Szukaj
Close this search box.

Bałkany 2013. Część 10 – ach te przeklęte góry!

20 sierpień 2013

Skoro świt, czyli o godzinie 7 jesteśmy już na nogach. Słońce powoli zaczyna oświecać nasz mokry namiot, a temperatura panująca na zewnątrz robi się iście tropikalna. Po śniadaniu udajemy się na plażę, gdzie Marek chwile tapla się w wodzie, a ja usiłuję schować się przed słońcem.

Później wyruszamy wzdłuż brzegu by dotrzeć do ruin zamku. Niestety Półwysep Rodonit ma jeden zasadniczy feler. Otóż prądy morskie w tym rejonie jakoś tak działają, że wszystko, co pływa w morzu, ląduje właśnie tutaj. Zatem można skompletować sobie kilka par japonek lub innego plażowego obuwia, zebrać trochę materiału budowlanego lub usypać sporej wysokości górę z plastikowych butelek. Gorzej, że po tym całym śmietniku po prostu trzeba iść, bo cały brzeg wyścielony jest warstwą plastikowego badziewia. No niestety nie wygląda to zbyt dobrze…

Plaża i kąpielisko na Półwyspie Rodonit

Półwysep Rodonit

Gdy tak sobie wędrujemy, nagle plaża kończy się i choć widać już ruiny zamku, to postanawiamy dotrzeć do niego drogą lądową, a nie wodną, która zajęłaby nam znacznie więcej czasu. Wracamy zatem do obozowiska, po drodze zachodząc jeszcze do kościółka. Marek jednak zostaje stamtąd wyproszony, bo nie posiada na sobie koszulki. Idziemy zatem do namiotu, by Marek mógł przywdziać odpowiedni strój. Gdy docieramy do obozowiska okazuje się, że przeszło przez niego stado owiec, które wywlokło nasze śmieci i częściowo je skonsumowało. Polacy, obok których się ulokowaliśmy, próbowali jakoś przepędzić owce, ale te niezbyt się nimi przejmowali. Rozmawiamy z nimi o podróżowaniu po Albanii. Oni byli dopiero na początku swojej podróży, ale już zdążyli się przekonać czym jest styl jazdy po albańsku. Oprócz tego polecamy im odwiedzenie „naszej dzikiej plaży” – posiadali terenówkę, dzięki czemu zjazd do niej (a może przede wszystkim wyjazd) nie powinien być dla nich problematyczny.

Nasze obozowisko, kościółek i owce

Półwysep Rodonit

Wracamy w rejon kościółka, ale głównie po to, żeby się nieco opłukać. Woda jest wyjątkowo zimna, co w panującym upale jest prawdziwą rozkoszą. Kiedy już jesteśmy świeży, pachnący i odpowiednio ubrani, ruszamy do kościółka. Jego wnętrze jest skromne i zadbane. Ogólnie odwiedza go mnóstwo Albańczyków, którzy na Rodonit przybywają głównie by się pomodlić, a nie korzystać z plaży.

Kościółek vel cerkiew

Półwysep Rodonit

Rodonit

Po obfotografowaniu kościoła z każdej możliwej strony, idę do źródełka by napełnić puste butelki. Zaczepia mnie tam gość, który akurat czyni to, co ja mam dopiero w planach. Okazuje się być Polakiem spod okolic Bielska, podróżującym z żoną i dwiema córeczkami. Rozmawiamy o podróżach, górach itd. Kiedy mówimy mu (w międzyczasie dołączył do nas Marek), że planujemy dojechać do Thetu, stwierdza, że jego znajomi ze speleoklubu, którzy eksplorują tamtejsze jaskinie, mieli ostatnio trudności z dotarciem do tej wysokogórskiej miejscowości z powodu osuwisk skalnych. Nasz rozmówca zostaje zawezwany przez familię, a my natomiast zwijamy do końca nasze obozowisko. Później podjeżdżamy kawałek w stronę ruin zamku (należy skręcić w drogę obok budynku, w którym na noc zamykane są owce. Uwaga na psa!!). Porzucamy Kiankę w miejscu, gdzie szeroki dukt zamienia się w wąską ścieżkę. Ale widoki jakie stamtąd się rozciągają, są iście bajkowe. Morze widziane z góry wygląda o niebo lepiej, niż z jego poziomu. Trzymając się ścieżki zaczynamy schodzić coraz niżej. Przy okazji natrafiamy na sympatycznego żółwia, który chętnie pozuje ze mną do zdjęcia. W pewnym momencie docieramy do miejsca, skąd rozciąga się rewelacyjny widok na zamek. Same ruiny nie wprawiają nas w zachwyt, gdy już oglądamy je z bliska. Wszędzie oczywiście są hałdy śmieci, a ruiny są częściowo odbudowane, więc trącają nieco zbyt dużą nowoczesnością. Po krótkiej fotosesji opuszczamy ruiny i wracamy do Kianki i wyruszamy do Thetu. Warto w tym miejscu dodać, że opuszczając półwysep okazało się, że wjazd na niego jest płatny (wieczorem mijaliśmy jakąś budkę oraz podniesiony szlaban – w ciągu dnia pobierane są opłaty, lecz nie wiemy w jakiej wysokości).

Rajski widoczek

Półwysep Rodonit

Sesja z żółwiem

żółw

Ruiny zamku na półwyspie Rodonit

ruiny zamku Rodonit

Rodonitowe, plastikowe śmietnisko

Rodonit

Jedziemy przez Albanię w stronę północną. Najpierw autostradą w stronę Tirany, a później odbiciem na Fushe Kruje docieramy do drogi do Shkodry. Jedzie się całkiem dobrze i sprawnie. Przez Shkodrę przejeżdżamy bokiem, kierując się na przejście graniczne Hani Hotit. Za Koplikiem odbijamy na drogę do Thetu. Najpierw trochę się gubimy na rozjazdach, ale po naprostowaniu błędy mkniemy ku górze. Droga jest wąska i widokowa. Docieramy do Boge, gdzie kończy się asfalt ustępując miejsca szutrowi. Okazuje się, że droga wiodąca do Thetu jest w remoncie. Postanawiamy podjechać nieco wyżej, ale niestety krążące wokół czarne chmury postanawiają zawrzeć szeregi i robi się ciemno i nieprzyjemnie. Przy budynku, na którym widnieje napis Informacja Turystyczna zaczynam się kłócić o to, czy jechać dalej. Marek upiera się, żeby jechać, ja oponuję twierdząc, że jak nas ulewa złapie gdzieś wyżej na gorszym fragmencie drogi, to Kianka sobie nie poradzi i będziemy mieś spore kłopoty. Kiedy tak siedzimy w aucie i debatujemy zaczepia nas wyjątkowo specyficzna i chyba z lekka nawiedzona kobietka – właścicielka mini hotelu, restauracji i „pola namiotowego”. Zachęca nas do skorzystania z jej oferty noclegowej, jednak ciężko idzie dogadywanie się z nią, gdyż mówi mieszanką włoskiego, albańskiego i angielskiego. Nawet zjeżdżamy na chwilę na jej podwórko, ale gdy zaczyna padać, zarządzamy odwrót. Deszcz stopniowa zmienia się w ulewę, do której później dołącza olbrzymie gradobicie. Usiłujemy schować Kiankę w jakiś krzakach, gdyż lód niemiłosiernie wali w karoserię i szyby. Huk jest nieprawdopodobny. Niestety nie udaje nam się ukryć nigdzie auta, więc Marek wyskakuje na zewnątrz i rozkłada na dachu nasze ręczniki, koszule i karimaty, które mają zamortyzować uderzenia lodu. Drogą płynie rwący potok, grzmi, szaleje wichura i jest naprawdę nieprzyjemnie. Kiedy grad ustaje, postanawiamy zjeżdżać jak najniżej. Marek wrzuca mi pod nogi cały majdan leżący na dachu, w efekcie po paru minutach mamy w Kiance wodę, sięgająca mi do kostek. Zaczynam panicznie wylewać za pomocą kubka zbierającą się wodę, ale nie idzie mi to zbyt dobrze. Zatrzymujemy się kilkakrotnie po drodze, by wylać wodę z auta i wycisnąć wodę z gratów, ale za każdym razem jak tylko wysiadamy zaczyna bardziej padać. Cóż… Góry Przeklęte pokazały nam, co o nas sądzą.

W stronę Prokletije

Prokletije

Chyba troszkę pada…

Prokletije

Ubrana Kianka

Kianka

Gdy docieramy do drogi SH1 Shkodra – Hani Hotit, Marek stwierdza, że podjedziemy do campingu, którego reklamę widział wcześniej przy drodze. Camping prezentuje się całkiem dobrze i widać, iż jest nastawiony na bardziej zachodnich turystów. Marek idzie dowiedzieć się o koszt noclegu – 9 EUR za dwie osoby i Kiankę. Niby nie jest to dużo, ale postanawiamy przespacerować się i rozważyć ten wydatek. Jezioro Shkoderskie prezentuje się wyjątkowo pięknie, a widok na Rumiję jest rewelacyjny. Dodatkowo mamy świetlny spektakl i czarne chmury za naszymi plecami. Wzdłuż brzegu jeziora wiedzie droga, na którą wjeżdżamy Kianką, by zrobić sobie mały popas oraz wysuszyć ręczniki, ubrania i karimaty. Obwieszamy Kiankę niczym choinkę, a dzięki temu że mocno wieje, wszystko zaczyna szybko schnąć. Kiedy się ściemnia, decydujemy się na pozostanie w tym miejscu (po uprzednim schowaniu auta bardziej w krzakach) i darmowy nocleg. Obserwujemy również jak znad Shkodry mknie w naszym kierunku kolejna burza. Gdy przysypiamy w kiankowym wnętrzu pojawia się nagle gość na skuterze, który koło nas przejeżdża w jedną i drugą stronę. Później wraca z drugim gościem – właścicielem campingu i radośnie informują nas, że mamy sobie znaleźć inne miejsce na nocleg. W szalejącej burzy powracamy na drogę do Thetu, przy której Marek kojarzył jakieś miejsca na nocleg w aucie. Tam też nocujemy, lecz ciężko uznać tę noc za udaną. Budzimy się za każdym razem, gdy się błyska lub przejeżdża w naszym pobliżu jakiś samochód. Żałujemy strasznie, że nie mamy stałego dostępu do internetu, by na bieżąco sprawdzać prognozy pogody.

Iluminacja nad Jeziorem Shkoderskim

Jezioro Shkoderskie

Pasmo Rumija

Rumija

Suszenie gratów

Kianka

Zachód słońca nad Jeziorem Shkoderskim

Jezioro Shkoderskie

[googlemaps https://www.google.com/maps/embed?pb=!1m39!1m12!1m3!1d759473.1624343786!2d19.58006734999998!3d41.96394934142661!2m3!1f0!2f0!3f0!3m2!1i1024!2i768!4f13.1!4m24!1i0!3e0!4m3!3m2!1d41.5805448!2d19.454698699999998!4m5!1s0x13502bfaf22d4da3%3A0xefc37d8a0adca5d9!2sVora%2C+Albania!3m2!1d41.393889!2d19.654443999999998!4m5!1s0x134e005bf998212f%3A0x7c0d3fbd64d1804e!2sSzkodra%2C+Albania!3m2!1d42.069298499999995!2d19.5032559!4m5!1s0x135274bbde615c0f%3A0xab6a9683e4926e4d!2zQm9nw6ssIEFsYmFuaWE!3m2!1d42.3900471!2d19.637148399999997!5e0!3m2!1spl!2spl!4v1405334049041&w=600&h=450]

Zobacz również

7 odpowiedzi

    1. Cóż…ja siedziałam w środku, bo miałam albo to do wyboru, albo stanie po kostki w lodowatej wodzie płynącej przez drogę 😉 Także wnętrze Kianki nie było taki złe 😉

  1. No takiej ulewy nie chciałabym przeżyć w namiocie, ale obozowisko koło kościółka – super sprawa! :)))

    1. Pod namiotem przeżywałam kiedyś podobną ulewę z burzą i innymi atrakcjami (ale było to w Niżnych Tatrach na Słowacji). I szczerze mówiąc nie chciałabym ponownie tego doświadczać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.