Szukaj
Close this search box.

Bałkańska czara goryczy – próba włamania, policjant z radarem w oczach i załamanie pogody

Bałkany zwykle wywołują u nas euforię, radość i zachwyt nad pięknem tutejszych krajobrazów. Praktycznie z każdej podróży, bez względu na porę roku, przywoziliśmy stamtąd moc pozytywnych wrażeń. Tych negatywnych było zwykle mniej – ot, gdzieś nie udało nam się dojechać, coś okazało się być nieczynne, czy staliśmy dłużej niż zwykle na granicy. Na tyle lat jeżdżenia i tyle wizyt w tej części Europy nie przydarzyło nam się nic niebezpiecznego, nieprzyjemnego czy zagrażającego życiu. Aż do majówki 2018. Praktycznie w jednym czasie skumulowało się kilka nieprzyjemnych dla nas wydarzeń. Co gorsza wszystkie miały miejsce w Bośni i Hercegowinie. I nie na wszystkie mieliśmy jakikolwiek wpływ.

Policjant z radarem w oczach

W pierwszym tygodniu naszej podróży jedziemy z Posušje w kierunku Čapljiny. Na drodze jest pusto, widoki są całkiem przyjemne. Zjeżdżamy z niezbyt wysokiego wzniesienia, gdy zza krzaków wyłania się policjant i wskazuje, że mamy zjechać na pobocze. Jechał Pan 100 km/h, a tu jest ograniczenie do 60. – stwierdza policjant. Owszem, jechałem szybciej, ale na pewno nie 100 km/h. –  odparł Marek. Oboje rozglądamy się po okolicy, ale nie widzimy żadnego rejestratora prędkości. Dochodzimy więc szybko do wniosku, że trafiliśmy na człowieka cyborga z fotoradarem w oczach (albo przynajmniej w szpanerskich, ciemnych okularach). Marek udaje się za mundurowym w stronę radiowozu. Z pewną dozą rozbawienia i zaintrygowania obserwuję, jak mój małomówny małżonek wyrzuca z siebie potoki słów. Po powrocie do auta stwierdza: Zacząłem mu opowiadać, jak bardzo podoba nam się Bośnia i Hercegowina, że byliśmy w Blidinje itd. Policjant zaczął wypisywać mandat, ale ostatecznie westchnął i stwierdził, że jednak nam go nie wlepi, ale w zamian dobrze, jakbym dał mu na kawę. Więc dostał 10 €. Oczywiście nie namawiamy nikogo do dawania łapówek policjantom, ale choć mandat może nie byłby bardzo wysoki, to jego opłacenie zajęłoby nam sporo czasu. Musielibyśmy udać się na pocztę lub komisariat, wcześniej znaleźć bankomat i z dowodem zapłaty wrócić do stróża prawa, by odzyskać dokumenty od samochodu. Więc… sami rozumiecie.

Sprawdź, czy nic nam nie zginęło z samochodu!

W drodze powrotnej do Polski postanowiliśmy jeszcze na kilka dni zatrzymać się w Bośni i Hercegowinie. Zasadniczo mieliśmy w planach Serbię i w sumie nie wiemy, dlaczego ostatecznie jej nie wybraliśmy. Na pewno lepiej byśmy na tym wyszli, ale czasu już nie cofniemy. Po deszczowym noclegu w okolicach Bjelasnicy, zjechaliśmy na śniadanie na Ilidžę. Zaparkowaliśmy w miejscu, w którym już kilka razy zostawialiśmy Kiankę. W pół godziny przespacerowaliśmy się po centrum, wypłaciliśmy kasę z bankomatu i zjedliśmy po sirnicy i burku w piekarni. Później wróciliśmy do auta i pojechaliśmy na znajdujące się nieopodal baseny. Po 2 godzinach moczenia się w termach, postanowiliśmy, korzystając z wtedy jeszcze dobrej pogody, udać się ponownie nad Jezioro Prokoško (w grudniu 2017 próbowaliśmy się tam dostać, ale bezskutecznie). Za Fojnicą, po zjechaniu w szutrową drogę, Marek zatrzymał się za potrzebą. Gdy wyszedł z auta, nagle zaczął się badawczo przyglądać drzwiom. Ty weź sprawdź, czy nam nic nie zniknęło z samochodu, bo mamy wyrwany zamek. No przecież sam nam nie wypadł?I Po szybkich oględzinach dochodzę do wniosku, że wszystkie cenne przedmioty są na swoim miejscu i absolutnie nic nie zniknęło. Historia z włamaniem prawdopodobnie wyglądała następująco. Podczas postoju na Ilidžy, w trakcie naszej półgodzinnej nieobecności, złodziej zauważył nasze auto, wyrwał zamek, otworzył drzwi i uruchomił autoalarm, który zapewne go przepłoszył. Druga opcja jest taka, że ponieważ rzecz działa się podczas ruchliwego poranka, jakiś przechodzień zauważył złodzieja i ten uciekł. Jeśli prawdziwa jest wersja numer jeden, to w tym miejscu chcielibyśmy pozdrowić wszystkich tych, którzy na wieść o tym, że inwestujemy w autoalarm do Logana, mówili: Po co wam alarm, przecież jak ktoś Was będzie chciał okraść, to i tak to zrobi. No jak widać nie do końca. Parę osób twierdziło również, że na pewno zostaniemy okradzeni z powodu posiadania w tej podróży namiotu dachowego. Ta teoria też upadła, bowiem do włamania doszło wtedy, gdy namiot był złożony. A dla większości przeciętnych osób to, co mieliśmy na dachu wyglądało jak duży boks i raczej nie kojarzyły tego z niczym cennym lub nietypowym. Także sorry – namiot na włamanie nie miał żadnego wpływu.

włamanie Dacia Logan

Klątwa Jeziora Prokoško

Po tym, jak odkryliśmy, że ktoś usiłował nas okraść, zaczęliśmy się zastanawiać, co z tym wszystkim począć. Logika nakazywała zjechać do cywilizacji i skontaktować się z kimś kompetentnym. Niestety to logiczne myślenie nie zadziałało w przypadku Marka, który uparł się, by jechać w stronę Jeziora Prokoško. No przecież ta droga nie wygląda tak źle, a poza tym, nie chce mi się jechać dookoła. Moje prośby i stwierdzenie, że wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, abyśmy tamtędy jednak nie jechali, zostały przez Marka olane, więc ruszyliśmy w góry. Po 15 minutach nad naszymi głowami zaczęły walić pioruny, a po 20 min zaczęła się nawałnica. Ściana deszczu, grad, spadające gałęzie i grzmoty. Ciekawe, kiedy jakiś piorun walnie w drzewo, a to zwali się nam na drogę. – z radosną beztroską stwierdził Marek. Ja w tym czasie miałam stan przedzawałowy, gdyż panicznie boję się burz. Po dotarciu do miejsca, w którym można odbić na Jezioro Prokoško, oboje wiedzieliśmy, że sytuacja robi się groźna. Z minuty na minutę wody przybywało i nasza droga zaczęła się zamieniać w rwący potok. Według nawigacji mieliśmy 8 km zjazdu do asfaltowej szosy. I było to najdłuższe 8 km w naszym życiu. Po zjechaniu do miejsca, gdzie byliśmy już bezpieczni, nie wiedziałam, czy mam się popłakać, porzygać z nerwów, czy znaleźć ostry przedmiot by zabić Marka za to, że uparł się by tamtędy jechać. Jednak zamiast tego, po prostu podziękowałam mu, że bezpiecznie sprowadził nas i auto na dół. Dodam, że Logan z tego drogowego raftingu wyszedł bez szwanku i ani jednej rysy. Natomiast Marek dopiero po dłuższej chwili przyznał, że zjazd tamtędy był jedną z głupszych rzeczy, jakie zrobiliśmy w podróży. Szkoda tylko, że ja robiłam to wbrew swojej woli. No i jeszcze jeden wniosek, jaki płynie z tej przygody – na pewno przez najbliższych parę lat nie będziemy chcieli odwiedzać Jeziora Prokoško. No chyba, że ktoś nas tam zawiezie.

czara goryczy

Tam na pewno nie ma dobrego miejsca na nocleg!

Jeszcze tego samego dnia, w którym doszło do włamania i naszej feralnej jazdy przez góry, udaliśmy się do Parku Narodowego Una, by złapać zasięg unijnego, chorwackiego roamingu, aby skontaktować się z naszym ubezpieczycielem. Oczywiście okazało się, że w weekendy nie przyjmuje on zgłoszeń dot. szkód czy włamań, ale jakbyśmy chcieli skorzystać z assistance, to bardzo proszę, mogą nam załatwić holowanie, auto zastępcze itp., ale tak generalnie, z naszą sprawą mamy dzwonić w poniedziałek. Oczywiście w nocy, nad okolicą Uny zaczęły krążyć burze. Nie mogliśmy jednak po ciemku namierzyć dobrej miejscówki na dziki nocleg. Byliśmy przy Martin Brod, gdzie obok drewnianego mostu stały tabliczki, kierujące na atrakcje, ale również na kemping. Marek, pojedźmy tam. Zobaczymy, jak wygląda ten kemping, może znajdzie się też miejsce dla nas. – stwierdziłam. Nie będę jechał na żaden kemping, zresztą na pewno nie działa. Wracamy w góry, tam była wiatka na punkcie widokowym i obok niej przenocujemy. – zacietrzewił się mój małżonek. Efekt był tego taki, że całą noc szalały burze, ja z nerwów nie mogłam spać, a później dostałam rozstroju żołądka. Jednak mój stan się pogorszył, gdy zjechaliśmy rano do Martin Brod i odkryliśmy, że kemping był bardziej miejscem biwakowym z kilkoma wiatami i ławami, a także dostępem do łazienki. Od pani z informacji turystycznej dowiedzieliśmy się, że koszt noclegu to tylko 3 KM od osoby. Generalnie po powrocie do kraju, gdy rozmawialiśmy o tej sytuacji, Marek stwierdził, że kompletnie nie pamięta abym mówiła cokolwiek o kempingu i że przecież wspólnie ustaliliśmy nocleg przy punkcie widokowym. Także jedna historia, dwa punkty widzenia.

czara goryczy

Czy czara goryczy się przelała?

Jak zapewne łatwo możecie się domyślić, ta majówkowa czara goryczy, jaką zgotowały nam Bałkany i jaką sami po części sobie zafundowaliśmy, nie spowoduje, że przestaniemy tam jeździć. Włamanie mogło zdarzyć się wszędzie. Upierdliwi policjanci są w każdym kraju. A na pogodę nie mamy wpływu. Za to na pewno wpływ mamy na podejmowane przez nas decyzje. I tu niewątpliwie możemy mieć do samych siebie trochę zastrzeżeń. Ale któż nie popełnia błędów? Najważniejsze, by wyciągać z nich wnioski. Jeśli zaś chodzi o Logana i naszego ubezpieczyciela – okazało się, że mimo braku potwierdzenia z ich strony, przyjęli nasze mailowe zgłoszenie, które wysłaliśmy do nich w sobotę, gdy włamanie miało miejsce. Marek zabrał kilka dni temu auto do serwisu, żeby wycenili naprawę i wkrótce Logan znów będzie szczęśliwym posiadaczem zamka w drzwiach. I czy po tych przygodach będziemy komukolwiek odradzać wizytę na Bałkanach? Oczywiście, że nie. Ale na pewno będziemy sugerowali uczenie się na naszych błędach i niepowodzeniach.

Zobacz również

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.