Szukaj
Close this search box.

BST 2014/15. Część 7 – z wiosennej Albanii do zimowej Macedonii

1 stycznia 2015 – czyli pierwszy dzień nowego roku

Pobudka w nowym, 2015 roku jest słoneczna i dość rześka (w nocy wyłączyliśmy klimatyzację). Na zewnątrz jest pięknie, choć aura nieco bardziej przypomina wiosnę niż środek zimy. Zabieramy się za pakowanie naszego majdanu, przy okazji próbując doczyścić nasze rzeczy z syropu z baklavy, który zalał również pół pokoju. Nauczka na przyszłość – po zakupie baklavy należy zjeść ją natychmiast, a nie zanosić w pojemniczku do hotelu, bo może się to skończyć cukrową katastrofą. Po spakowaniu i zrobieniu pamiątkowych zdjęć na balkonie oraz przed hotelem, wyruszamy w drogę do Macedonii.

Poranny widok z okna

Tak było ciepło, że nawet na te kilka sekund mogliśmy wyskoczyć na balkon w t-shirtach 😉

Durres

Pożegnanie z Durres

Durres

Zanim jednak przekroczymy granicę, chcemy odwiedzić miejsce, które dwa lata wcześniej wyjątkowo przypadło nam do gustu. Chodzi o Półwysep Rodonit, znajdujący się na północ od Durres. Dotrzeć do niego można skręcając bezpośrednio z autostrady do Tirany. Po wskazówki zajrzyjcie do poniżej mapki:

Jedziemy przez stosunkowo puste miejscowości. Oprócz tego, że jest dość wcześnie, to 1 stycznia również w Albanii jest dniem wolnym, stanowiącym odpoczynek po nocnym, sylwestrowym imprezowaniu czy biesiadowaniu w gronie rodziny i przyjaciół. Na Rodonit jedziemy jak po sznurku, aż w końcu docieramy do miejsca, w którym droga wije się po grzbietach niewielkich wzgórz. Roztacza się stamtąd widok na morze oraz ośnieżone góry, które stanowią osobliwy kontrast dla porastającej wzniesienia brązowawej, suchej trawy. Sakramencko wieje, ale dzięki temu na morzu tworzą się piękne, spienione i dość wysokie fale. Spokojny zazwyczaj Adriatyk, pokazuje wtedy swoje nieco bardziej dynamiczne oblicze. Gdy zatrzymujemy się na jednym z wyższych wzgórz, ja nie jestem w stanie wysiąść z Kianki, gdyż wiatr uniemożliwia mi otwarcie drzwi. Próbę sił wygrywa wiatr, a ja zostaję w bujającym się na boki aucie.

W drodze na Półwysep Rodonit

Rodonit

Rodonit

Po niezbyt długiej jeździe docieramy na sam koniec półwyspu – do miejsca, w którym w 2013 roku nocowaliśmy, gdzie znajduje się niewielka, lecz urokliwa cerkiew. Po wyjściu z samochodu, dopada nas wiatr, wciskający wszędzie słoną, morską wodę oraz piach. Ja po pięciu minutach absolutnie nic nie widzę przez okulary, na których zebrała się warstwa soli. Chroniąc aparaty staramy się uwiecznić żywiołową tego dnia przyrodę, która wyjątkowo urokliwie wyglądała w tej odsłonie. Szum fal miesza się z wyciem wiatru; słońce przyświeca; groźne, ośnieżone szczyty gór przyglądają nam się z oddali, a szalone fale starają się nas dosięgnąć swymi jęzorami. Spacer wzdłuż plaży kończymy założeniem nieopodal cerkwi kesza. Niestety, mimo starań i dobrego maskowania już miesiąc temu (czyli pod koniec kwietnia 2015) otrzymałam informację, że skrytka dostała nóg i zniknęła. Jest mi o tyle przykro, że w jej przygotowanie włożyłam sporo pracy i energii. Była opisana po polsku i po angielsku z informacją, czym jest i dlaczego należy ją zostawić w świętym spokoju. Do tego znajdowały się w niej pocztówki z Kielc oraz TravelBug, który również do kogoś należał i teraz już raczej nie wyruszy w dalszą podróż. Niemniej jednak, ekipa, która odkryła brak skrytki zamontowała w tym samym miejscu kesza zastępczego, który został niedawno odnaleziony przez innego geocachera. Zatem jeśli będziecie w Albanii, a geocaching jest czymś, co umila Wam podróż, to zajrzyjcie również na Rodonit.

Mocno wzburzony Adriatyk

Rodonit

Rodonit

Rodonit

Po pobycie na plaży decydujemy się przejść jeszcze w stronę ruin (a raczej rekonstrukcji) zamku. Po drodze mijamy spore stado owiec, które pasie się w okolicy okazałych bunkrów (zresztą w jednym z nich miały zrobioną zagrodę). Jest wśród nich sporo małych, rozbeczanych jagniątek, które nie są chyba zachwycone huraganowym wiatrem. Nie schodzimy do samego zamku, lecz zostajemy nieco wyżej, próbując utrzymać się na nogach w trakcie robienia zdjęć. Zachowanie równowagi okazuje się nie być sprawą oczywistą.

Owcze bunkry

Rodonit

Troszeczkę wiało

ruda

Ostatnie spojrzenie na Półwysep Rodonit

Rodonit

Żegnamy się z Rodonitem i wyruszamy w drogę do Macedonii. Najpierw wracamy na autostradę, którą docieramy do Tirany. Tam, kierujemy się do Elbasanu, do którego szybko mkniemy przez tunel.

Tirana dobrze nam życzy na nowy rok

Tirana

Piramida jak zwykle okupowana

Tirana

Dalej, nieco bardziej górską drogą jedziemy w stronę przejścia granicznego Qafë Thanë/Kjafasan, które znajduje się powyżej Jeziora Ochrydzkiego. Planujemy spędzić nad jeziorem chwilę, zwiedzając miejsca, w których nas jeszcze nie było. Im jednak jesteśmy bliżej Macedonii, tym robi się bardziej zimowo. Przed skrętem na przejście graniczne trafiamy na naprawdę spore zaspy oraz tira, który utknął w śniegu na amen. Na granicy jest równie wesoło, bo na środku albańskiej części również utknęła sporej wielkości ciężarówka i auta nadjeżdżające od strony Macedonii nie bardzo miały ją jak objechać. Zima w pełni!

Takie widoczki towarzyszyły nam w drodze do Macedonii

Albania

Albania

Albania

Kiedy przychodzi nasza pora przekraczania granicy, strażniczy dziwnie nam się przyglądają po czym każą zjechać na bok w celu „Auto Control”. Niestety nie wiemy kompletnie, gdzie mamy się udać. Dopiero po chwili, ktoś wskazuje nam spory hangar, znajdujący się po lewej stronie albańskiego przejścia. Gdy tam trafiamy, widzimy, jak przeszukiwane jest bułgarskie auto. W hangarze siedzi, a raczej skacze wyjątkowo aktywny pies, który na nasz widok usiłuje wyrwać się ze swojej smyczy. Kiedy Bułgarzy odjeżdżają, pogranicznicy zaczynają rozbebeszanie naszego auta. Wcześniej jednak pies, który jak szybko się zorientowałam miał znaleźć narkotyki, obwąchał nasze bagaże i wnętrze Kianki. Oczywiście niczego nie znalazł. Później wszystkie nasze graty zostały wyciągnięte z samochodu, a pogranicznicy zaczęli oglądanie kiankowego wnętrza. Następnie Kianka została podniesiona ku górze, a my mogliśmy w spokoju kontemplować jej zawieszenie oraz koła. Napisałam „w spokoju”? A nie, przepraszam, to spore niedomówienie. My byliśmy już mocno wkurzeni, bo traciliśmy bezsensownie czas, a do tego zachód słońca, który chcieliśmy spędzić nad jeziorem, właśnie nam zachodził (ach te uroki krótkich, zimowych dni). W międzyczasie, w trakcie tej jakże urokliwej kontroli padały jeszcze pytania z cyklu: a kim my dla siebie jesteśmy? (w końcu mamy dwa różne nazwiska), a gdzie byliśmy i co robiliśmy. Kiedy ta farsa ma się ku końcowi, pogranicznik gadający trochę po angielsku (bo drugi ni w ząb nie był komunikatywny w jakimkolwiek, poza albańskim języku) stwierdził: „Mr Marek auto control 3 hours. We didn’t… (i tu wskazał na migi na to, że powinni jeszcze zdjąć opony i sprawdzić, czy czegoś nie ma w ich wnętrzu). So I want to go for a coffee.” W tym momencie poirytowanie Marka znacząco wzrosło, bo gość ewidentnie chciał w łapę za to, że przeszukiwał nas tylko godzinę, a nie trzy. Mój zwykle spokojny mężczyzna stwierdza „Ja też bym poszedł na kawę!”, po czym oboje wsiadamy do auta i odjeżdżamy. Dodam tylko, że Marek nie cierpi kawy.

Niestety na wjeździe do Macedonii farsa trwa dalej. Tym razem jednak pogranicznicy bawią się z Markiem, który udał się do budki strażniczej, w zabawę „milion pytań w minutę”. A gdzie byliśmy, a skąd przyjechaliśmy, a gdzie jedziemy, ale gdzie byliśmy w Albanii, w którym hotelu, a ile dni byliśmy w Sarajewie, a dokąd się stamtąd udaliśmy, ale jak nazywał się nasz hotel w Durres, ile dni byliśmy w Sarajewie. I tak w kółko. Ostatecznie, łaskawie nas przepuszczają, ale dzięki temu do Macedonii wjeżdżamy, gdy zapada zmrok. Dodając do tego, że szybko się okazuje, iż wszystkie drogi w tym kraju są dość słabo przejezdne, to robi się nam jeszcze gorzej. Marek początkowo upiera się, by zjechać nad Jezioro Ochrydzkie. Ja uważam, że to zły pomysł. ale kto by się słuchał jakiejś baby. Efekt jest taki, że z ledwo odśnieżonej drogi musimy wyjeżdżać na wstecznym, gdyż jej dalszy fragment jest praktycznie nieprzejezdny.

Głodni i źli jedziemy do Strugi. Jednak i tam trafiamy na paraliż. Ulice są oblodzone, na poboczach leżą hałdy śniegu, piesi chodzą, a raczej usiłują chodzić po jezdniach. Dojeżdżamy do centrum, gdzie trafiamy na otwartą pizzerię. Nie wiele myśląc, szybko się w niej dekujemy. Wcześniej jednak musimy wyciągnąć kasę z bankomatu, by móc w ogóle zapłacić za jedzenie. We wnętrzu restauracji jest stosunkowo zimno, mimo postawionych dwóch gazowych piecyków. Pizza jest smaczna i pewnie chętnie byśmy dłużej posiedzieli, lecz musimy jeszcze dojechać do Skopje. Ze Strugi jedziemy w stronę Ochrydy, a następnie odbijamy na drogę E65. Asfalt jest niewidoczny spod warstwy śniegu, co nie nastraja optymistycznie, w szczególności, że jest to droga krajowa. Co chwilę widzimy stojące na poboczu tiry, które nie dały sobie rady z tymi warunkami. Dochodzimy do wniosku, że śnieg musiał spaść w przeciągu ostatnich dwóch dni i służby drogowe po prostu nie wyrabiały się z oczyszczaniem dróg. Kiedy tankujemy, podpytujemy się pracownika stacji, czy dojedziemy do Skopje. Twierdzi, że tak, lecz na pewno nie będzie to najszybsza podróż.

To zdjęcie nie ma żadnych walorów artystycznych, ale pokazuje, jak przyjemna zima zapanowała w Macedonii.

zima

Na szczęście, im bliżej macedońskiej stolicy, tym więcej pługów i piaskarek widzimy na trasie. A kiedy już w Gostivarze wskakujemy na autostradę, szybko pokonujemy odległość dzielącą nas od Skopje. Tam mieliśmy już zarezerwowany pokój w Hostelu Universe. O dziwo udało nam się tam trafić bez większych problemów. Na miejscu wita nas Goran – przesympatyczny młody właściciel, który zasypuje nas przeróżnymi cennymi wskazówkami oraz radami, co możemy robić w Skopje. Mimo zmęczenia uważnie słuchamy, ale przede wszystkim radujemy się z faktu, iż w pokoju jest kaloryfer, dzięki któremu panuje tam przyjemne ciepło. Inna sprawa, że w ogóle cieszymy się, że cali i zdrowi dotarliśmy do naszego dzisiejszego celu. Dawno nie widzieliśmy takiej zimy. Jak się szybko okaże, nie tylko my. Według Gorana był to największy atak zimy od  jakiś pięciu lat. No cóż, mamy zatem z Markiem niebywałe szczęście 😉

Zobacz również

15 odpowiedzi

  1. Niezły przeskok między T-shirtami a kurtkami! 🙂 Ciekaw jestem takich samochodowych przygód na granicach, bo sam idę w tym kierunku, loty też potrafią kiedyś zmęczyć !

    1. Przeskok okupiony zmarznięciem. Wyjście na balkon w samym t-shircie, przy minus 10 było wyzwaniem 😉
      Takie cyrki na granicach to nie jest bałkańska norma. Ale na ten temat wystosuję osobny wpis z odezwą do narodu…

  2. Piękna ta Albania! 🙂 Nie wiedziałem, że jeszcze takie cyrki odprawia się na granicach. Chociaż w sumie przegląd bezpłatny ;P

  3. po takim potraktowaniu na granicy człowiek może się zrazić do całego kraju! Dobrze, że już wcześniej byłem w Macedonii, bo po ubiegłorocznym trzepaniu przez pograniczników jeszcze bym stwierdził, że wszyscy mieszkańcy są tak samo rąbnięci!

    1. Ta pierwsza kontrola u nas była wstępem do kolejnej, której doświadczyliśmy wyjeżdżając z Macedonii. Ale o tych naszych granicznych przygodach stworzę osobny wpis, bo naszym rodakom należy się porządny opierdziel (to z powodu kilku idiotów z Polski byliśmy traktowani jak przemytnicy) :/ Więc ja do pograniczników zasadniczo pretensji nie mam, wykonywali to, co im kazano.

    1. Zima nie była taka zła, pogranicznicy w ogólnym rozrachunku do przeżycia, ale najbardziej żal czasu, jaki przez nich straciliśmy. Ale jak to się mawia: siła wyższa!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.