Szukaj
Close this search box.

Bałkany 2010. Część 11 – na szlakach Prokletije

15.09.10 Dziś w końcu wyruszamy na podbój gór Prokletije.

Budzimy się przed 7, gdyż w namiocie panuje nieznośny zaduch. Na zewnątrz okazuje się, że góry są w chmurach i raczej nieprędko będą chciały wydostać się spod tej białej pierzyny.

Prokletije w chmurach

W trakcie, gdy się ogarniamy, zjawia się nasz Czech. Nigdy nie nocował przy Eko Katunie, tylko kombinował jak koń pod górę, żeby tylko nie zapłacić tych dwóch euro. Tym razem nocował na ganku Planinarskiego Domu, który był nieopodal.

Siedzimy we trójkę i przygotowujemy śniadanie. Czech opowiada nam, którędy najlepiej rozpocząć naszą dzisiejszą wędrówkę, gdyż wczoraj szedł tą trasą. Umila nam czas puszczając z telefonu Pink Floyd, The Who, Hendrixa i innych znanych i lubianych. Koło 8 żegnamy się z nim i wyruszamy na szlak. Czech czeka na młodą, czeską parę, która była z nim umówiona na wycieczkę, ale z bliżej nieokreślonych powodów nie stawiła się na czas.

Z „Naszym Czechem”

Tomasz i Czech

Po przeanalizowaniu mapy, szybko odnajdujemy drogowskaz na wybrany przez nas szlak – droga 503 na Veliki Vrh. I na tym można zasadniczo zakończyć naszą listę osiągnięć. Przez kilka metrów idziemy szeroką, szutrową drogą, która nagle urywa się, a w lewo odchodzi „duży stożek usypiskowy”. Na jego początku stał jakiś metalowy słupek, co zasugerowało nam, że idzie tamtędy szlak. Wiedzieliśmy, że mamy wędrować doliną Krasnja, jednak nie spodziewaliśmy się czegoś takiego. Jak na złość nigdzie nie było widać oznakowań szlaku (białego koła z czerwoną obwódką). Zaczynamy mozolną wspinaczkę do góry, po czyichś śladach. Początkowo nie idzie się tak źle – kamienie są spore i stabilne.  Później robi się wesoło – albo ja, albo Tomasz zrzucamy małe, kamienne lawiny. Co chwile, któreś z nas osuwa się w dół wraz z tym ruchliwym badziewiem. W pewnym momencie Tomasza olśniło, że jak idioci wpakowaliśmy się w dolinkę za wcześnie. Zasugerowaliśmy się śladami, zostawionymi najpewniej przez naszego szalonego Czecha. Zaczynamy zatem trawersować ostro w prawo w nadziei, że odnajdziemy nasz szlak. Na szczęście po pewnym czasie udaje nam się na niego trafić. Biegnie on pięknie oznakowaną, mocno pnącą się do góry ścieżką. Ave! Tak to można iść!

Tu nie ma szlaku

Stożek usypiskowy w Prokletije

Poranne Prokletije

W stronę Veliki Vrh

Widoki wokół nas szybko rekompensują nam wcześniejsze utrudnienia (mówiąc delikatnie oczywiście). Docieramy do rozejścia szlaków – 503 idzie na Veliki Vrh, 502 go omija, trawersując zbocze. Wybieramy tę drugą opcję i po jakiś 5 sekundach gubimy oznaczenia szlaku. Nie ma nic: ani kropek, ani kresek. Błądzimy wśród skał, które przybierają ciekawe kształty. Trzeba uważać, gdyż skały niekiedy są ostro zakończone i nie trudno jest się pokaleczyć. Po pół godzinie kręcenia się po zboczu, udaje nam się wypatrzeć ścieżkę i pojedyncze oznakowania. W ten sposób docieramy do jednego z ciekawszych miejsc, czyli skalnego okna. Znaki znów gdzieś znikają, ale ścieżka jest ładnie wydeptana. Aby wejść przez okno, należy wspiąć się parę metrów (zawieszone są zabezpieczenia, ale spokojnie można sobie bez nich poradzić). Widok z okna – bajeczny. Wychodzimy jeszcze nad okno, by posiedzieć sobie nad trzystu metrową przepaścią.

Dolina Grbaje w dole

Dolina Grbaje w dole

Skalny świat

Skalne formy Prokletije

SONY DSCSkalne okno

Skalne okno Prokletije

Podejście do skalnego okna

SONY DSCruda nad skalnym oknem

Prokletije i rudaTomasz, gdzie idziemy? „O…tam!”

Tomasz i Prokletije

Prawie jak Shire

Podczas krótkiego odpoczynku usiłujemy odnaleźć się na mapie. Według niej, szlak nie przechodzi przez skalne okno. Owszem, jest zaznaczona jaskinia, ale wedle mapy, trasa ją omija. Wyruszamy jednak w dalszą drogę, nieoznakowaną, lecz wyraźnie wydeptaną ścieżką. Po kilku metrach słyszę wrzask Tomasza: „Ruda! Patrz pod nogi! Nadepnęłaś na żmiję!” Rzeczywiście, wlazłam jej na głowę, przez co wąż wyglądał na lekko zdezorientowanego. Na moje szczęście w sumie… W każdym razie później byłam dużo bardziej uważna.

Nasza nieoznakowana ścieżka przecina piarżyska, jakąś łachę śniegu, aż w końcu dochodzimy do rozejścia szlaków – jednen kieruje się do Planinarskiego Domu, a drugi na szczyt Mali Karanfili. My wybieramy „bramkę nr 2” i idziemy do góry. Szlak, co nas zupełnie nie dziwi, jest słabo wyznakowany, dlatego po drodze zaczynamy usypywać kopczyki. Na Mali Karanfili wdrapujemy się bez większych komplikacji. Rozciągający się stamtąd widok sprawiał, że nie chciało się opuszczać tego miejsca. Do tego możemy napatrzeć się na Maje e Jezerces, które na tle swych górskich pobratymców, wygląda wyjątkowo majestatycznie i groźnie. Wylegujemy się w słońcu, w kompletnej ciszy i pustce. Przez cały dzień nie spotkaliśmy żywego ducha (żmiję pominę).

Samotność

Prokletije

Skalna pustynia

Prokletije skalny raj

Maje e Jezerces

Maje e Jezerces

Na Mali Karanfili

Wyruszamy w dalszą drogę i… nie będzie to raczej nic nowego, jeśli napiszę, że zgubiliśmy szlak. Z Mali Karanfili, skalną granią idziemy w stronę przełęczy, z której teoretycznie mieliśmy zejść do doliny Grbaje. Grań okazuje się jednak dość zabawna – bez peleryny Supermena raczej ciężko jest ją pokonać. Nagle grań się urywa, jest przepaść i po paru metrach ciągnie się dalej. Analizując nasze położenie, cofamy się do punktu, w którym zaczynaliśmy. Kręcimy się w poszukiwaniu choćby namiastki szlaku, niestety bezskutecznie. Wracamy do rozstaju dróg i kierujemy się na Planinarski Dom. Dzięki temu, że wcześniej usypaliśmy kopczyki, byliśmy w stanie dotrzeć do rozejścia szlaków. Dalsza droga w dół przebiegała bez większych ekscesów. Fakt faktem po deszczu musi być tam całkiem ślisko, gdyż ścieżka wiedzie po błocie, wapieniach i uschniętych liściach (w szczególności we wrześniu, w końcu w Czarnogórze też zaczyna się tam jesień). Tomasz parę razy przekonał się na własnej skórze, że nawet latem może być tam dość ślisko.

Zagubienie

Mali Karanfili okolice

Prokletije i Mali Karanfili

Jedno z rozejść szlaków

Szlaki w ProkletijeZ ulgą schodzimy do Doliny Grbaje. Po dotarciu do naszej bazy noclegowej, zamawiamy sałatkę z fetą i piwko Niksic, przechrzczony przez nas „niekrzyczem”. Wypatrujemy naszego Czecha, lecz zamiast niego zjawia się młoda, czeska parka, która nie pojawiła się rano. Ucinamy sobie z nimi pogawędkę po angielsku. My opowiadamy im o naszych dzisiejszych przejściach z Mali Karanfili, oni opowiadają nam o swojej wędrówce. Koniec końców okazuje się, że juto oni wybierają się tam gdzie my byliśmy dzisiaj, a my tam, gdzie oni.

Siedząc wieczorem z Tomaszem i analizując dzisiejsze doświadczenia z Górami Prokletije, doszliśmy do następujących wniosków:

  1. Są to trudne nawigacyjnie góry, ale piękne geologicznie.
  2. Warto mieć lornetkę do wypatrywania oznakowań szlaku.
  3. Przydałoby się mieć w rodzinie kozicę, co by mieć w genach trochę jej skoczności.

„A morał tej bajki jest prosty i wszystkim dobrze znany: żeby chodzić po Prokletije, trzeba być obeznanym.”

Zobacz również

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.