Szukaj
Close this search box.

Górski panieński, czyli spacerem po Beskidach

To fakt – wychodzę za mąż. Niemniej jednak nie do końca przypuszczałam ile spraw związanych jest z tym przedsięwzięciem. Większość na szczęście zostało ogarniętych dość bezboleśnie, część wymagała większego nakładu energii, a czasem nerwów. Jest jeden aspekt brania ślubu, którego chciałam w jakiś sposób uniknąć. PANIEŃSKI. Zasadniczo jestem totalnie na ANTY względem takiej imprezy. Wystarczyło mi być na niej raz, na trzeźwo, jako fotograf i od tamtej pory mam traumę (bardzo głęboką traumę). Dlatego, gdy wraz z Tomaszem (którego znacie z wyprawy Bałkany 2010) oraz jego dziewczyną Danką planowałam mój pseudo panieński, łudziłam się, że moja świadkowa nie wpadnie na szatański pomysł zorganizowania mi tego przedślubnego wieczoru. Świadkowa jednak nie byłaby sobą, gdyby o tym zapomniała i na parę dni przed wyjazdem w góry poinformowała mnie, że mój panieński się odbędzie. Nie powiem, bym była tym faktem mocno uradowana, ale dopóki nikt nie każe mi rzeźbić penisów z ogórka, to może jakoś przeżyję.

No dobra, ale zostawmy ten temat, miało być w końcu o górach. Ustalone zostało, że wyruszamy w Beskidy, a dokładniej w stronę Rysianki, później uderzamy na Pilsko i ewentualnie może  gdzieś dalej. Początkowo mieliśmy tę trasę przejść jednego dnia, ale pogoda dość szybko ustaliła nam swój plan działania. W sobotę (30.05.15) docieramy pociągiem z Katowic do Rajczy. Na termometrach na pewno było grubo powyżej 20 stopni. Pierwsze podejście i pot ciurkiem leje się nam po plecach. Gdy docieramy do jakiegoś większego cienia, zostajemy w nim na dłużej, by nieco ochłodzić nasze przegrzane termostaty. Co by jednak nie mówić, pogoda jest piękna, a widoki cudne. Jest to o tyle ciekawe, że kiedy rano (koło 7) wyjeżdżaliśmy z Katowic, padał deszcz i było dość szaro.

Poranny widok

Rajcza

Gdy wyruszamy w dalszą drogę gubimy szlak. Ale dzięki temu trafiamy do dwóch, urokliwych drewnianych chat. Przez przypadek mamy więc „szlak architektury drewnianej”, więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Właściwą drogę znajdujemy po chwili, dzięki czemu mozolnie wspinamy się stromą ścieżką.

Nasz przypadkowy szlak architektury drewnianej

Beskid Żywiecki

Beskid Żywiecki

Beskid Żywiecki

Dalej kierujemy się na Redykalny Wierch, omijając Halę Boraczą. Gdy maszerujemy w stronę schroniska na Hali Lipowskiej dostrzegamy ciemną chmurę, która nadciąga od strony północy. Ja radośnie stwierdzam, że deszcz nam jeszcze długo nie grozi, bo przecież chmura jest daleko. Po pięciu minutach zaczyna kropić, a po jakiś 7 lać. Generalnie raczej nie nadaję się na meteorologa ani na pogodynkę. Na szczęście mamy się gdzie schronić. Pakujemy się do niewielkiej bacówki, w której Danka i Tomasz spędzili sylwestra. Budyneczek ma wyjątkowo niewielką powierzchnię, można w nim tylko siedzieć. Po chwili deszcz przestaje padać, lecz burza nadal gdzieś pomrukuje.

Na chwilę przed burzą

Redykalny wierch

Tomasz zarządza wymarsz i zaszycie się w schronisku na Hali Lipowskiej. Gdy tam docieramy, burza znów nieco bardziej się rozkręca. My w tym czasie sączymy piwo. Gdy w naszych szklanicach widać dno, wyruszamy do schroniska na Rysiance. Po 10 minutach jesteśmy na miejscu.

Widok z Rysianki

Rysianka

Oczywiście burza znów nam towarzyszy i nieco groźniej pomrukuje nad naszymi głowami. Uciekamy więc do schroniska, gdzie oczywiście zasiadamy przy piwie oraz decydujemy się na obiad. Ja spełniam moje małe marzenie, czyli pałaszuję pierogi z jagodami. Potrawa ta kojarzy mi się z górami, dzieciństwem oraz wakacjami. Jednym słowem z czystą przyjemnością. W międzyczasie zaczyna ostro lać, a po chwili wychodzi tęcza. Tomasz z Danką biegną na zewnątrz, ja zaś zostaję z naszym majdanem i fotografuję przez okno. Odbywam też fascynującą rozmowę na temat aparatów Sony i dedykowanych do nich obiektywów. Gdy Danka i Tomasz wracają, zaczynamy rozpracowywać butelkę wiśniówki, którą zakupiliśmy w Rajczy.

W trakcie burzy

Rysianka

fot. Tomasz Fryźlewicz
fot. Tomasz Fryźlewicz

Pogoda się poprawia, więc wyruszamy na nocleg. Schodzimy na przełęcz poniżej Rysianki. Zaczyna ostro wiać, a nam towarzyszą dwa psy, podobne do border collie. Widzieliśmy je wcześniej przed schroniskiem, ale myśleliśmy, że do kogoś należą. Doszliśmy jednak do wniosku, że to takie górskie psiaki, które należą tylko do siebie samych. Jeden z nich nas zostawia, a drugi, nieco mniejszy towarzyszy nam aż do momentu, w którym kładziemy się spać. Wieczór spędzamy na fotografowaniu zachodu słońca oraz na dalszym spijaniu wiśniówki. Dość szybko kładziemy się spać.

Zachodnie fotogrfowanie

Beskid Żywiecki

Beskid Żywiecki

Beskid Żywiecki

Beskid Żywiecki

fot. Tomasz Fryźlewicz
fot. Tomasz Fryźlewicz

Niestety równie szybko nasze kręgosłupy odczuwają nierówność terenu, na którym leżymy. Rano jest jeszcze zabawniej, gdy trzeba się z namiotu wytoczyć. Na szczęście pogoda znów jest piękna, więc motywacja do szybkiego ogarniania jest równie duża. Wracamy na Rysiankę, gdzie jemy śniadanie mistrzów, czyli drożdżówki z jagodami. Niestety zanim wpadłam na pomysł zrobienia zdjęć, bułki były już dawno zjedzone. Generalnie musicie spróbować rysiankowych jagodzianek 🙂

Wyruszamy na Pilsko. Temperatura jest nieco niższa niż dani poprzedniego, więc całkiem sprawie docieramy na Halę Miziową. Akurat pod schroniskiem trwa msza święta (msze odbywają się tam w każdą niedzielę o 12). Ta dodatkowo uświęca jubileusz ponad 100 lat jednego z oddziałów PTTK.

W foto-szale

fot. Tomasz Fryźlewicz
fot. Tomasz Fryźlewicz

Na Hali Miziowej

Hala Miziowa

Siadamy na chwilę w schronisku i choć motywacja do dalszego trekingu spada, to ostatecznie mobilizujemy się do zdobycia Pilska. Żółtym szlakiem maszerujemy na górę. Początkowo droga wspina się stromo po lesie, by następnie meandrować wśród kosodrzewiny. Kiedy docieramy na sam szczyt Pilska, jest tam dość pusto. Ale po chwili stan ten ulega zmianie i robi się nieco bardziej tłoczno. Niemniej jednak widoki są piękne, choć widoczność nie jest perfekcyjna. Wygrzewamy się tam chwilę w promieniach słońca, ale gdy czas zaczyna nas gonić, żegnamy się z Pilskiem i rozpoczynamy drogę na dół.

Na Pilsku

Pilsko

Pilsko

Pilsko

Śniadanie mistrzów 😉

Pilsko

Schodzimy do Korbielowa, trasą wzdłuż wyciągów. Rozciąga się stamtąd piękna panorama na Babią Górę oraz Korbielów i okolice. Gdy schodzimy do samej miejscowości okazuje się, że nie bardzo wiadomo, kiedy odjeżdża stamtąd jakikolwiek autobus. Po prawie godzinie czekania i próbach złapania stopa w końcu pojawia się busik, który zawozi nas do Żywca. Niestety przystanek ma z dala od dworca kolejowego, stąd też pomimo szczerych chęci, spóźniamy się na pociąg jakieś 4 minuty. Po tym fakcie następuje farsa pt. „Znajdźmy jakiś czynny lokal w Żywcu.” W promieniu kilometra od dworca wszystko jest zamknięte, a jedyna czynna knajpa od wejścia nas odstrasza. Ostatecznie robimy małe zaopatrzenie w Żabce i pałaszujemy kanapkowy obiad na dworcowej hali. Po 19 wyruszamy do Katowic.

Przy okazji dochodzimy do wniosku, że górale nie powinni się dziwić, iż turyści coraz mniej licznie przyjeżdżają w góry. Skoro o turystów się nie dba, to dlaczego mieliby tam zostawiać swoje „dutki”? Transport pomiędzy górskimi miejscowościami kuleje – nikt nic nie wie, brak rozkładów jazdy. W turystycznym mieście, jakim jest Żywiec, w niedzielę, po godzinie 17, w okolicach dworca nie ma żadnej czynnej kawiarni czy restauracji, w której można by było posilić się przed podróżą. Takie wydawałoby się proste kwestie, a mogą uprzykrzyć życie osób, które zdecydują się spędzić swój czas w tym regionie. A górale uważają, że skoro są góry, to ludzie powinni w nie bezwarunkowo i bezrefleksyjnie przyjeżdżać. Problem w tym, że to już tak nie działa i ludzie wolą pojechać tam, gdzie się o nich dba, gdzie infrastruktura jest rozwinięta lub ciągle się rozwija.

Ale… wróćmy do meritum, czyli do naszego górskiego weekendu. Generalnie był to wyjątkowo lajtowy wyjazd. Mój ostatni, panieński wypad w góry. Za niecałe dwa tygodnie będę już bowiem mężatką, co w tym momencie brzmi dość abstrakcyjnie. W każdym razie z tego miejsca chciałabym podziękować Tomaszowi i Dance za super towarzystwo, rozmowy, treking i pomoc w realizacji planu zdobycia Pilska. Miałam bowiem z tą górą swoje osobiste porachunki z zimy, kiedy nie wlazłam na jej szczyt. Generalnie było super i mam nadzieję, że przygarniecie mnie jeszcze nie jeden raz na jakiś wspólny, górski wypad 🙂

Zobacz również

16 odpowiedzi

  1. Strasznie nietypowy ten panieński. W opisie wydarzeń nie ma ani jednej durnej zabawy… cenzura czy co ? ;P

  2. Pięknie! Nie ma co na siłę spędzać panieńskiego w „typowy” sposób na hucznej imprezie. Właśnie jestem na etapie organizowania małego panieńskiego dla Przyjaciółki i też jedziemy w góry 🙂 Powodzenia za niecałe dwa tygodnie! Szczęścia i radości przede wszystkim!

    1. Impreza u mnie też ostatecznie była, jednak okazała się być strzałem w dziesiątkę – grecka knajpa, greckie jedzenie, greckie tańczenie na stołach i tłuczenie kieliszków 😉

  3. To się nazywa oryginalny panieński 😉 Osobiście też bym chyba wolała coś takiego zamiast wielkiej imprezy. W Beskidach nie byłam już ładnych parę lat, ale uwielbiam te góry. Mam rodznę w tamtych stronach, ale jakoś nigdy nie jest mi po drodze…

    1. Imprezę też miałam, w zeszły piątek, ale w bałkańskiej knajpie i w kameralnym gronie (choć sama impreza w lokalu była dość huczna, bo w greckim stylu). Ale w góry po prostu musiałam pojechać, bo jednak tam czuję się najlepiej a w przedślubnej gorączce było mi potrzebne takie odreagowanie 🙂

  4. o, świetne zdjęcia. wspaniały panieński nie tylko wieczór, ale i cały weekend 😉

    Ze swojej Rysianki grudniowej zapamiętałam cudowne widoki, morze gór i chmur, magiczny zachód słońca… a z Pilska mgłę.
    Pilsko znajduje się więc na liście „koniecznie do powtórki” 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.