Szukaj
Close this search box.

Bałkańska lekcja pokory, czyli o tym jak nie dojechaliśmy zimą do Ski Centar Radusa i jeziora Prokoško

Bardzo często przy różnych okazjach podkreślamy, że kraje Półwyspu Bałkańskiego chętnie udzielają najróżniejszych lekcji. Zwykle uczą pokory, cierpliwości oraz elastyczności. Bo czasami to, co sobie zaplanujemy, okazuje się niemożliwe do zrealizowania. I choć podczas każdej, bałkańskiej podróży mamy tę myśl gdzieś z tyłu głowy, to zdarza się, że o niej zapominamy. Tak, jak to miało miejsce w trakcie kolejnej, zimowej wizyty w Bośni i Hercegowinie przełomu 2017 i 2018 roku. Plan był. Chęci były. Ale był też śnieg. Bardzo dużo śniegu, który sprawił, że wspaniały i ambitny pomysł, by jednego dnia odwiedzić Ski Centar Radusa oraz jezioro Prokoško okazał się zbyt optymistyczny. Co się zatem wydarzyło i jak potoczył się dla nas ten dzień? Kolejne akapity przybliżą Wam nasze małe, podróżnicze wzloty i upadki oraz frustracje.

Ski Centar Radusa, czyli błędny tok rozumowania

Jeśli myślicie sobie o jakimś centrum narciarskim, to co przychodzi Wam jako pierwsze do głowy? Najpewniej jakieś stoki, wyciągi, czy to orczykowe, czy krzesełkowe, knajpa lub dwie, ładne widoki itd. Zapewne też widzicie parking zastawiony samochodami, a skoro mamy auta, to pewnie jest też droga dojazdowa. No właśnie – droga, która mniej lub bardziej utrzymywana jest w stanie względnej przejezdności. Aby potencjalni klienci mogli bezpiecznie i bezproblemowo dostać się pod stok, a następnie wydać kasę na karnety czy jedzenie. Logiczne, prawda? No właśnie w przypadku Ski Centar Radusa niekoniecznie. Przed wyjazdem do Bośni i Hercegowiny, robiąc rozeznanie w tamtejszych ośrodkach narciarskich, odkryliśmy Radusę, która jawiła się, jako miejsce o rozwijające się i posiadające spory potencjał. Miało o tym świadczyć to, że pociągnięto do niej asfaltową szosę oraz zbudowano na szczycie nową restaurację. Brzmi dobrze? No ba! Dlatego tam pojechaliśmy. Drogowskazy na Ski Centar Radusa prowadzą bezpośrednio z szosy M16.2. Skręt znajduje się obok charakterystycznej stacji benzynowej. Pierwsze kłopoty nastąpiły na skrzyżowani we wsi Pidriš, gdzie już żadnych drogowskazów nie było. Niemniej z mapy wydedukowaliśmy, gdzie dalej jechać. Aczkolwiek wcale nas ten fakt nie ucieszył, gdyż wąska, kręta, rzekomo asfaltowa droga, była ledwo przetarta i zalegały na niej spore ilości śniegu. Po kilku kilometrach mozolnej jazdy, dotarliśmy na sporą polanę, gdzie białego puchu było jeszcze więcej. Po początkowych wahaniach postanowiliśmy jechać dalej. Niestety szybko tego pożałowaliśmy, bo droga stała się dla Kianki kompletnie nieprzejezdna.

Ski Centar Radusa

Ski Centar Radusa

Po mozolnym manewrze zawracania i wykopaniu łopatą miejsca postojowego na polanie, ruszamy pieszo ku Ski Centar Radusa. Tu też następuje mały Marka dramat pt. Iść na ski tourach, czy nie iść. Ja mówiłam, żeby szedł, a on z jakiegoś powodu zrezygnował z tego pomysłu. Oczywiście 20 min później musiałam wysłuchać całej tyrady na temat tego, że Dlaczego ja jednak nie poszedłem na nartach. Zaliczyłbym najlepszą wycieczkę ski tourową w życiu. Niestety nie umiałam mu wyjaśnić jego własnego toku rozumowania i wolałam mimo wszystko cieszyć się pięknem zimy. Bo generalnie okolice Ski Centar Radusa były naprawdę urzekające. Na miejscu spotkaliśmy pana opiekującego się sporym budynkiem restauracji i motelu przy dolnej stacji wyciągu krzesełkowego oraz kilka psiaków, w tym przeurocze szczeniaki. Ośrodek jeszcze nie działał, mimo że stoki były całkiem nieźle wyratrakowane. Początkowo chcemy łagodniejszą nartostradą wspiąć się na samą górę, ale Markowi włącza się tryb marudzenia na brak nart, więc zawracamy. Inna sprawa, że gdyby on szedł na nartach, a ja po prostu w butach trekkingowych, to bym dotarła na szczyt chyba o zmroku, gdyż w ubitym śniegu i tak zapadałam się co krok. W efekcie nie miałabym zawrotnego tempa. Postanawiamy (a raczej ja postanawiam) nie zmarnować tego dnia na marudzenie i wyruszyć ku naszemu drugiemu celowi tego dnia, czyli jeziora Prokoško.

Ski Centar Radusa

Ski Centar Radusa

Ski Centar Radusa

Ski Centar Radusa

Ski Centar Radusa

Jezioro Prokoško, czyli Marek zamienia się w rudą

Cóż, jestem znana z tego, że od czasu do czasu sobie pomarudzę. W końcu słowo maruda, zawiera w sobie wyraz ruda. Więc sami rozumiecie. Ale kiedy Marek zaczyna marudzić, wtedy jest naprawdę źle. Bo zamiana rolami nie zawsze wychodzi na dobre. Ale po nieudanej wycieczce ski tourowej włączył mu się tryb, że wszystko jest źle. A wtedy nie przypuszczaliśmy, że będzie jeszcze gorzej. Gdyż w swej bezbrzeżnej naiwności liczyliśmy, że uda nam się dotrzeć samochodem do jeziora Prokoško od strony Gornji Vakuf-Uskoplje. I początkowo wszystko wskazywało na to, że ta misja zakończy się powodzeniem. Bowiem po wyjechaniu z Gornji Vakuf-Uskoplje sunęliśmy po pięknej, asfaltowej szosie, która… skończyła się po 2 km, ustępując miejsca drodze bez nawierzchni, pokrytej w 100% śniegiem. Ubitym, ale jednak śniegiem. Niezrażeni wcześniejszymi doświadczeniami jechaliśmy dalej. Do skrzyżowania drogi R439 na Travnik z drogą R438 na Fojnicę oraz nasze jezioro dotarliśmy sprawnie. Jednak od skrzyżowania nie ujechaliśmy zbyt daleko, bo przy budynku jakiegoś koła łowieckiego odkryliśmy, że dalej jest już tylko metr śniegu i bez terenówki ani rusz. Zresztą nasze ponure przemyślenia potwierdziła ekipa myśliwych, którzy na hasło Fojnica pokręcili przecząco głowami. No i się zaczęło. Wszystko jest do dupy, ten dzień jest do dupy, dlaczego nie poszedłem na ski tourach na Radusę… I tak w kółko. Próbując jakoś ratować sytuację stwierdzam, że w takim razie jedziemy do Travnika, gdzie zrobimy sobie jakiś przyjemny spacer, bo skoro i tak musimy tego wieczora dotrzeć do Sarajewa, to nie ma sensu cofać się do Gornji Vakuf-Uskoplje oraz Prozoru i jechać do stolicy przez Konjic. Marek i tak jest wściekły jak osa, więc po prostu w milczeniu jedziemy przez ośnieżone góry.

Travnik, czyli zimo, gdzie jesteś?

Bez sensu, słońce zaszło za góry, nie będzie dobrego światła na twierdzę. Nie ma śniegu, gdzie ta zima? Tak, to znowu był Marek. Tym razem oberwało się Travnikowi za to, że gdy tam w końcu zjechaliśmy, to okazało się, że panują w nim dość wiosenne warunki. A dodatkowo z racji popołudniowej pory większa część miasta była w cieniu. Parkujemy Kiankę obok twierdzy i praktycznie zmuszam Marka do krótkiego spaceru szlakiem wiodącym powyżej warowni. Najpierw wspina się wzdłuż jej murów, a następnie, powyżej linii ostatnich domów zaczyna trawersować zbocze. Dzięki temu, że porastające je krzaki są bez liści, możemy podziwiać całkiem rozległą panoramę miasta i samej twierdzy. Im wyżej, tym dociera do nas więcej zachodzącego słońca. Jest ślicznie. Ale Marek dalej ma ponury nastrój, który ma utrzymać się aż do samego wieczora. Ale o tym za chwilę.

Travnik

Travnik

Travnik

Travnik

Travnik

Travnik

Travnik

Generalnie po dotarciu do punktu widokowego powyżej opuszczonego budynku wracamy w stronę twierdzy i udajemy się na obiad do znajdującej się tuż obok restauracji Kastel na Hendeku. Okazała się być prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Ceny, mimo lokalizacji były naprawdę przystępne, jedzenie pyszne i podane w ekspresowym tempie. Do tego przyjemna, przytulna atmosfera. Czego chcieć więcej? No można chcieć mniejszego pecha. Bo jeszcze tego samego wieczora udaliśmy się do Sarajewa, by pod naszym hotelem wjechać w metalowy drut, który wbił się w kiankową oponę. Nie trudno się domyślić, jaka była reakcja Marka. Na pewno będziemy mieć flaka. A jutro jest Sylwester, nic nie będzie działać, zostaniemy bez samochodu…itd. itd. Generalnie zdradzę Wam, że opona jakimś cudem się nie przebiła, a nawet gdyby, to wszystkie serwisy ogumienia w Sarajewie i okolicach działały. Ale resztę tej historii opowiemy w kolejnym wpisie, żeby nie było, że ciągle tylko marudzimy 😉

Travnik

Travnik

Travnik

Zobacz również

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.