Szukaj
Close this search box.

Wiolonczelista z Sarajewa

Niewątpliwie książki o Sarajewie zdominowały ostatnio moją biblioteczkę. Kiedy dowiedziałam się o premierze „Wiolonczelisty z Sarajewa” od razu wiedziałam, że muszę go mieć w swoich bałkańskich zbiorach. Ktoś mógłby się zapytać: „Nie nudzi ci się czytanie ciągle o tym samym mieście i tym samym wycinku historii??” Ja odpowiadam: „Nie, temat Sarajewa chyba nigdy mi się nie znudzi, a czytanie o okupacji potrafi uświadomić, z jak trudnymi sytuacjami może poradzić sobie człowiek i mimo wszystko zachować godność.”

Wiolonczelista z Sarajewa

Steven Galloway – autor „Wiolonczelisty z Sarajewa” w posłowiu podkreśla, że nie zależało mu na ukazaniu chronologii historycznej oblężonego miasta. Prawie cztery lata okupacji zmieścił w przeciągu miesiąca, podczas którego toczy się akcja powieści. Składają się na nie historie czterech osób:

– Wiolonczelisty, który po tym, jak 27 maja 1992 roku na stojących w kolejce po chleb ludzi spadł pocisk moździerzowy i zabił 22 osoby, a ponad 70 ranił, zdecydował się odgrywać przez kolejne 22 dni Adagio g-moll na upamiętnienie ofiar tej zbrodni.

– Strzały – młodej dziewczyny, który staje się jednym z najbardziej skutecznych snajperów, strzegących Sarajewa.

– Kenana – który co kilka dni wyrusza na niebezpieczną wędrówkę do sarajewskiego browaru po wodę.

– Dragana – przemierzającego codziennie sarajewskie ulice w drodze do piekarni, w której pracuje; ogromnie przeżywającego rozłąkę ze swą żoną i synem, którzy uciekli do Włoch.

Każda z tych postaci na swój sposób codziennie walczy z czetnikami i snajperami ostrzeliwującymi ze wzgórz stolicę Bośni i Hercegowiny. Wszyscy mają w sobie determinację, by przeżyć kolejny dzień, trochę na złość żołnierzom prowadzącym oblężenie. Wszyscy są ogromnie przywiązani do swego miasta, które przez tyle lat stanowiło ich ukochane i najwspanialsze miejsce na ziemi. Wszyscy noszą w sobie przeogromny smutek, że już nigdy i nic nie będzie takie samo.

Jeden z bardziej trafnych cytatów z tej książki związany jest z postacią Strzały:

Strzała uważa, że nie ma nic wspólnego ze snajperami na wzgórzach. Bierze na cel wyłącznie żołnierzy. Oni strzelają do bezbronnych mężczyzn, kobiet i dzieci. Za każdym razem, gdy pociągają za spust, chodzi im o coś więcej niż o zabicie człowieka. Usiłują zabić Sarajewo. każda śmierć pustoszy miasto jej młodości równie dotkliwie jak granaty spadające na budynki. Żywi oprócz towarzysza tracą również wspomnienie miasta, w którym człowiek mógł przejść na drugą stronę ulicy bez obawy, że ktoś go zastrzeli.

Steven Galloway, Wiolonczelista z Sarajewa, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2015, s.22-23.

Dragan, pracownik piekarni codziennie rozmyśla o swoim mieście, o tym jak bardzo się zmieniło:

Idzie dalej główną ulicą, wzdłuż nieczynnych torów tramwajowych. Miejscami po jej południowej stronie piętrzą się wysokie barykady, chroniące samochody i przechodniów przed snajperami ze wzgórz. Nie brakuje tu jednak groźnych prześwitów. Podobno cudzoziemcy nazywają tę ulicę Aleję Snajperów. Dragana to śmieszy, bo każda ulica w Sarajewie mogłaby się tak nazywać. Czy ulice biegnące wzdłuż brzegów Miljacki nie zasługują na takie miano? A całe kwartały Dobrinji albo Mojmila? Najprościej byłoby nazwać tak wszystkie drogi w mieście. Dopiero gdyby okazało się, że jakimś cudem któraś z ulic jest niedosięgła dla snajperów, należałoby ją wyróżnić osobną nazwą. Oczywiście ta konkretna droga wiedzie z lotniska do Holiday Inn, nic więc dziwnego, że obcokrajowcom wydaje się szczególnie niebezpieczna. Nawiasem mówiąc, jest to sześć pasów asfaltu przedzielonych torowiskiem i można się zastanawiać nad słusznością nazywania jej aleją.

Steven Galloway, Wiolonczelista z Sarajewa, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2015, s.49-50.

Wszystko dookoła ma szczególny odcień szarości. Dragan nie wie, skąd wziął się ten kolor, czy był tu zawsze, a wojna jedynie go odsłoniła, czy może jest to w rzeczy samej kolor wojny. Tak czy owak, nadaje całej ulicy posępny nastrój.

Steven Galloway, Wiolonczelista z Sarajewa, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2015, s.51

Książka nie pozwala się od siebie oderwać. Ja przeczytałam ją w jakieś 3 godziny. Nie ma w niej zbędnego melodramatyzmu czy podkolorowywania rzeczywistości. Galloway był w stanie oddać klimat panujący w czasie oblężenia Sarajewa, choć sam nie uczestniczył w tych wydarzeniach. Jego fikcyjne postacie spokojnie mogłyby podać sobie ręce z autentycznymi bohaterami książki Barbary Demick „W oblężeniu”, o której pisałam ostatnio. Strzała, Kenan czy Dragan mogliby być prawdziwymi mieszkańcami Sarajewa. Postać Wiolonczelisty wzorowana była na Vedranie Smailoviću – znanym, sarajewskim wiolonczeliście, który rzeczywiście, codziennie w miejscu tragedii (tyły bazaru przy ulicy Vase Miskina) grał Adagio g-moll Tomasa Albinoniego. Ten gest zainspirował Galloway’a do napisania książki, jednak to nie Smailović jest tytułowym wiolonczelistą.

„Wiolonczelistę z Sarajewa” gorąco Wam polecam. Choć znów, nie jest to łatwa i przyjemna lektura, to w jakiś sposób jest piękna i ogromnie przejmująca. Jest kolejnym powodem, dla którego po prostu nie można zapomnieć o Sarajewie, mieście które przyciąga jak magnes, zasmuca, porusza i nie pozostaje obojętne.

A na koniec jeszcze ciekawostka dotycząca Adagia g-moll:

W 1945 roku w gruzach zbombardowanej biblioteki w Dreźnie pewien włoski muzykolog natknął się na cztery takty partii basowej z pewnej sonaty. Uznawszy, że są one dziełem siedemnastowiecznego weneckiego kompozytora Tomasa Albinoniego, przez dwanaście lat starał się na podstawie osmalonego fragmentu zrekonstruować cały utwór. Tak powstała kompozycja zwana Adagiem Albinoniego, niepodobna do twórczości tego artysty i uznana przez większość badaczy za mistyfikację. Jednak nawet ci, którzy kwestionują autentyczność dzieła, nie potrafią odmówić mu piękna.

Steven Galloway, Wiolonczelista z Sarajewa, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2015, s.11

Zobacz również

2 odpowiedzi

  1. Byłem w Sarajewie i do tej pory nie mogę pojąć jak to mogło się zdarzyć, a jednak się zdarzyło. To dobrze, że ktoś chce się nad tym pochylić i pisze jak Galloway i zachęca do refleksji tak jak Ty.

    Pozdrawiam

    Kris

    1. Według mnie pamięć o historycznych, trudnych wydarzeniach nigdy nie powinna przeminąć. Choć niestety my – ludzie nie bardzo chcemy uczyć się na własnych błędach i ciągle je powtarzamy. Jednak ja wciąż, może trochę naiwnie, mam nadzieję, że nie będzie więcej Oświęcimiów, Sarajew itd.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.