Szukaj
Close this search box.

Psychodietetyk w podróży. Część 1

Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że mam fioła na punkcie zdrowego żywienia, diet itd. Postanowiłam w zeszłym roku poszerzyć moją wiedzę z tego zakresu i poszłam na podyplomowe studia z psychodietetyki. Decyzji nie żałuję, gdyż był to rok wypełniony poszerzaniem horyzontów oraz licznymi fenomenalnymi wykładami i ćwiczeniami,  a także rozbudowywaniem biblioteczki z literaturą fachową. Oczywiście poznałam mnóstwo świetnych ludzi, więc rok z psychodietetyką był wielce udany.

Dla tych, którzy nie wiedzą, czym jest psychodietetyka, spieszę z wyjaśnieniem.  Otóż jak jej nazwa wskazuje, łączy ona w sobie wiedzę z zakresu psychologii oraz dietetyki. Podczas pracy z klientem (najczęściej otyłym, ale nie tylko) dąży się do zmiany nawyków żywieniowych, które doprowadziły do tego, że waży za dużo lub za mało. Psychodietetycy dają swoim klientom wędkę, a nie rybę, czyli pracują z nimi nad wykształceniem nowych postaw i zachowań, a nie dają gotowych schematów działania. Na razie zostawię Was z tą dawką wiedzy, żeby Was nie zanudzić.

No dobrze, ale ktoś się może zapytać: a co ma piernik do wiatraka, czyli psychodietetyka do podróżowania i Bałkanów? O dziwo? Bardzo dużo.

Zacznę od cytatu z książki, która ostatnio robi się coraz bardziej popularna, czyli „Zamień chemię na jedzenie” Julity Bator.

„Jednym z impulsów, dzięki którym wprowadziliśmy w domu zdrowe odżywianie, był nasz rodzinny tygodniowy pobyt na Krecie, z opłaconym wyżywieniem.

Długo biłam się z myślami, czy zdjąć na chwilę mundur policjanta i pozwolić dzieciom na wymarzonych wakacjach jeść raz w życiu wszystko, co chcą – i zafundować im zapalenie oskrzeli, wysypki, duszności, ewentualnie zapalenie ucha, wreszcie antybiotyk – czy jak zazwyczaj zachowawczo omijać produkty potencjalnie szkodliwe (…).

Oczekiwane perturbacje zdrowotne nie wystąpiły, co odnotowaliśmy ze zdziwieniem i niedowierzaniem, absolutnie nie traktując tego w kategorii przypadku.

Po powrocie przedyskutowałam tę sytuację z pediatrą. Razem rozważaliśmy wpływ tamtejszego powietrza, ale ta możliwość odpadła z tego względu, że leczniczy efekt inhalacyjny odczuwa się po dłuższym pobycia, na pewno nie po tygodniowym.

Narzuciwszy pelerynę Sherlocka Holmesa, zabrałam się do rozwiązywania kreteńskiej zagadki. Wertując informację na temat Krety, natknęłam się na wzmiankę o tamtejszej diecie i jej składnikach. Kreteńczycy, przestrzegający tradycyjnej diety śródziemnomorskiej, obfitującej w świeże lokalne warzywa i owoce, ryby, oliwę i żywność nieprzetworzoną, należą do jednych z najzdrowszych narodów na świecie.”

(Bator J. (2013). Zamień chemię na jedzenie. Kraków: Wydawnictwo Znak, 25-26.)

Zacytowana powyżej autorka przez długi czas borykała się z problemami zdrowotnymi swoich dzieci, które ciągle chorowały i kilka razy do roku były na kuracjach antybiotykowych. Kiedy pociechy chorowały, to zarażały również panią Julitę i jej męża. Pobyt na Krecie zainspirował ją do zmiany nawyków żywieniowych swojej rodziny, poprzez wyeliminowanie produktów silnie przetworzonych, nafaszerowanych chemią.  W efekcie może więcej wydaje na jedzenie, za to stanowczo mniej na leki. I tu właśnie wkracza psychodietetyk w podróży – obserwacja tego co konsumują inne narody, może nam naprawdę sporo powiedzieć, co więcej może nas sporo nauczyć.

Obecnie media, lekarze czy dietetycy trąbią o pladze otyłości, która nawiedziła Europę. Wcześniej o tym zjawisku mówiono głównie w kontekście Stanów Zjednoczonych, gdzie osoby o wadze 150 i więcej nie są od dawna niczym nadzwyczajnym. Na Starym Kontynencie problem chorobliwej otyłości nie był tak rozpowszechniony, aż do teraz. Śmieciowe jedzenie, brak odpowiedniej wiedzy na temat jedzenia oraz brak czasu – to wszystko wpłynęło na fakt, że jesteśmy coraz grubsi.

Kiedy jednak pojedziemy na Bałkany, które jednak leżą w Europie, to zasadniczo nie spotkamy tłumu osób otyłych, czy z nadwagą (a jeśli już jakieś spotkamy, to raczej będą to turyści). Patrząc na bałkańskie menu znajdziemy tam sporo białego pieczywa. Serca wielu dietetyków pewnie w tym momencie powinny zadrżeć, w końcu białe pieczywo to zło wcielone. A co gorsza, taki burek (byrek), zrobiony z ciasta podobnego do filo lub francuskiego, nadziewany serem, mięchem czy szpinakiem, jest dość tłusty, a wszyscy się nim zajadają i jakoś nie są grubi. Przeglądając dalej menu, znajdziemy ogromne ilości warzyw wszelkiej maści i na różne sposoby. Tu dietetycy oddychają z ulgą, by za chwilę znów dostać zawału, bo okazuje się że na Bałkanach je się bardzo dużo serów i to nie tych odtłuszczonych. W menu znajdziemy też wiele ryb morskich – dietetycy wstają i biją brawo dla kwasów Omega-3. Mięso też się ekspertom spodoba, gdyż w omawianym rejonie je się dużo jagnięciny. Oczywiście nasze menu zalewa oliwa z oliwek, rakija i wino, a na deser dostaniemy chałwę i baklawę. Tu dietetycy trochę kręcą nosem, ale po wypiciu kilku kieliszków rakiji zaczyna im być wszystko jedno.

Jak widać, bałkańska dieta ma trochę plusów oraz trochę minusów, które wcale nie są takie ujemne, jakby się mogło wydawać. Przepraszam jednak za spore uogólnienie i nie zagłębianie się w kulinaria każdego kraju z osobna, ale na to przyjdzie czas innym razem.

No dobrze, to co takiego jest w tych Bałkanach, że ludzie nie są tam otyli? Po pierwsze klimat śródziemnomorski wpływa na to, że ludzie są zdrowsi (dzięki większemu nasłonecznieniu mogą syntetyzować w skórze większe ilości witaminy D), mają mniejszy problem z utrzymaniem wagi, bo jedzą super zdrowe produkty, które „dojrzewają na słońcu i świeżym powietrzu”. Żywność jest mniej nafaszerowana chemią, potrawy są najczęściej proste ale bardzo pożywne. Podstawą są duże ilości warzyw (błonnik!) oraz sery owcze, kozie oraz krowie. Ryby morskie, o których wspominałam już wcześniej, są ważnym źródłem kwasów Omega-3, których bardzo brakuje w polskiej diecie i zasadniczo wszyscy Polacy powinni suplementować tran.  Po drugie na Bałkanach ludzie się nie spieszą. Tyczy się to wielu aspektów ich życia, np. pracy, co może być momentami frustrujące. Jednak tacy Albańczycy czy Czarnogórcy nie spieszą się również podczas jedzenie. Może sformułowanie slow food, w przypadku mieszkańców Bałkanów jest nie do końca trafne, ale kiedy już zasiadają do stołu to biesiadują, kosztują, poświęcają temu procesowi sporo czasu, bo jedzenie to przyjemność, a nie bicie rekordu w biegu na 10km, gdzie im szybciej tym lepiej. Po trzecie nasi bałkańscy przyjaciele więcej czasu spędzają na zewnątrz, gdyż mają jednak więcej dni słonecznych w roku, niż my w Polsce. Nie mówię, że dzięki temu uprawiają więcej sportów. Ale im więcej siedzi się w domu, tym częściej wędruje się w stronę lodówki czy szafki kryjącej w sobie górę słodyczy, w myśl zasady, że są pod ręką, więc grzechem by było nie skorzystać.

Oczywiście można by wymieniać o wiele więcej przyczyn, czemu na Bałkanach ludzie nie muszą aż tak mocno pilnować wagi. Jakie wnioski płyną z tych rozważań dla nas? Jedzmy więcej owoców i warzyw, sięgajmy po morskie ryby, np. naszego rodzimego śledzia, stosujmy oliwę do sałatek, a nasz olej rzepakowy do smażenia, nie bójmy się serów (w szczególności tych dojrzewających) i pijmy wino ( w teorii norma dla kobiet to dwa kieliszki dziennie, a dla mężczyzn trzy kieliszki, ale nie sądzę by na Bałkanach ktoś się stosował do tej zasady). Generalnie nie siedźmy w domu, gdy na zewnątrz świeci słońce, jeśli nie musimy stosować kremów z filtrem, to ich nie używajmy, bo dzięki temu w naszej skórze wytworzy się witamina D i będziemy zdrowsi oraz piękniejsi! Zażywajmy ruchu – codzienny pół godziny spacer na pewno spodoba się naszemu organizmowi, a będzie jeszcze szczęśliwszy z jakiejś bardziej intensywnej aktywności (marsz, trucht, bieganie, nordic walking). A jeśli tylko możemy, to w wakacje wybywajmy na Bałkany i smakujmy tamtejszej kuchni, by szukać kulinarnych inspiracji, które można później stosować przez resztę roku w Polsce.

sery

sery i szynki

przetwory i słodkości

Szopska salata i Zagorka

Bałkańskie wino

Zobacz również

5 odpowiedzi

  1. właśnie Bałkany są w planach by sprawdzić czy to prawda o czym tu piszesz;) a kuchnia jest pyszna – dużo warzyw, dużo owoców, czego chcieć więcej?

  2. „pijmy wino ( w teorii norma dla kobiet to dwa kieliszki dziennie, a dla mężczyzn trzy kieliszki, ale nie sądzę by na Bałkanach ktoś się stosował do tej zasady)”. Oj chyba nie tylko na Bałkanach naginają ta zasadę … . Ale to żartem 🙂
    Trzeba przyznać, że to bardzo ciekawe rejony i nieco odmienna kultura. Fajnie, że o tym piszesz.

    1. No z tym winem faktycznie tak jest, że normy normami a w wielu krajach pije się go znacznie więcej. Z drugiej strony, na tle wszystkich alkoholi, wino wypada najlepiej pod kątem prozdrowotnym. Ale wiadomo – we wszystkim należy zachować umiar, w piciu w szczególności. Natomiast moim zdaniem warto w opisywaniu podróży skupiać tez część uwagi na jedzeniu, bo mówi wiele na temat mieszkańców danego kraju czy regionu 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.