27 grudnia 2014
Prognozy na dziś brzmiały – słońce, zerowe zachmurzenie, mróz. Jakoś nie chciało nam się w to wierzyć, w szczególności, że poprzedniego dnia było szaro, ponuro, a w stolicy Bośni i Hercegowiny dosypało śniegu. Kiedy jednak budzimy się rano i wyglądamy przez okno, szybko stwierdzamy, że meteorolodzy tym razem mieli rację. Była absolutna lampa.
Przed wyruszeniem na zwiedzanie konsultujemy nasze plany z opiekunem hostelu, który przy okazji rekomenduje nam, gdzie można zjeść najlepszego burka (pekara Sač) oraz gdzie iść na obiad, by również wegetarianka miała co zjeźć (Džanita).
Uliczka przy naszym hostelu
Najpierw idziemy zjeść śniadanie i w tym celu kierujemy się do pekary Sač. Bez trudu ją odnajdujemy i przychodzimy we właściwym momencie, gdy w środku nie ma tłumu klientów. Pekara ta wyróżnia się tradycyjnym wypiekiem burka w piecu. Burki kupuje się tam na wagę i choć nie są najtańsze, to smakują naprawdę wybornie. Najlepszą rekomendacją dla tego miejsca, był tłum miejscowych, który wparował do niewielkiego wnętrza piekarni kilka minut po nas.
W piekarni Sač
Po sytym śniadaniu decydujemy się zrezygnować z muzeów, aby po prostu udać się na widoki. Pogoda jest tak piękna, że zachęca do spaceru. W pierwszej kolejności maszerujemy do Żółtej Twierdzy. Strome i wąskie uliczki Sarajewa stają się zimą nie lada wyzwaniem, zarówno dla pieszych, jak i samochodów. Jest ślisko, a co za tym idzie utrzymanie równowagi staje się sprawą priorytetową. Gdy wędrujemy w stronę twierdzy, natrafiamy na pierwszą hordę bezdomnych psów, które poniekąd rządzą sarajewskimi ulicami. Część z nich to niegroźne, zabiedzone burki. Jednak zdarzają się też wyjątkowi agresorzy, po których można spodziewać się wszystkiego i od nich najlepiej trzymać się na dystans (jeśli w ogóle jest to możliwe).
Spotkanie z pieskami
Docieramy do Żółtej Twierdzy (Žuta Tabija) – najbardziej znanego w Sarajewie punktu widokowego. Chyba każdy turysta odwiedzający to miasto prędzej czy później tam trafia. Rozciągająca się stąd panorama jest naprawdę urokliwa, a kiedy dodamy do niej śnieg, lekką mgłę i przeświecające przez nią słońce, otrzymujemy przepis na wspaniałe zdjęcia. Nie wiem, jak długo stoimy na jej murach i spoglądamy na otoczenie przez obiektywy aparatów, ale wystarczająco długo, by nieco zmarznąć.
Sarajewo widziane z Żółtej Twierdzy
Naszym dalszym punktem zwiedzania jest położona nieco wyżej Biała Twierdza. Jednak gdy opuszczamy Żółtą Twierdzę, mijamy się z dwójką Polaków. Dziewczyna przechodzi obok nas nieco szybciej, natomiast jej towarzysz, idąc stwierdza po polsku, że na schodach wiodących na górę jest strasznie ślisko. Również po polsku przyznaję, że niewątpliwie tak jest, uśmiecham się i idę dalej. Historia, mogłoby się wydawać kompletnie bez znaczenia, ot turyści z Polski spotkali się w grudniu, w turystycznym miejscu Sarajewa. Jednak kilka dni później, na facebooku dostaję wiadomość:
Witam, serdecznie, mijaliśmy się wchodząc po schodach na Żółtą Twierdzę w Sarajewie. Jako, że z Facebookiem nie jesteśmy na bieżąco zorientowałam się, że to Ty dopiero kilka dni później po zdjęciach. Spędziliśmy w Sarajewie całe święta od wigilii rano do niedzieli, a języka polskiego nie usłyszeliśmy ani razu.
W ten sposób poznałam Zuzę, która poniekąd za moją namową założyła bloga W bałkańskim kotle. Od lat podróżuje po Bałkanach, uczy się chorwackiego i pasjonuje się tamtejszą kulturą. Ot przypadkowe spotkanie, a jakże okazało się miłe 😉
Podczas wędrówki do Białej Twierdzy zastanawiamy się, jak mieszkańcy Sarajewa są w stanie jeździć swymi autami po tych wąskich i stromych uliczkach. Co tu dużo mówić, a raczej pisać – miasto to jest trudne do mieszkania. I nawet nie chodzi już o jego burzliwą historię. Samo położenie stolicy Bośni i Hercegowiny wymaga od mieszkańców sporo samozaparcia. Większość dzielnic znajduje się na naprawdę stromych zboczach. Domy stoją na niewielkich działkach, jeden obok drugiego. Brak jest przestrzeni, jakiejś intymności. Oprócz tego stwierdzamy, że stolica Bośni i Hercegowiny na tle innych tego typu miast prezentuje bardzo małe zróżnicowanie klas społecznych. Po większości dzielnic widać po prostu biedę.
W drodze do Białej Twierdzy
Sarajewski browar
Gdy docieramy na szczyt wzgórza Vratnik, gdzie znajduje się Biała Twierdza (Bjela tabija), stwierdzamy, że to właśnie stąd roztacza się najpiękniejsza, bo bardziej rozległa panorama miasta. Tym, co przede wszystkim rzuca nam się w oczy, są koszary Jajce, które wyglądają trochę jak pałac, trochę jak budynek jakiegoś urzędu lub biblioteki. Pochodzi z XIX wieku, kiedy to Austro-Węgry przejęły władzę. Początkowo rzeczywiście znajdowały się tam koszary, natomiast w trakcie I wojny światowej, ewakuowano tam szpital z miejscowości Jajce, stąd też nazwa budynku – koszary Jajce. Obiekt ten, choć piękny, obecnie jest kompletną ruiną. O ile frontowa fasada, którą widać od strony centrum, prezentuje się całkiem dobrze, o tyle dach oraz tył budynku, to całkowite zgliszcza. Kolejne miejsce w Sarajewie, które wciąż przypomina o oblężeniu, które miało miejsce w latach 90tych ubiegłego stulecia. Oczywiście tym, co na każdym kroku przypomina o toczących się tutaj walkach, są ślady po kulach, które znaleźć można na wielu budynkach na terenie całego miasta.
Widok z Białej Twierdzy
Koszary Jajce z daleka i bliska
Z Białej Twierdzy maszerujemy jeszcze wyżej, do punktu widokowego oraz cmentarza Ravne Bakije. Jest to kolejne miejsce, skąd Sarajewo i otaczające go wzgórza prezentują się wprost bajkowo. Po pobycie na górze nadeszła gorsza część naszego spaceru, czyli wędrówka w dół, ku niżej położonym dzielnicom. Naprawdę cieszyłam się, że wzdłuż niektórych uliczek znajdują się poręcze, dzięki którym łatwiej utrzymać było równowagę. Niemniej jednak dzięki sporej rozwadze i skupieniu nie wybiliśmy sobie zębów, ani nie połamaliśmy kończyn.
Na kolejnym punkcie widokowym
Gdy patrzyliśmy na to osiedle z daleka, myśleliśmy, że jest opuszczone.
Wąskie i strome uliczki Sarajewa
Nad Miljacką
Nasza pierwsza trasa spacerowa tego dnia
Wzdłuż Miljacki wracamy do hostelu, gdzie przebieramy się w bardziej górskie ciuchy, chwilę odpoczywamy i wyruszamy do miejsca, które od dawna chcieliśmy odwiedzić, czyli ruin toru bobslejowego (zlokalizowanego na zboczu góry Trebević), wybudowanego na olimpiadę w Sarajevie w 1984 roku. Jedzie się tam bardzo widokową drogą, przy której widać wiele opuszczonych i ostrzelanych budynków. Od opiekuna hostelu wiemy, że do toru dotrzeć można również taksówką, a następnie wrócić do centrum miasta pieszo. Jeśli zdecydowalibyśmy się na trekking bezpośrednio z Sarajewa, zajęłoby nam to 2.5h w jedną stronę. Z racji krótkiego dnia decydujemy się na przejazd autem.
Widoki z trasy wiodącej do toru bobslejowego
Po ok. 15-20 minutach jazdy od granicy miasta docieramy do parkingu, obok którego stoi betonowy fragment toru bobslejowego. Porzucamy Kiankę i wyruszamy na poszukiwania całego toru. Ścieżką przez las szybko do niego docieramy. Jest to charakterystyczne miejsce, w którym tor bardzo ostro zakręca. Praktycznie na całej powierzchni ozdobiony jest graffiti oraz mniej lub bardziej pomysłowymi grafikami i napisami. Wchodzimy do betonowej rynny i w jej wnętrzu maszerujemy do góry, by po kilku minutach marszu dotrzeć do punktu startowego.
W torze
Punkt startowy
Stamtąd, szeroką drogą idziemy nieco wyżej, do punktu widokowego, na którym znajduje się zrujnowany budynek, którego szkielet wygląda nieco jak…stacja benzynowa (w każdym razie takie skojarzenia miała nasza kumpela, podczas prezentowania zdjęć z tego wyjazdu). Widok roztaczający się stamtąd jest naprawdę imponujący, w szczególności ze względu na majaczące na horyzoncie góry. Miasto leżące w dolinie przysłania gęsty i szary smog. Kręcimy się chwilę po okolicy, po czym wracamy do bobslejowego toru.
Kolejny tego dnia punkt widokowy
Tym razem maszerujemy nim w dół. Idziemy dość długo, aż docieramy do miejsca, w którym tor zaczyna znów ostro piąć się do góry. Dochodzimy do wniosku, że znajdujące się nieco wcześniej wypłaszczenie toru, musiało być miejscem, gdzie zawodnicy kończyli swe zmagania. Zanim wracamy do Kianki udaje nam się dotrzeć do jeszcze jednego punktu widokowego, na którym znajdują się dwie ruiny budynków o dość specyficznej architekturze. Wnętrze jednego z nich ozdobione jest wyjątkowo fantazyjnymi malunkami. Powoli zaczyna się zmierzchać, a temperatura spadać, więc wracamy do Kianki.
Tor bobslejowy raz jeszcze
Ciekawe pod względem architektonicznym budynki
Nasza bobslejowa trasa
Tą samą drogą, którą przyjechaliśmy w góry, wracamy do naszego hostelu. Chwilę w nim odpoczywamy i rozgrzewamy. Zanim spotkamy się z Martą i Wojtkiem, wyruszamy na Baščaršiję, by odnaleźć polecaną nam restaurację Džanita, by zjeść coś ciepłego. Początkowo nie możemy jej namierzyć, ale na szczęście Marek jest spostrzegawczy i wypatruje jej szyld w jednej z wąskich uliczek bazaru. Lokal jest niewielki, lecz okupowany przez miejscowych, co od razu stanowi jego wyśmienitą rekomendację. Meny spodoba się zarówno mięsożercom, jak i wegetarianom. Marek zamawia plejskavicę, ja natomiast szopską sałatę oraz omlet ze słonym serem. Dopełnieniem naszych dań było oczywiście Sarajevsko Pivo. Jedzenie jest pyszne i jest go całkiem sporo, a cenowo, jak na centrum miasta, nie najgorzej.
Przed 19 wytaczamy się z Džanity i idziemy pod Sebiję, przy której umówieni byliśmy z Marta i jej rodziną. Szybko zostajemy przez nich namierzeni i już w szóstkę wyruszamy na spacer po mieście. Wspólnie kręcimy się po centrum, szukając równocześnie miejsca, gdzie moglibyśmy napić się piwa (oczywiście mam na myśli dorosłych, a nie małoletnich synów Marty i Wojtka). Znalezienie odpowiedniego miejsca zajmuje nam trochę czasu, gdyż albo trafiamy na miejsca, w których nie da się wcisnąć nawet szpilki, albo na takie, które nie mają piwa w ofercie. Ostatecznie lądujemy w lokalu, w którym Marta i Wojtek jedli wcześniej obiad. Niewątpliwie będąc na Bałkanach, ciężko o nich nie rozmawiać, więc głównie na tym wątku skupiają się nasze rozmowy. Marta i Wojtek mają swoją długą, bałkańską historię, gdyż od 14 lat jeżdżą na Hvar, gdzie czują się trochę jak w swoim drugim domu. Tam też wybierali się następnego dnia i tam planowali spędzać sylwestra. Choć moglibyśmy tak siedzieć i rozmawiać pewnie parę godzin, to jednak czas udać się na odpoczynek. Odprowadzamy naszych nowych, bałkańskich znajomych do hotelu, a sami udajemy się jeszcze na Żółtą Twierdzę, by zrobić kilka nocnych ujęć Sarajewa. Na górze wytrzymujemy jakieś 15minut, gdyż przeraźliwie wieje, a temperatura jest znacznie niższa niż w ciągu dnia. Z ulga uciekamy do hostelu, gdzie zatapiamy się w jego ciepłym wnętrzu. W międzyczasie decydujemy też, by zostać w Sarajewie na jeszcze jeden dzień. Podyktowane to było kiepskimi prognozami, jakie pojawiły się na niedzielę w Albanii.
Wieczorne Sarajewo
Zapisz
18 odpowiedzi
Sarajewo w śniegu robi naprawdę wrażenie.
Ten tor bobslejowy z kolei przygnębiające – pomyśleć, że kiedyś tętniło to życiem podczas olimpiady…
Niewątpliwie tor jest miejscem ciekawym, ale tak jak piszesz, również mocno przygnębiającym. Tak ogromna konstrukcja, która niegdyś służyła sportowcom, teraz niszczeje i nie służy niczemu (pomijam turystów oraz graficiarzy, którzy odwiedzają to miejsce).
Sarajewo jest na liście „To do” 🙂
Koniecznie 😉
Piękne miejsce i okolice
Dla mnie najpiękniejsze 🙂
Zjadło by się taką burkę 😀 Miasto przepiękne, szkoda że nie mieliśmy więcej czasu na jego dokładne poznanie… Na pewno tam jeszcze wrócimy. Jeżdżenie samochodem to nic, obładowany motocykl i strome uliczki Sarajewa to jest dopiero zabawa :p
Burki były naprawdę smaczne, również w innych piekarniach Sarajewa. Warto wrócić, to na pewno!
A co do motocykli – fakt, dla nich te strome uliczki są pewnie jeszcze większym wyzwaniem niż dla aut.
Wycieczki na Bałkany mają swój urok i latem i zimą i Ty nam to najlepiej udowadniasz 🙂 Fotki ośnieżonego miasta – bajka.
Z pewnością zima na Bałkanach nie jest popularnym pomysłem na podróż, ale moim zdaniem godnym uwagi.
Oglądając Twoje zdjęcia żałuję, że gdy parę lat temu nie wpuszczono mnie do Bośni (nie chciałem dać łapówki, a jechałem zdezelowanym Tico 😉 nie zobaczyłem Sarajewa. Zimą – magia!
Zima w Sarajewie to coś pięknego. Może kiedyś uda Ci się tam dotrzeć w trakcie tej pory roku 🙂
Uwielbiam punkty widokowe. W Żółtej i Białej Twierdzy zatrzymałabym się na pewno na dłużej!
Na pewno by Ci się tam spodobało 🙂
Wcale nie dziwi mnie to, że każdy turysta prędzej czy później trafia do Żółtej Twierdzy, widok jest przepiękny! Sama z chęcią się tam wybiorę, jeśli tylko będę w okolicy. Co do wąskich uliczek, to przerażające jak dla mnie, zwłaszcza w kwestii poruszania się samochodem 😀
Uliczki nie tylko są wąskie, ale też jednokierunkowe, więc jak człowiek zabłądzi, to później spędza dobrą chwilę, żeby się wyplątać z matni 😉 Bywa ciekawie!
A Żółta, jak i Biała Twierdza są konieczne do odwiedzenia, gdy jest się w Sarajewie. W ogóle warto się tak po prostu powłóczyć po Sarajewie, bez większego plany, bo gdzie by się nie poszło, tam będą widoki, tam odkryje się ślady wojny, tam spotka się ciekawych ludzi.