Szukaj
Close this search box.

Wzdłuż wybrzeża: Hamallaj, rezerwat Divjaka-Karavasta, Apollonia, Vlora i Orikum

Po pobycie na Półwyspie Rodonit rozpoczęliśmy naszą podróż w stronę południa Albanii. Dość szybko miało się okazać, że nie będzie ona usłana różami. Bo choć Albanię uwielbiamy, to i ona potrafi dać nam w kość i dość mocno zirytować. Ale zacznijmy od początku.

Nadbałtyckie klimaty w okolicach Hamallaj

Już kilkakrotnie, jadąc na Rodonit, planowaliśmy zajrzeć na długą, piaszczystą plażę, która ciągnie się w niezbyt dużej odległości od głównej szosy. Opuszczając Półwysep, postanowiliśmy tam podjechać. Generalnie do plaży prowadzą liczne, mniej lub bardziej wyboiste drogi, wzdłuż których wiszą na drzewach liczne banery reklamowe. Głównie promują się beach bary oraz restauracje, a niekiedy pojedyncze hotele czy pensjonaty znajdujące się w miejscowości Hamallaj. Po przejechaniu lasu, docieramy do plaży. Parkujemy za darmo w cieniu drzew i maszerujemy w stronę jednego z barków. Do każdego z nich przynależą leżaki i parasole, które można wynająć za 400 leków (12 zł). Tak też czynimy, po czym wskakujemy do morza. Woda jest tu cieplejsza niż na krańcu Rodonitu, a dno łagodnie się obniża, co sprawia, że jest to naprawdę dogodne miejsce dla rodzin z małymi dziećmi. Krajobraz przypomina nam nieco te, które znamy znad Bałtyku. Kiedy prażymy się w promieniach słońca na naszych leżakach, zwracamy uwagę na to, jak wolny czas spędzają Albańczycy. Praktycznie nikt nie siedzi z nosem w telefonie czy tablecie. Wszyscy ze sobą rozmawiają, najczęściej ustawiając leżaki w kółku, tak by się lepiej widzieć. Wspólnie jedzą, grają w karty, czasami czytają książki lub gazety. W Polsce jednak większość osób byłaby dużo bardziej zainteresowana swoim smartfonem niż współtowarzyszami.

Hamallaj

Hamallaj

Hamallaj

Hamallaj

Komary, pinie i ptaki w rezerwacie Divjaka-Karavasta

Po godzinie 13 opuszczamy plażę i wyruszamy na południe. Naszym pierwszym celem ma być rezerwat Divjaka-Karavasta, który jak do tej pory omijaliśmy szerokim łukiem. Postanowiliśmy jednak tam zajrzeć, by przekonać się, czy jest tam coś ciekawego. Jadąc przez Durres zastanawiamy się nad tym, gdzie spędzimy nocleg. Podejmujemy decyzję, że zarezerwujmy sobie hotel we Vlorze, by zakosztować nieco życia nocnego tego kurortu. Oboje marzyliśmy o zwykłym łóżku i łazience z prysznicem. Szybko znajduję na Bookingu dość tani hotel w pobliżu centrum Vlory i od razu go rezetwuję, dostaję potwierdzenie i już praktycznie witamy się z noclegową gąską. Zanim jednak przekonamy się, co czeka nas we Vlorze, docieramy do miejscowości Divjaka, skąd prowadzi trasa do rezerwatu Divjaka-Karavasta. Słynie on przede wszystkim z największej w Albanii laguny oraz występowania licznych gatunków ptaków, w tym pelikana kędzierzawego czy kormorana. Tego pierwszego możemy zobaczyć z naprawdę bliska, gdy zatrzymujemy się na jednym z parkingów znajdujących się w piniowym lesie. Przecież on jest sztuczny. – stwierdza Marek, gdyż ptak praktycznie się nie porusza, za to pozwala się głaskać dwójce turystów. Kiedy jednak podnosi na chwilę nieco wyżej głowę, Marek zmienia zdanie. Niestety plan spaceru po terenie rezerwatu nie wypala, gdyż przebywanie poza wnętrzem samochodu grozi zjedzeniem żywcem przez krwiożercze komary. Zajeżdżamy jedynie na chwilę na tutejszą plażę, ale nie zachęca nas do pozostania na niej, więc dość szybko opuszczamy rezerwat.

Divjake
Divjake
Apollonia – antyczne bunkry i betonowe ruiny

Przed dotarciem do Vlory postanawiamy odbić do jeszcze jednej atrakcji turystycznej, którą do tej pory omijaliśmy. Apollonia to park archeologiczny, na terenie którego zobaczyć można ruiny antycznego miasta, niegdyś bardzo istotnego na tych terenach. Zanim jednak do niego dotrzemy, musimy pokonać szalenie dziurawą, wąską i ruchliwą drogą z Fier. Podróż nią absolutnie nie należy do przyjemnych. Po kilkunastu kilometrach odbijamy z niej na jeszcze węższą, ale nieco mniej dziurawą drogę i dojeżdżamy do parku archeologicznego. Uiszczamy opłatę w wysokości 400 leków od osoby za bilet i wchodzimy na jego teren. Cóż można powiedzieć o ruinach? Że nie są zbyt urodziwe i zasadniczo nie za wiele ciekawych rzeczy można tam zobaczyć. Co gorsza część obiektów została tam odbudowana przy użyciu betonu, co robi tragiczne wrażenie. To co w Apolloni zachwyca, to piękne widoki na okolicę, sporej wielkości bunkry oraz przyjemna knajpka na szczycie wzgórza, gdzie można skryć się w cieniu drzew. Najciekawszym miejscem pod względem historycznym jest monaster św. Marii oraz znajdujące się tuż obok Muzeum Archeologiczne, gdzie zobaczyć można sporą kolekcję przedmiotów wydobytych w trakcie prac archeologicznych na terenie Apolloni. Generalnie jednak po pobycie w Turcji i obejrzeniu choćby Efezu, albańskie ruiny nie mogły na nas zrobić ogromnego wrażenia.

Apollonia

Apollonia

Apollonia

Apollonia

Apollonia

Apollonia

Apollonia

Vloro – mocno się na tobie zawiedliśmy

Pogoda się zmienia. Opuszczając Apollonię mamy wrażenie, że zaczynamy się dusić. Powietrze jest ciężkie, lepkie i trudno jest nim oddychać. Dodatkowo wszędzie zaczynają się snuć burzowe, szare chmury, co generalnie nie wróży nic dobrego. Wracamy do Fier i kierujemy się do Vlory, gdzie już oczami wyobraźni widzieliśmy nasz pokój z wygodnym łóżkiem i łazienkę z prysznicem. Nie powiem, była to przyjemna wizja. Po dotarciu do Vlory odkrywamy, że sporo się w niej ostatnio zmieniło, a część rzeczy dopiero się zmienia. Trwa bowiem przebudowa nabrzeża, ciągnącego się w stronę Orikum. Panuje tam straszne zamieszanie, jest jeden wielki korek, a policja dość nieudolnie stara się kierować ruchem. Szybko odnajdujemy drogę do naszego hotelu. Niestety po dojechaniu do niego okazuje się, że nie ma przy nim jak zaparkować, więc ja wpadam do recepcji, a Marek w tym czasie zatrzymuje się jakkolwiek przy drodze. Obsługę hotelu informuję, że mamy rezerwację i czy możemy wjechać na parking, by nie tamować ulicy. Obsługa patrzy się na mnie, jak na kosmitkę, po czym stwierdza, że nie mają rezerwacji na takie nazwisko. Booking pozwala robić rezerwacje nawet wtedy, gdy nie ma u nas miejsc. To nie nasza wina. Nie mamy dla Was noclegu. Szczerze mówiąc nie wiedziałam, czy rzucić się na nich z pięściami, czy się popłakać. Wracam do Marka i informuję go o zaistniałej sytuacji. Mój małżonek jest równie zachwycony, jak i ja. Problem polegał głównie na tym, że niestety wielu hotelarzy zachowuje się nieuczciwie i podaje w systemach rezerwacyjnych, że ma dostępne pokoje, ludzie robią rezerwację, a właściciele wpisują później, że gość się nie pojawił i żądają odszkodowania. Oczywiście Booking zna tego typu numery i żadnej opłaty od niedoszłych gości hotelowych nie pobiera. Niemniej taka sytuacja może człowiekowi popsuć humor.

Vlora

Burzowe Orikum

Hotelowa sytuacja wyprowadziła nas z równowagi i sprawiła, że nie do końca wiedzieliśmy, co ze sobą począć. Ostatecznie postanowiliśmy opuścić Vlorę i poszukać szczęścia w Orikum. Pogoda stawała się coraz bardziej dynamiczna – wiało, na horyzoncie pojawiały się pierwsze błyskawice. Nam dalej marzył się nocleg w hotelu, ale ostatecznie zatrzymujemy się na niewielkim, dość prowizorycznym campingu na wjeździe do Orikum. Pomijając fakt, że przez całą noc wysiada tam prąd, a obok nas rozstawiła się swoimi trzema camperami ekipa z Polski, która za nic miała to, że inni chcą spać i rozmawiali bardzo głośno, to nawet moglibyśmy napisać, że nie było tak źle. Burza, która krążyła po okolicy, ostatecznie do nas nie dotarła, co akurat przyjmujemy z ulgą.

Najlepsze burki w Albanii na otarcie łez

Ranek wita nas burzowymi chmurami, które postanowiły na dłużej zagościć w tej okolicy. Na szczęście nie pada, co daje nadzieję, że jednak nie będzie tak źle. Z ulgą opuszczamy camping i zajeżdżamy do centrum Orikum. Jesteśmy głodni i źli, więc dobrym jedzeniem chcemy poprawić sobie humory. I na szczęście nam się to udaje. Nieopodal sporych rozmiarów muralu trafiamy na niewielką, lecz mocno zatłoczoną piekarnię. Burki kosztują w niej 100-150 leków i każdy ma jakieś ciekawe nadzienie. Np. z pomidorami i bazylią, z prosciutto, z serem i szpinakiem itd. Są przepyszne, sycące, ale nie tłuste. Niebo w gębie! Dlatego nie dziwi nas, że cały czas w piekarni jest ruch, a piekarz i jego rodzina nie wyrabiają się z pieczeniem kolejnych sztuk ciasta.  Niemniej warto było czekać.

Orikum

Orikum

Pożegnanie z Adriatykiem

Od Orikum zaczynamy naszą podróż w stronę przełęczy Llogara i tym samym kończymy naszą przygodę z adriatycką częścią albańskiego wybrzeża. Przed nami Albańska Riwiera oraz najpiękniejsze i najbardziej spektakularne plaże. Jednak północna i środkowa część wybrzeża ma swój zasadniczy plus – nie ma tam takich tłumów, jak na południu; przebywa tam znacznie mniej turystów z zagranicy; ceny są nieco niższe. Dlatego warto i tam zajrzeć w trakcie pobytu w Albanii.

 

Zobacz również

8 odpowiedzi

  1. Mi się akurat w Apollonii podobało – ruiny dość urokliwe, ten beton jakoś nie wpadł mi w oko… Muzeum było wtedy jeszcze w dodatku zamknięte. No, ale ja nie byłem w Efezie 😉

    1. Mamy zatem inną definicję „urokliwych ruin” 😉 Dla mnie Apollonia to absolutny niewypał. Jedynie ładne widoki z jej okolic nieco ratują fakt, że w ogóle tam pojechaliśmy. No i muzeum oraz cerkwia były godne uwagi. Generalnie po pobycie w Turcji nie wiele ruin może zrobić duże wrażenie, bo tam są one większe i lepiej zachowane. Ale nawet bez tego punktu odniesienia pewnie byśmy się w Apolloni nie zakochali. 😉

      1. akurat cerkiew była dla mnie średnia, zwłaszcza, że w środku się niewiele zachowało.

        To też problem wszelkiej maści kolejności zwiedzania – jak się zobaczy Koloseum, to ruiny amfiteatru w jakimś zadupiu nie zrobią wrażenia. Jak się zobaczy zbiory w Luwrze, to Muzeum Narodowe w Krakowie/Warszawie minie się wzruszeniem ramion… itd..

        1. W cerkwi był całkiem sporych rozmiarów ikonostas – może nie najpiękniejszy, jaki widziałam, ale dość dobrze zachowany. Ale ja ogólnie uwielbiam cerkwie, co jest chyba pokłosiem kursu przewodnickiego, który odbywałam w Beskidzie Niskim i chodzenie do cerkwi było tam na porządku dziennym. Kursu nie skończyłam, ale miłość do tych świątyń pozostała. 🙂
          Co do kolejności zwiedzania, to pełna zgoda. Choć akurat byłam w Luwrze, to nasze rodzime muzea bardzo lubię i męczą mnie mniej niż to w Paryżu, gdzie zwiedzałam w tłumie, ścisku i nie była to dla mnie żadna przyjemność 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.