu było dotarcie do schroniska Botev, położonego poniżej najwyższego szczytu Starej Planiny (o tej samej nazwie; Botev ma 2376 m n.p.m.). Szlak wiedzie tu przez rozległe połoniny, których sielankę psuje sam Botev. Znajdują się na nim liczne instalacje, które przywodzą nam na myśli rakietę gotową do startu.

szlak Kome-Emine

Samo schronisko jest świetne – klimatem przypomina nasze beskidzkie bacówki. Następnego dnia chcieliśmy dotrzeć do schroniska Mazalat (mieliśmy tam ok. 24 km), ale ostatecznie nocujemy pod namiotami w okolicach szczytu Groba, ponieważ najmłodsi uczestnicy opadli nam z sił. Pod koniec dnia, gdy już szliśmy tylko przez hale i niskie kosówki, Niko zażyczył sobie model łódki. Wszystko fajnie, ale w zasięgu wzroku nie było żadnego drzewa czy grubszego patyka. Mimo to Niko był nieugięty. W końcu, po którymś kilometrze udało się znaleźć odpowiedni kawałek drewna. Dla nas priorytetem było znalezienie miłego miejsca na biwak i jakiegoś źródełka, a dla Nikodema. aby wujek mu w końcu wystrugał łódkę, której na marginesie nie było gdzie zwodować tego dnia. Koniec końców udało się rozbić obozowisko i skonstruować łódkę, którą Niko ma dalej w swej kolekcji zabawek.

dzieciaki

Do schroniska Mazalat zaglądamy następnego dnia, tam jemy obiad i ruszamy dalej. Do kolejnego schronu (Uzana) docieramy po zmroku. Dzieciaki mają dość. Gospodarz schroniska wyglądał na mocno zaskoczonego naszym przybyciem, ale szybko stanął na wysokości zadania i przyrządził nam po pysznym omlecie. Zdziwił się trochę, że z Danusią chcemy spać pod namiotem. Ostrzegł nas przed lisem, który kradnie buty i inne fanty. Nie specjalnie się tym przejąłem, uznając to za opowieści dziwnej treści i udałem się rozbijać namiot. Gdy już znalazłem dobre miejsce na jego postawienie, przyszedł kot, który zaczął się do mnie łasić, a ja stwierdziłem, że namiot może jeszcze chwile poczekać. Położyłem więc worek z z częściami od niego na ziemi i wziąłem sierściucha na ręce. Pomyślałem, że pokażę go dzieciakom. Zrobiłem może dwa, trzy kroki, a z lasu wybiegł lis, capnął namiot i tyle go widzieli (Tu drobne wyjaśnienie, czyli jak to możliwe, że lis porwał cały spakowany namiot? Cóż… jest ultralekki.). Gdy zaskoczenie mnie opuściło, postawiłem kota i popędziłem za lisem prosto do lasu. W myślach już się żegnałem z namiotem. Ale tym razem szczęście mnie nie opuściło. Po około 10 minutach kręcenia się w nocy po lesie, znalazłem zgubę. Okazało się, że lisek nie zmieścił się ze swą zdobyczą między dwoma drzewami.

szlak Kome-Emine

Część II – Trekking z Danusią

Kolejnego dnia nasze drogi się rozchodzą na przełęczy Szipka (1195 m n.p.m.). Anetka z dziećmi wraca do Karnare po samochód, a my z Daną uzupełniamy zapasy i ruszamy w dalszą drogę. Planujemy spotkać się ponownie za kilka dni, w miejscowości Kotel. Na noc rozbijamy się kilka kilometrów za Hadzhi Dimitar, na którym to znajduje się postsowiecki pomnik o monstrualnych rozmiarach. Podczas wędrówki do miejscowości Kotel mamy wrażenie, że wędrujemy po naszych rodzimych Beskidach, z tą jednak różnicą, że lasy są tu dzikie i nie tak zniszczone, jak u nas. W miejscowości Kotel zatrzymujemy się w pensjonacie całą naszą pięcioosobową ekipą na kilka dni. W końcu trzeba odrobinę odpocząć na tym urlopie. Cel dalszej wyprawy to położony nad brzegiem Morza Czarnego Nesebar. Kąpiel w morzu zaliczona, czas wracać na szlak. Tu oczywiście pojawił się dylemat, jak to zrobić, by pod kątem logistycznym tak pospinać szlak, abym mógł powiedzieć, że zaliczyłem go w całości. Z Danusią postanawiamy wspólnie pokonać jeszcze jeden jego odcinek. W tym celu udajemy się na przełęcz Petrohan (1444 m n.p.m.), gdzie na noc zatrzymujemy się w schronisku o tej samej nazwie. Ostatnim celem wspólnej wędrówki jest szczyt Kom, od którego w gruncie rzeczy powinienem rozpocząć swą wędrówkę. Zgodnie z tradycją zabieram stamtąd dwa kamienie – jeden na pamiątkę, drugi do wrzucenia do morza z przylądka Emine.

Kom-Emine

Część III – Trekking solo

Od przełęczy Petrohan zaczynam samotną wędrówkę po szlaku Kom – Emine. Następnego dnia idę w kierunku Gara Lakatnik – niewielkiej miejscowości wciśniętej w skalisty wąwóz. Miejsce to robi na mnie po raz kolejny ogromne wrażenie – pierwszy raz byłem tu w 2013 r.. Jest w jakimś sensie unikatowe i magiczne. Kusi mnie, aby wybrać się na ten odcinek szlaku zimą, bowiem większość trasy jest otyczkowana. Noc spędzam nieopodal wsi Lakatnik. Kolejne dni to przyjemna wędrówka przez połoniny i bukowe lasy ubrane w jesienną szatę. Beztroska i sielanka. Schroniska na tym odcinku są pozamykane, zero turystów, cisza, spokój i dobra pogoda.

Kom-Emine

Gdy dotarłem na przełęcz Vitinya (965 m n.p.m.) postanowiłem udać się do miasta Botevgrad w celu uzupełnienia zapasów prowiantu. Dostaję się tam autostopem wraz z pozytywnie zakręconym mieszkańcem tegoż miast. Po zakupach, aby nie marnować czasu na łapanie okazji, postanawiam wziąć taksówkę, by dostać się z powrotem na przełęcz Vitinaya, w celu kontynuowania wędrówki szlakiem Kom-Emine Dnia nie pozostało zbyt wiele, ruszam przed siebie, aby znaleźć przyjemne miejsce na biwak. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu udaje mi się dotrzeć do bardzo przyjemnego miejsca, nieopodal jest woda, mam też do dyspozycji zadaszenie i ławy (zainteresowanym podrzucam koordynaty GPS: 42.7693633N, 23.8723869E).  Wyspany i pełen energii ruszam rano w dalszą drogę. Koło 11.00 docieram do schroniska Chavdar, gdzie zostaję ugoszczony przez gospodarza.  Dalej postanawiam nieco zboczyć z trasy i przejść przez schronisko Murgana, aby zjeść jakiś obiad, oraz by nieco zaoszczędzić na prowiancie, co by znowu nie musieć zjeżdżać do cywilizacji i tracić cennego czasu. Dni są bowiem coraz krótsze… Niestety gdy docieram do schroniska, cała jego ekipa gdzieś wyrusza. A gdy mówię, że chcę tylko wpaść na obiad i nie będę nocować, stwierdzają, że wracają wieczorem, a teraz zamykają cały budynek. Na pocieszenie kupiłem piwo, które sączyłem w towarzystwie rudego kota.

Kom-Emine

Irytacja minęła i udałem się w dalszą drogę. W miarę blisko mam kolejne schronisko Kashana, które po dotarciu na miejsce przemianowałem na „kaszana”, ponieważ przybytek ten przywodził na myśl cygańskie getto, a nie miejsce, w którym można przenocować. Uzupełniłem tylko wodę i pognałem dalej. Kolejny etap wędrówki sprawił, że poczułem się jak… w przerośniętych Bieszczadach. 😉 Niestety w następnych dniach znów czekały mnie schroniskowe rozczarowania. Po dotarciu do schroniska Eho liczyłem na obiad. Wiecie, od kilku dni chodził za mną porządny posiłek. Wchodzę do owego przybytku, za ladą urzęduje pani o aparycji Bożenki z monopolowego zza czasów komuny, która na „Dzień dobry” odpowiada „Czego?”. Na pytanie o możliwość zjedzenia choćby omleta, odpowiedziała dość zabawnie, gestykulując rękami, jakby trzymała kierownice i kierowała Brum, brum, nie dojechało nie ma nic do jedzenia. A w każdym razie ja to tak odebrałem. Zamówiłem ostatecznie tylko kawę. Licząc na ciepły, aromatyczny napój znów się rozczarowałem. Dostałem coś nieokreślonego, co mogłoby być równie dobrze herbatą.  Z wiadomych przyczyn nie zagrzałem tu zbyt długo miejsca i ruszyłem dalej w kierunku schroniska Kozâ Stena, przez rezerwat przyrody o tej samej nazwie. Wąska ścieżka prowadzi trawiasto – skalistym zboczem. Po około dwóch godzinach wędrówki docieramy schroniska gdzie na pytanie, czy dostanę omleta, dowiedziałem się, że jajka są niebezpieczne. Cokolwiek to znaczy. Nie mam nic do wegan, ale jeśli traficie na prowadzone przez nich schronisko, to jest szansa, że się nie najecie. Późnym popołudniem dotarłem do przełęczy Beklemeto (1525 m n.o.m.) czym domknąłem drugi etap mej podróży. Noc spędziłem w Orlovo Gnezdo, której jest bezobsługowym schroniskiem. Wieczorem zagląda tam opiekująca się nim osoba i pobiera opłatę za nocleg. Rano zaczynam trzeci etap wędrówki, czyli zejść do cywilizacji i do znanego mi już Karnare, Skąd próbuję dostać się do miejscowości Kotel, aby odbyć ostatni odcinek szlaku, czyli bezpośrednie przejście nad morze. Tego dnia udaje mi się dotrzeć do większego miasta Sliven, gdzie na noc postanawiam zostać w hotelu, aby następnego ranka złapać busa do miejscowości Kotel. Na szlak ruszam około godz. 11. Tu już krajobraz zmienia się diametralnie. Góry są dużo niższe, a lasy liściaste nie są tak spektakularne. Tu miałem dość zabawną sytuację i miałem możliwość sam się z siebie pośmiać.  Wędrowałem sobie przez taki nazwijmy to krzaczasto-trawiasty teren, usiany skałkami, gdzieś tam pasą się owcze stada. W oddali ujrzałem skałę i siedzące na niej owce. A w każdym razie tak mi się wydawało. Możliwe, że zasugerowałem się tym, iż tylko owce widziałem w okolicy. I tak kontemplując sytuację oraz fakt, że owce weszły tak wysoko, nagle dostrzegłem, że jedna z nich… odleciała. Po chwili kolejna! Cóż, to nie owce, to… dorodne sępy.

Kom-Emine

Co ciekawe, na trasie spotkałem zapaleńca, który opiekuje się tymi ptaszydłami, bowiem uruchomiono projekt mający na celu przywrócenie tych potężnych padlinożerców do ich naturalnego środowiska. Im bliżej morza, tym góry stają się mniejsze. Ale miłą niespodzianką dla mnie jest to, iż nadal wędruje się wyraźnym grzbietem. Większość ludzi, jakich tu spotykam, oprócz przywitania pyta, czy pokonuję szlak Kom – Emine w całości. A w jednej z miejscowości, inkasent wypisujący rachunki za prąd, zaprasza mnie do baru na herbatę.  Zmienia się otaczająca nas przyroda, zaczynają przeważać karłowate dęby, gleba staje się coraz bardziej piaszczysta. Wieczorem docieram do przylądka Emine i znajdującej się tam wsi. Na krańcu Nos Emine  wznosi się latarnia morska. Nie ma jednak możliwości legalnego dotarcia do niej. We wsi zostaję zaproszony do stołu przez Alexa i jego żonę Silvane, którzy wraz z rodziną i znajomymi świętowali dzień świętego Dimitra. To było piękne zakończenie wędrówki. Najbardziej rozbawiło mnie to, że gdy oznajmiłem im, iż właśnie zakończyłem najsłynniejszy, długodystansowy szlak Bułgarii, Silvana stwierdziła: Niemożliwe! Wyglądasz zbyt dobrze. Większość osób, jaka dociera tu po pokonaniu tego szlaku sprawia wrażenie, jakby doświadczyli swego rodzaju traumy.

Kom-Emine

Kom-Emine porady praktyczne

– Kiedy wybrać się na szlak Kom-Emine?

Jeżeli pragniecie ciszy i spokoju, to moim zdaniem najlepiej wybrać termin późnojesienny. Ja na przykład zdecydowałem się na wędrówkę w październiku i pogoda mnie mile zaskoczyła. Dni były ciepłe, temperatura wahała się między 12 a 20 stopni. Noce niestety były już chłodnie, zdarzały się też przymrozki. Największym mankamentem był krótki dzień… Następnym razem pozostałbym przy późnym lecie/wczesnej jesieni i wędrówkę zacząłbym w sierpniu lub we wrześniu.

– Jak dostać się na początek szlaku Kom-Emine?

Przede wszystkim, musicie dostać się do Sofii. Tu oczywiście opcji jest kilka: samolot, pociąg, autokar. Ze stolicy, na start wyprawy możecie się dostać dwojako.

  1. Przejazd pociągiem do Berkovity. Podróż zajmuje 3 godz. 45 min. Połączenie możecie sprawnie wyszukać na https://www.bdz.bg/en
  2. Dostanie się na przełęcz Petrohan.

– Język!

Może dla części z Was to oczywiste, ale… pamiętajcie, by przed wyruszeniem na szlak przyswoić cyrylicę. Bardzo często drogowskazy zapisane są po bułgarsku. Bez znajomości cyrylicy po prostu ich nie odczytacie.

– Jak wydostać się z końcowego punktu szlaku, czyli przylądku Emine?

Musicie się nastawić na pokonanie pieszo jakichś 13 km, aby dostać się do miejscowości Sveti

Vlas. Stamtąd podmiejskim autobusem możecie dojechać do Nesebaru. A z niego dostępnych jest sporo połączeń autobusowych do większych miast. Najlepiej dostać się do Burgas, gdzie macie jeszcze więcej połączeń autobusowych, pociągi oraz możliwość złapania lotów do Polski.

– Jaki jest orientacyjny koszt przejścia całej trasy?

Cóż, koszt przejścia trasy zależy od Was samych i tego, ile nocy spędzicie pod namiotem a ile w schronisku, ile razy będziecie sami przygotowywać posiłki, a ile razy korzystać ze schroniskowego menu. Im bardziej będziecie samodzielni, tym mniej wydacie. Ja, podczas swojej wędrówki, wszystkie noclegi spędziłem w namiocie pod gwiazdami, a schroniska traktowałem bardziej jak górskie restauracje. Trzeba jednak pamiętać, by zachować złoty środek między ekonomią a wagą plecaka. 😉

– Ile dni wygospodarować na pokonanie całego szlaku Kom-Emine?

Przewodniki narzucają harpagańskie tempo na niektórych odcinkach. Dzieje się tak dlatego, że zakładają, iż turyści będą nocować w schroniskach. A wtedy, czasami, trzeba pokonać nawet 40 km jednego dnia, by przejść od jednego miejsca noclegowego do drugiego. Dlatego moim zdaniem 20 dni, jakie przyjmują w przewodniku na przejście całego szlaku, są lekko naciągane. Oczywiście nie mówię, że się nie da, ale lepiej wygospodarować około 30 dni, aby by mieć jakiś bufor bezpieczeństwa.

– Jak wygląda kwestia bezpieczeństwa? Czy trzeba obawiać się dzikich zwierząt?

Musicie się mentalnie nastawić na dość częste spotkania z dzikami. Stada są spore, ale ani razu nie miałem jakiejś niebezpiecznej sytuacji. No, może raz. Ale to był bardziej dyskomfort polegający na ryciu przez dziki wokół mojego namiotu.

– Co ze sobą zabrać, a co można sobie darować?

Z racji tego, że wybrałem się na szlak w październiku, czyli praktycznie po sezonie, to spora część schronisk na trasie już nie funkcjonowała. Moje wyposażenie było więc standardowe, jak na długi trekking przystało. A zatem, począwszy od namiotu, całej gar kuchni na sprzęcie fotograficznym skończywszy. Są odcinki. na których poza sezonem jesteśmy zdani tylko i wyłącznie na siebie przez kilka dobrych dni, więc najważniejsze jest przekalkulowanie, ile jedzenia będziecie potrzebować i zawczasu uzupełnić prowiant. Z wodą na szlaku nie ma generalnie problemów, jest sporo źródeł. Wodę jednak polecam filtrować, bo nie do końca wiadomo, co tam może w niej pływać.

– Jak wygląda kwestia noclegów? 

Podczas wędrówki praktycznie codziennie udawało się znaleźć przyjemne miejsce na biwak z dostępem do wody. Czasami zdarzało mi się biwakować przy schronisku, za przyzwoleniem gospodarza. Planując spanie w schroniskach warto wcześniej zadzwonić i upewnić się, czy ów przybytek w ogóle działa. Pamiętajcie, że na jesieni spora część schronisk jest pozamykanych. Na trasie macie też do dyspozycji sporo „schronów” turystycznych. Są one w lepszym bądź gorszym stanie, dlatego jeżeli chcecie mieć jako taki komfort polecam jednak namiot.

– Jak radziłeś sobie z zaopatrzeniem w wodę i prowiant?

Co kilka dni szlak prowadzi przez mniejsze bądź większe miejscowości, gdzie spokojnie możecie uzupełnić prowiant. Raz mi się tylko zdarzyło, że musiałem podjechać stopem z przełęczy do miasteczka w celu uzupełnienia prowiantu.

– Czy szlak Kom-Emine można pokonać z psem?

To jest dobre pytanie. Myślę, że tak. Jedynie trzeba mieć na uwadze, że latem w górach wypasane są owce. A wiadomo, jak są owce, to są i psy pasterskie, które nie zawsze są miłe.

– Czy szlak Kom-Emine można pokonać na rowerze?

Tak, jak najbardziej. Jego spora część będzie idealna na rower.

– Jakie błędy popełniłeś?

W sumie poza tym, że pojechałem dosyć późno, to żadnych. Październik był bardzo urokliwy, pogoda bardzo dopisała. Mankamentem były dwie sprawy: krótki dzień i duże różnice temperatur. W dzień bywało 20 stopni na plusie, a nocą zdarzały się już przymrozki.

Powered by Wikiloc

Tomasz

Zobacz również

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.