16.09.10 Tym razem poranek jest bezchmurny, lecz znów w namiocie panuje tropikalny mikroklimat. Dzieje się tak dlatego, że w Dolinie Grbaje codziennie rano jest straszna rosa, która znika zaraz po tym, jak do jej dna dociera słońce.
Po prostu bajkowy poranek w Prokletije
Dzisiejszy plan to szczyt o urokliwej nazwie Trojan. Wcześniej – przejście przed Dolinę Valušnica. Naszą trasę zaczynamy zaraz obok Eko Katunu. Początkowo droga biegnie przez bukowy las, więc czujemy się trochę jak w naszych rodzimych Beskidach.
Ścieżka jest bardzo dobrze widoczna i oznakowana, więc tym razem nie gubimy się na dzień dobry. Po nie całych dwóch godzinach marszu docieramy do Valušnicy. Ta cudnie położona dolina otoczona jest skalisto – trawiastymi zboczami, zza których wychylają się groźne, skalne ściany. O tej porze roku dominują tu rude kolory, za sprawą rosnących w tym miejscu krzaków jagód. Jest iście bajkowo, trochę bieszczadzko, trochę beskidzko. Siedzimy tam dłuższą chwilę, napawając się widokami.
Dolina Valušnica
Kontrasty
Po analizie mapy wybieramy trasę przez przełęcz Cafu, do której prowadzi nieoznakowana ścieżka. Nie mamy jednak problemu, by odnaleźć ją wśród traw. Dość szybko zdobywamy przełęcz, skąd rozpościera się widok na masyw Trojana. W dole widzimy pasterza prowadzącego stado owiec. Na przełęczy, wybieramy ścieżkę graniową, która przylega do granicy z Albanią. Okazuje się jednak, że na pasie granicznym nasza droga się urywa. Wtedy rozumiemy, że powinniśmy byli wybrać trasę wiodącą nieco poniżej, która trawersuje zbocze. Gdy zaczynamy schodzić ku niej, zauważamy, że w dole, obok ruin zbombardowanego domu, pojawił się terenowy, biały samochód, należący do policji granicznej. Panowie pogranicznicy obserwowali nas przez lornetkę, ale nie zawracali nam głowy, gdyż przecież nie robiliśmy nic nielegalnego. Wędrujemy dalej właściwą ścieżką w stronę Trojana. Przewodnik, który zakupiłam w Eko Katunie opisywał, iż trasa ta jest łatwa, miła i przyjemna. Szkoda, że tradycyjnie już, zgubiliśmy się. Na piarżysku w podnóży masywu Trojana wypatrzyliśmy jednak ścieżkę, która jednak postanowiła się gdzieś przed nami ukryć. Zastanawiamy się nad tym, jak mogłaby dalej iść, ale nic mądrego nie wymyślamy.
W drodze na Trojana
Trojan we własnej osobie
W końcu porzucamy Trojana i schodzimy do polanki z ruinami domu i jeepem. Panowie pogranicznicy poszli chyba na jagody, gdyż nikogo nie spotykamy. Zmieniamy nasze plany i wypatrzoną przez Tomasz droga, udajemy się na Karaulę (szczycik położony po sąsiedzku od Trojana). Nasza ścieżka wygląda trochę jak te, powstające po wywózce drewna, lecz po bliższym przyjrzeniu się widać, że powstała już jakiś czas temu. Przez dłuższy czas idzie się świetnie. W końcu jednak ścieżka znika, przypominając nam, że nie może być za pięknie. Powoli gubienie się, jest naszym górskim standardem. Idziemy przez las, aż docieramy do grzbietu, który ostro kończył się po swej lewej stronie. Stara, dobra zasada trzymania się grzbietu skutkuje tym, że przechodząc przez jakieś krzaki, wychodzimy na szlak. Sukces! Zdobywamy szczyt Karauli, z której mamy panoramę 360stopni na Plav, Gusinje, Mali Karanfili, Veliki Vrh, szczyty po albańskiej stronie, Valušnicę oraz nieszczęsnego Trojana (dopatrujemy się też ścieżki wiodącej na jego szczyt, która prawdopodobnie biegnie z przełęczy, którą ominęliśmy i przechodzi po albańskiej stronie tej góry, omijając skalne ściany). Na Karauli znajduje się skrzyneczka z księgą pamiątkową, do której oczywiście się wpisujemy. Znajdujemy tam wpis dziewczyn z Raciborza, które były tam jakiś czas przed nami. Z góry jesteśmy w stanie zobaczyć nasz namiot obok Eko Katunu. Generalnie nie chce nam się stamtąd schodzić – mając taki widok, nie jest to nic dziwnego.
Pamiątka po czasach chaosu
W drodze na Karaulę
Na Karauli
Naszą drogę powrotną zaczynamy od stromego zejścia leśną ścieżką. Później lawirujemy wśród „beskidzkich buków”. Po godzinie szybkiego marszu jesteśmy na dole. Wieczorem przychodzą Czesi i opowiadają o swoim wejściu na Karanfil. Byli bardzo zadowoleni, bo nie mieli żadnych problemów ze znalezieniem szlaku. Z Tomaszem powoli zastanawiamy się, czy z nami jest coś nie tak, że ciągle się gubimy. O 20 jesteśmy wyganiani z przyjemnego wnętrza katunu. Na odchodnym Czesi słyszą od kucharza, że mają zapłacić za nocleg, mimo że są rozbici jakieś 300-400metrów stąd, na niczyjej łące. Żegnamy się z naszymi południowymi sąsiadami, gdyż oni wybierają się następnego dnia nad morze, do Baru. My natomiast planujemy przenieść się do sąsiedniej doliny, by za dwa dni spróbować zdobyć Maje e Jezerces.
PS. Kucharz z Eko Katunu poprosił mnie, żebym napisała, iż mają tam pyszne jedzenie.
Potwierdzam – jedzonko, jest tam smakowite 😉
Zapisz
9 odpowiedzi
Wow, zaczęłam czytać blog – i „wpadłam”! Będę zaglądać częściej 🙂
Cieszę się, cieszę 🙂 i dzięki!
Sporo znajomych miejsc, np. Riła 🙂
i sporo do zobaczenia…
Oj Bałkany to taka trochę studnia bez dna. Za każdym razem można odkryć coś zupełnie nowego 🙂
Ola, rozwijasz się coraz bardziej 🙂
się kiedyś może razem wybierzemy na Bałkany….albo Kaukaz podbijemy 😀
Lubię to! 😉
Kaukaz i Bałkany lubię jeszcze bardziej, w szczególności, że pierwszego jeszcze nie odkryłam, także to podbijanie mi jak najbardziej odpowiada 😀
ja już od dłuższego czasu „choruję” na Gruzję i Armenię, tylko Miśkosław jest ciężki do ruszenia gdzieś z posad, a większość znajomych jak słyszy hasło Kaukaz to się boi że mnie szatan opętał i w ogóle o co mi chodzi i dlaczego nie wykupię sobie lepiej wycieczki do Tunezji 🙂
Tunezja? nie, to nie moja bajka 😉
Kaukaz jak najbardziej tak, tyle że raczej opcja samolot i autostop wchodzi w grę, bo jechanie samochodem przez Ukrainę i Rosję to trochę za bardzo hardcorowy pomysł.