Szukaj
Close this search box.

Bałkany 2010. Część 3 – deszczowy Piryn

Wpis ten dedykuję Tomaszowi i „małym stożkom usypiskowym”!

4.09.2010 Ten dzień w moim dzienniku wyprawowym określiłam jako „Pierwsze Rysy”, choć tak naprawdę wspięliśmy się na większą wysokość, niż ma nasz tatrzański szczyt.

Poranek jest szary, z nieba siąpi jakieś nie wiadomo co i ogólnie jakoś z trudem przychodzi mi uświadomienie sobie, że wczoraj była lampa. Podczas śniadania, czarno – biały kot, rezydent schroniska, usiłuje dobrać się do naszego posiłku. Kiedy ta sztuka mu się nie udaje, zwija się w kłębek na moich kolanach, skutecznie uniemożliwiając mi spakowanie plecaka.

Plan mieliśmy ambitny, aby ze schroniska Piryn dotrzeć do schroniska Wichren. Na szlak wyruszamy po godzienie 9. Drogowskaz przed schroniskiem informuje nas, że do naszego pierwszego celu czyli Tewno Ezero mamy 5h. Nie zrażeni, przemierzamy zalesioną ścieżkę, która wyprowadza nas na dno U – kształtnej, polodowcowej doliny. Na jej powierzchni porozsypywane są spore głazy, wśród których pasą się krowy i konie. Pilnowane są przez średnio przyjazne pieski. Jednego takie przyjemniaczka spotykamy, gdy właśnie konsumuje kawałek krowiego łba.

Doliną idzie się bardzo przyjemnie, droga wznosi się łagodnie, więc wędrówka nie jest zbyt męcząca. Jedynym minusem jest pogoda, która psuje się coraz bardziej. Szlak zaczyna piąć się ku przełęczy Kralewodworska Djasna Porta (2575m n.p.m.). Podczas naszej wspinaczki spotykamy schodzących ku dolinie Bułgarów. Wszyscy do nas zagadują, dziwiąc się, co robimy w ich górach. Z drugiej strony widać było ich zadowolenie, że obcokrajowcy zapuścili się w ten rejon i że w ogóle przyjechali do ich kraju. Muszę przyznać, że na tle Bułgarów wyglądaliśmy z Tomaszem, jak dwóch Ueli Steckich na wyprawie w Himalaje. (Ueli Steck to taki znany himalaista, jakby ktoś nie wiedział.) Bułgarzy mieli na sobie trampki, półbuty, dziurawe adidasy i dresy kreszowe, niektórzy mieli plecaki pamiętające chyba wczesne lata 70-te, a część maszerowała po prostu z siatkami. Cóż może na chwilę poczułam się z tym lepiej, ale już niedługo miałam się przekonać, że w obliczu górskiego żywiołu, to zdobiąca człowieka szata jest nieistotna.

Docieramy na przełęcz. Wieje i pada coraz mocniej. Zaczynamy szybkie zejście do Tewno Ezero, gdzie znajduje się schronisko. Panuje w nim lekki ścisk, ale udaje nam się znaleźć kawałek przestrzeni, żeby usiąść i się zagrzać. Pijemy gorącą herbatę z miodem i zaczynamy rozważać nasze położenie. Analizujemy przewodnik Bezdroży, z którego wynika, że droga do schroniska Wichren nie przysporzy nam żadnych kłopotów. Jest tam coś o mało eksponowanej grani i niewielkich stożkach usypiskowych, ale nie brzmi to dla nas, jak coś wybitnie trudnego. (Już jak to piszę, podnosi mi się ciśnienie.)

Decydujemy się zrealizować plan dotarcia do Wichrenu. Gospodarz schroniska mocno się dziwi, że chcemy w tych warunkach iść dalej na szlak. Również jakiś turysta, ostrzega nas przed śliskimi kamieniami i ogólnym niebezpieczeństwem naszej drogi. My jednak ignorujemy te sygnały ostrzegawcze i ruszamy w dalszą drogę.

Gdy odchodzimy zaledwie parę metrów od schroniska, deszcz się nasila, jednak po chwili ustępuje. Z nadzieją na bezdeszczowy trekking, pniemy się ścieżką przez kosodrzewinę. Ten kto szedł przez mokrą kosówkę, wie jak bardzo jest to „przyjemne”. Woda płynie mi nogawkami, co nie poprawia mi wcale samopoczucia. Nasza droga w końcu opuściła karłowate sosny, by wbić się na eksponowaną grań, która według przewodnika miała być „mało eksponowana”. Wolę nie spoglądać na boki, bo choć nie mam lęku wysokości, to jakoś robiło mi się ckliwie, gdy widziałam przepaści po obu stronach. Do tego wszystkiego wspinaczkę umilały nam śliskie jak diabli kamienie. Gdy już myśleliśmy, że gorzej być nie może, nasz szlak postanowił odbić w prawo by zacząć schodzić po sporym zwalisku skalnym. „Małe stożki usypiskowe” z naszego przewodnika, okazały się być usypiskiem skał wielkości mniejszych i większych samochodów. Tomasz ze swoim wzrostem po prostu przechodził z jednego kamienia na kamień. Ja pełzam po nich, jak jakaś średnio rozgarnięta jaszczurka – inwalidka. Deszcz znów się nasila, po moich plecach leje się woda, w butach mam dwa wodne akweny. Przemoczone mam dosłownie wszystko, a te cholerne „małe stożki  usypiskowe” jak na złość nie chcą się skończyć. Mój poziom zdenerwowania, frustracji i bezradności osiągnął wtedy punkt kulminacyjny. Próbuję podnieść nas na duchu snując rozważania o ciepłym wnętrzu schroniska i przebraniu się w suche ubrania. Ta druga kwestia okaże się za chwile pobożnym życzeniem. Kiedy w końcu opuszczamy mój kamienny koszmar, ścieżka zaczyna się wić jak pijana przez mokre kosówki. Trzeba mieć oczy dookoła głowy, gdyż ze wszystkich stron na ścieżce atakują nas śliskie, kosówkowe korzenie. W końcu docieramy do potoku Byndernica i śmiesznego, drewnianego mostka.  Nasz czerwony szlak wskazuje 15 minut do schroniska, jednak dziwnym trafem nie możemy odnaleźć jego oznaczeń, więc ostatecznie schodzimy szlakiem żółtym i niebieskim. Docieramy! Schronisko!

Przed wejściem do środka wyciskamy wodę z naszych ciuchów. We wnętrzu schroniska  panuje gwar, ale jest ciepło, co nas wyjątkowo raduje. W jadalni spotykamy grupkę Polaków, którzy już nie długo staną się motywem przewodnim naszej bułgarskiej włóczęgi. Ale póki co skupmy się na sytuacji w schronisku. Tomasz udał się do gościa z obsługi, by zapytać się o możliwość noclegu.

Tomasz: Do you have some free rooms to rent?

Gość (widać, że intensywnie myśli): Yyy…Do you speak English?

Mina Tomka, bezcenna. Bardzo żałuję, że mój aparat po deszczowej terapii był niesprawny i się suszył, bo uwiecznienie Tomkowej miny byłoby fotografią roku.

Tomasz: Ruda, czy ja powiedziałem coś nie tak?

W końcu gość z obsługi jakoś oprzytomniał i stwierdził, że nie ma menadżera schroniska, a on nie może bez jego zgody podjąć jakiejkolwiek decyzji odnośnie zameldowania. Siedzimy zatem wcinając szopską sałatkę, zupę z soczewicy i pijąc gorącą herbatę. Podczas oczekiwania na „menago” rozmawiamy z grupką wesołych Bułgarów. Jednego z nich spotkaliśmy wcześniej w okolicy schroniska Wichren.  Kiedy opowiadamy mu o naszej inteligentnej rozmowie z gościem z obsługi, stwierdza, że menadżer jest już od dłuższego czasu w schronisku i nawet pojawił się parę razy w jadalni. Tomek w końcu załatwia nam nocleg w pokoju wieloosobowym. Zanosimy tam nasze graty i gdy wreszcie chcę paść jak kłoda na łóżko, to okazuje się, że jest ono zajęte i przegania mnie z niego młoda Bułgarka. Po krótkim rekonesansie, zaczynam rozkładać sobie posłanie na podłodze, gdyż jedyne wolne łóżko jest z lekka rozwalone i okupują go rozstawione parasole. Opiekun schroniska chyba nie zorientował się, że ma pokój z łóżkiem nie nadającym się do użytku. Młoda Bułgarka postanawia mi jednak pomóc i zagaduje do menadżera. Dzięki niej jesteśmy z Tomkiem przeniesieni do innego pokoju, fakt faktem nienagrzanego, ale przynajmniej mam swoje łóżko. Nie mam siły wspinać się na łóżko piętrowe, więc obieram sobie miejsce na dole. Nie wzięłam pod uwagę tylko jednego – do mojego łóżka przylegało drugie, które szybko zajęte zostało przez pewnego dziadka, którego przechrzciłam „nocnym szuraczem wędrownikiem”. Spieszę z wyjaśnieniem. Otóż dziadek był zaopatrzony w kapcie. Kapcie wydawały z siebie charakterystyczny, szurający dźwięk. W środku nocy dziadka, a przy okazji niestety i mnie, wyrwał ze snu zew natury. Starszy pan przywdział swe urocze kapcie i szurając przemierzył całe piętro, później szurał na każdym stopniu schodów, gdy schodził do łazienki, będącej na samym dole. Chwila przerwy i szurając powrócił na górę. Ciężko słowami oddać tę nocną, scenkę rodzajową. Ale noc już miałam z głowy, bo później dziadek uraczył mnie chrapiącym koncertem. I to była moja kropka nad „i”. A mogłam siedzieć w domu!

Optymistyczny początek szlaku

SONY DSC

W dolinie

SONY DSC

SONY DSC

SONY DSC

SONY DSC

SONY DSC

W drodze do Tewno Ezero

SONY DSC

SONY DSC

Tewno Ezero

SONY DSC

SONY DSC

Ostatnie zdjęcia przed kompletnym zalaniem aparatu

SONY DSC

SONY DSC

SONY DSC

Zobacz również

Jedna odpowiedź

  1. My też ten szlak wspominamy jako męczący, mimo dobrej pogody – wcześniej zrobiliśmy sobie wycieczkę po okolicy pod hasłem „trzy przełęcze”, a potem – na deser – tamtędy schodziliśmy… kolana z głowy 🙁

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.