Szukaj
Close this search box.

Bałkany 2014. Część 3 – Valbona i Cerem

11 sierpień 2014 Poznajemy dolinę

Jesteśmy w Valbonie. Budzimy się przed 7, a w namiocie panuje iście tropikalny klimat, mimo że jest dość wcześnie. Poranek zaczynamy od uporządkowania auta, w którym stworzyliśmy kompletny rozgardiasz. Kończy się to ostrą wymianą zdań, przez co śniadanie jemy w milczeniu.

Po posiłku i ogarnianiu wsiadamy do Kianki i ruszamy na rekonesans doliny. Droga asfaltowa kończy się na wysokości Hotelu Valbona. Dalej, do Rragam wiedzie kamienista droga, tylko dla samochodów 4×4 lub posiadających wysokie zawieszenie i większe koła. Zawracamy stamtąd w stronę miejsca reklamującego się jako informacja turystyczna oraz Muzeum Valbony. Na miejscu kupujemy mapę okolicy w cenie 500lek. Poznajemy tam też gościa, który był w Kanadzie, gdzie chodził na kurs językowy i przy okazji poznał kilku Polaków. Robił trochę za naszego tłumacza w kontakcie z pracownikiem informacji turystycznej. Po analizie mapy decydujemy się na wędrówkę do Cerem – teoretycznie opuszczonego miasta. Wiodą do niego dwie drogi:

– szlak, zaczynający się poniżej wsi Valbona, przy mostku. Są tabliczki i tablica informacyjna na temat trasy – ilość kilometrów, czas przejścia, maksymalna wysokość.

– droga kamienisto – żwirowa zaczynająca się mniej więcej na wysokości Kikaj (do tej drogi dobija później szlak).

Zanim jednak dokonaliśmy wyboru zajrzeliśmy do „alpejskich łąk”

Valbona

Decydujemy się na opcję numer jeden. Zostawiamy Kiankę obok mostka, a sami po przepakowaniu i ubraniu górskich butów, ruszamy na szlak. W teorii miała to być trasa „easy”. Mam jednak co do tego pewne wątpliwości i może niekoniecznie chciałabym wiedzieć, jak wyglądają trasy „hard”. Szlak początkowo wiedzie stromo i ostro pod górę, co w połączeniu z lejącym się z nieba żarem powoduje moją sporą frustrację. Pot zalewa nam oczy, a organizmy z lekka buntują się przeciwko takiemu traktowaniu. Robimy kilka postojów, w tym jeden dłuższy nad rzeką, do której dochodzimy dzięki temu, że pomyliliśmy drogę i na chwilę opuściliśmy szlak. Nad potokiem panuje niższa temperatura, a my możemy schłodzić nasze napoje w zimnej wodzie. Przeczekujemy tam południe, po czym wracamy na właściwą ścieżkę. Docieramy w końcu do szutrowej drogi, którą można wjechać na górę autem. Co ciekawe, gdy maszerowaliśmy naszą ścieżką, ciągle słyszeliśmy podjeżdżające lub zjeżdżające samochody, co z lekka nas zadziwiło, bo przecież Cerem miał być opuszczoną miejscowością. Od miejsca, w którym szlak łączy się z drogą mamy według drogowskazu 2.7km do celu. Szybko pokonujemy ten dystans, napawając oczy pięknymi, górskimi widokami.

Początek szlaku

Valbona

Odpoczynek nad potokiem

cerem

Widok z drogi do Cerem

Cerem

Powoli zaczynamy dostrzegać pierwsze zabudowania i dochodzimy do wniosku, że Cerem to nie jest wcale takie opuszczone i odludne miejsce. Przy niektórych domach (niebędących ruiną) stoją auta, gdzieniegdzie pasą się krowy, są też jakieś poletka. Jednak pierwszą rzeczą na jaką trafiamy przy drodze do Ceremu jest sklep. Prowadzi go sympatyczny Albańczyk, który zachęca nas do zakupów. Sklep to zasadniczo również kawiarnia – można zamówić kawę. Przede wszystkim jednak można zaopatrzyć się w zimne napoje. Nie, w środku nie znajdziemy lodówki, lecz zamiast tego, do knajpki doprowadzona jest woda z potoku, która przepływa przez balię załadowaną puszkami z piwem oraz słodkimi napojami. Cena wszystkich napojów to 100lek (jakieś 3zł). Kupujemy po czymś słodkim do picia, a ja dodatkowo od sympatycznego Albańczyka dostaję szklankę lodowatej wody. Od razu czujemy się lepiej i zapominamy o panującym upale.

Knajpka i sklep w jednym

Cerem

Ruszamy spacerem przez Cerem. Natrafiamy na kolejną knajpkę, przed którą stoją „zaparkowane” dwa konie, a ich właściciele siedzą przy stoliku popijając kawę. Wychodzimy nieco powyżej wsi, mijając po drodze hotel reklamujący się, że dysponuje dwunastoma łóżkami. Zasiadamy na łące z widokiem na Cerem i okoliczne góry, zastanawiając się co dalej ze sobą począć. Decydujemy się zejść z powrotem do Ceremu, by odwiedzić wodospad widoczny dość dobrze z różnych części wioski. Ja niekoniecznie mam ochotę iść pod wodospad, w szczególności, że nie mogłabym pod niego wskoczyć. Bycie kobietą jest czasami do d*py i na tego typu wyjazdach w szczególności mi ten aspekt doskwiera. No ale cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo w życiu 😉 Zanim jednak Marek uda się do wodospadu, kręcimy się wśród ruin zabudowań, znajdujących się w dolinie. Są wyjątkowo fotogeniczne, więc oba aparaty oraz kamerka idą w ruch. Później, Marek idzie zapoznać się z wodospadem, ja natomiast zostaję nieco poniżej i moczę stopy w potoku udając, że dzięki temu jest mi odrobinę chłodniej.

Koniki zaparkowane przed drugą knajpką w Cerem

Cerem

Jeśli wyjdziemy nieco powyżej Ceremi, odnajdziemy takie widoczki

Cerem

Ruiny domów

ruiny Cerem

Cerem

Gdy Marek wraca, rozpoczynamy naszą drogę do Valbony. Przedtem jednak zaopatrujemy się w sklepiku w piwa, które mają nam umilić marsz w dół. W towarzystwie Tirany i Amstela całkiem przyjemnie nam się schodzi szutrową drogą. Jak zwykle wyszliśmy z założenia, że nie warto wchodzić i schodzić tą samą trasą. Po drodze mija nas sporo aut, z czego tylko część stanowią samochody terenowe, reszta to zasadniczo Mercedesy 😉 Mimo, że maszerujemy po dość uczęszczanej drodze, to ten wariant dotarcia do Ceremu jest znacznie ciekawszy, gdyż praktycznie cały czas ma się widoki na góry, które nie są przysłonięte przez bujną roślinność czy zbocza, jak to ma miejsce podczas wędrówki szlakiem. Nagle, spod naszych nóg ucieka żmija, która zamiast zaszyć się gdzieś w krzakach zaczęła zwinnie wspinać się po drzewie po czym zawisła na jednej z gałęzi. Szczerze mówiąc dobrze, że tego żmijowego spektaklu nie widziałam wtedy, gdy maszerowaliśmy przez dość gęste krzaki. Później, kiedy już przestajemy zachwycać i przerażać się żmiją, zatrzymuje się koło nas quad, a jego kierowca okazuje się być Czechem, który mieszka na stałe w Anglii, gdzie głównie pracuje z Polakami. Chwilę z nim rozmawiamy, po czym quad oraz jego właściciel z jazgotem ruszają dalej w dół.

Widokowa droga powrotna do Valbony

Prokletije

Prokletije

Prokletije

Coś zeżarło kawałek góry

Prokletije

Droga do samej doliny mija nam bardzo szybko, a to głównie dzięki skrótowi, który sprawił, że nie musieliśmy później drałować iluś kilometrów z Kikaj do zaparkowanej Kianki. Do auta musieliśmy przejść jakieś 700 metrów, dzięki czemu zauważyliśmy dogodną miejscówkę nad rzeką, gdzie moglibyśmy się trochę popluskać i zjeść obiad. Kiedy tam zjeżdżamy autem, każde z nas zabiera się za ablucje. Ja myję włosy w lodowatej wodzie, przypominając sobie ile zakończeń nerwowych mam na skórze głowy. Z pewnością było to lepsze doświadczenie niż akupunktura. Mimo wszystko po spłukaniu z siebie soli i lekkim schłodzeniu, oboje czujemy się znacznie lepiej. Na obiad serwuję później kuskusa z sosem pomidorowym, czyli tzw. danie zapychacz.

Po powrocie na camping okazuje się, że przyjechała spora ekipa Francuzów jakimiś mocno oldschoolowymi terenówkami, robiąc tym samym „tłok” na polu namiotowym. Wieczór spędzamy popijając piwko i analizując mapy, aby zaplanować następny dzień w Valbonie i dalszy plan przejazdów przez Albanię.

Naszą dokładną trasę znajdziecie na WikiLoc: http://pl.wikiloc.com/wikiloc/view.do?id=7761351

Zobacz również

9 odpowiedzi

  1. Z przyjemnością obejrzałem zdjęcia. Co za wspaniałe góry! ( I to nie Alpy).
    Czy masz ich jeszcze trochę (oczywiście zdjęć). Szczególnie tych z promieniami słońca przebijającymi się przez chmury. Bajka!
    Pozdrawiam,
    RYZA

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.