Szukaj
Close this search box.

Tirana – miasto, które się zmienia

Generalnie o większości krajów bałkańskich można napisać, że tempo zachodzących w nich zmian jest naprawdę ogromne. Jednak pod tym kątem, to właśnie Albania wiedzie wśród nich prym. Wystarczy nie być w niej przez kilka miesięcy, by móc zauważyć kolejne metamorfozy, jakim została poddana. W Tiranie byliśmy w sierpniu 2016 r. Wróciliśmy równo rok później i okazało się, że miasto uległo niesamowitej transformacji. Tirana odkrywała przed nami swoje nowe oblicze w trakcie wycieczki rowerowej i pieszej.

Spontaniczny nocleg

Generalnie jadąc do Albanii nie planowaliśmy wizyty w Tiranie. Jednak po dwóch dniach w tym kraju stwierdziliśmy, że nie chce nam się stamtąd wyjeżdżać. Będąc w Velipoji stwierdziliśmy, że chcemy wpaść do Tirany, przenocować i zażyć trochę nocnego życia. W Kolonacie znajdującym się w kurorcie łapiemy zasięg i na bookingu szukamy noclegu. Udaje mi się znaleźć bardzo dobrą ofertę, za jakieś 70 zł za pokój z łazienką w Hostelu Grande House. Po zeszłorocznych problemach z bookingiem w Albanii byłam nieco zestresowana, że znów przyjedziemy na miejsce i nie będziemy mieli gdzie przenocować, bo będzie overbooking. Ale tym razem miało być inaczej. Hostel Grande House znajduje się jakieś 3 km od centrum, nieopodal szpitala (Spitali Universitar i Traumes). Pomimo początkowych błędów nawigacyjnych, które nam zafundował Google Maps, udało nam się trafić. Sam hostel znajduje się w pewnym oddaleniu od ulicy, w otoczeniu zieleni. Jest tam sporo miejsca do zaparkowania samochodów. Na miejscu wita nas przemiła dziewczyna, która pokazuje nam pokój oraz informuje o możliwości zamówienie śniadania. W cenie 2.5 € można mieć śniadanie albańskie (ser, dżem, pieczywo, kiełbaski + kawa) lub croissanta i kawę. Wybraliśmy opcję nr 1. Sam pokój był bardzo przestronny, z wygodnym łóżkiem i schludną łazienką. Do tego klima i więcej nam do szczęścia nie było potrzebne.

Ruda patrz pod nogi, znaczy się… pod koła

Po chwili odpoczynku postanawiamy wyruszyć na rowerową przejażdżkę po Tiranie. Przed opuszczeniem hostelu rozmawiamy z pracującą tam dziewczyną. Ostatni raz byliście tu w zeszłym roku? Oj to się zdziwicie. W międzyczasie całkowicie został przebudowany plac Skanderbega. Wyłączono go z ruchu i… a zresztą, sami zobaczycie. Wskakujemy zatem na rowery i wyruszamy w stronę centrum. Generalnie dość często zwiedzamy z perspektywy dwóch kółek, więc jadąc przez ulice Tirany rozglądam się na boki, przyglądam budynkom i mijanym ludziom. Do czasu… W pewnym momencie dostrzegam, że przejeżdżam tylko kilka milimetrów od niezabezpieczonej niczym studzienki. Takich ziejących czernią dziur na ulicach jest mnóstwo, więc później zamiast rozglądać się na boki, gapię się pod koła.

Tirana

0,5 l wody na 3 km jazdy

Docieramy na Plac Skanderbega, który rzeczywiście mocno się zmienił i nie chodzi jedynie o to, że został wyłączony z ruchu kołowego. Jego cała powierzchnia została wyłożona kamiennymi płytami, z których w kilku miejscach wypływają strugi wody lub fontanny. Niestety w samo południe ciężko zachwycić się nad tą transformacją. Żar leje się z nieba, dlatego szybko uciekamy stamtąd, gdyż czujemy się, jakbyśmy znaleźli się na rozgrzanej patelni. Generalnie co chwilę robimy przerwy na uzupełnianie płynów. Dawno nie wlałam w siebie tyle wody i innych napojów, ale przy panującym w mieście upale nie dało się inaczej. Z placu udajemy się do Parku i Madh Kodrat e Liqenit, by odwiedzić Jezioro Tirańskie. W parku tym znaleźć można sporo alejek spacerowych, jak i ścieżek rowerowych. Część z nich właśnie była budowana. Chwilę siedzimy w cieniu drzew z widokiem na jezioro. Później przejeżdżamy przez tamę i usiłujemy wrócić do centrum… fragmentem budującej się autostrady. Szybko stamtąd uciekamy i już normalnie dostępnymi ulicami jedziemy w stronę Placu Skanderbega. Jednak zanim znów tam dotrzemy, zaglądamy w okolice piramidy oraz na ulicę Toptani, którą docieramy do Bunk’Art 2.

Tirana

Tirana

Tirana

Bunk’Art 2

O Bunk’Art 1 pisaliśmy w zeszłym roku. Bunk’Art 2 natomiast został otwarty na jesieni 2016 r. i latem mogliśmy go odwiedzić. Gdzie się znajduje? W samym centrum, tuż obok Teatru Narodowego i budynku Ministerstwa Spraw Wewnętrznych oraz Ministerstwa Transportu i Infrastruktury. Wejście do niego skryte jest pod sporą, betonową kopułą bunkra. Tam też, za zgodą pracowników, przypinamy do balustrady nasze rowery i schodzimy w głąb Bunk’Art 2. Bilety kosztują 500 leków od osoby, a na zwiedzanie warto mieć wygospodarowane przynajmniej półtorej do dwóch godzin. Sam bunkier został zbudowany w latach 1981-1986 i przynależał do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. W środku znaleźć można 24 pomieszczenia, w których przede wszystkim miał się chronić minister spraw wewnętrznych oraz jego współpracownicy. Bunkier oczywiście zbudowany został tak, aby mógł przetrwać atak zarówno nuklearny, jak i chemiczny. Obecnie znaleźć tam można wystawę, która przybliża działania Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w trakcie komunistycznego reżimu oraz historię Sigurimi, czyli tajnej policji. Dowiedzieć się tam można wielu ciekawych historii. Jedna w szczególności przykuła naszą uwagę. Wiecie, dlaczego w trakcie dyktatury Hodży na głównych przejściach granicznych były salony fryzjerskie oraz sklepy z ubraniami? Otóż każdy obcokrajowiec, który chciał wjechać na teren Albanii, musiał wyglądać jak przeciętny Albańczyk. Przede wszystkim musiał mieć przycięte włosy powyżej uszu, żeby było widać, czy nie ma umiejscowionego za uszami podsłuchu. Po drugie musiał kupić ubrania, takie jakie nosili w owym czasie Albańczycy, by absolutnie niczym się nie wyróżniać. Oprócz tego dowiedzieć się można, w jaki sposób preparowane były dowody, by móc wsadzić kogoś do więzienia, czy jakie tortury stosowało Sigurimi, by wyciągnąć od ludzi zeznania. Podobnie, jak w przypadku Bunk’Art 1, w Bunk’Art 2 praktycznie nie dowiemy się niczego na temat samego Hodży. Niemniej, wystawa jest bardzo ciekawe i naprawdę warto ją zobaczyć.

Bunk’Art 2 (Rruga Abdi Toptani, codz. 9.00-21.00).

Bunk'Art 2

Bunk'Art 2

Bunk'Art 2

Bunk'Art 2

Bunk'Art 2

Tirana i autobusowe rozmowy

Z bunkra przejeżdżamy przez Plac Skanderbega, a następnie nieco inną trasą niż wcześniej wracamy do hostelu. Tam szybko bierzemy prysznic, chwilę odpoczywamy, po czym ruszamy na nocne zwiedzanie miasta. Tirana była nam do tej pory znana tylko za dnia, bo nigdy nie mieliśmy okazji w niej przenocować i pobyć ciut dłużej. Z hostelu udajemy się do ulicy Dritan Hoxha, gdzie postanawiamy złapać autobus do centrum. Jeden nam ucieka i musimy chwilę poczekać na kolejny. Płacimy 40 leków od osoby za bilety, które wydaje konduktor stojący na początku autobusu. Po 3 min jazdy zagaduje mnie stojący obok mnie chłopak, na oko nasz rówieśnik. Pyta się, skąd jesteśmy. Gdy mówimy, że z Polski, stwierdza: O proszę, ja studiowałem architekturę, a jeden z moich wykładowców kształcił się w Polsce. Dyskutujemy o podróżach, Albanii i tego, co tu porabiamy. Po chwili do rozmowy, fakt faktem po albańsku, dołącza się stojąca obok nas kobieta. Nasz nowy znajomy tłumaczy mi jej słowa: Obecnie rodzice zakazują dziewczynom rozmawiać z nieznajomymi, a później gdy te mają 35 lat każą im wychodzić za mąż za kogoś, kogo kompletnie nie znają. Ot taka autobusowa dygresja. Razem z chłopakiem wysiadamy w centrum. Pamiętajcie – jeśli tylko będziecie potrzebować pomocy, podchodźcie do ludzi, rozmawiajcie z nimi. Tutaj zawsze znajdzie się ktoś, kto Wam pomoże, opowie coś ciekawego. Przy okazji wprawia mnie w osłupienie, gdyż stwierdza: Studiowałaś może po angielsku albo skończyłaś filologię angielską? Powiem szczerze, że nie uważam, aby mój angielski był perfekcyjny. Niemniej zarówno po polsku, jak i po angielsku potrafię być gadułą i może dlatego, jeszcze wielokrotnie podczas tego wyjazdu, jak i w trakcie pobytu w Chorwacji byłam chwalona za jego znajomość.

Tirana

Tirana by night

Nocne zwiedzanie stolicy zaczynamy znów od Placu Skanderbega. Gdy tam docieramy, zbieramy szczęki z podłogi. Miejsce to, które w ciągu dnia było wyludnione i sprawiało wrażenie patelni, teraz było pełne ludzi, a w spływającej po powierzchni placu wodzie odbijały się otaczające go, rewelacyjnie oświetlone budynki. Zasiadamy na schodach przed Muzeum Narodowym i podziwiamy, chłonąc jednocześnie atmosferę tam panującą. Dzieciaki taplają się w fontannach, obok nas część osób popija piwo lub inne trunki, tam ktoś pali zioło, kawałek dalej trwają szachowe rozgrywki. Jest gwarno, wesoło, a panujący tu luz szybko udziela się każdemu. Po wypiciu piwa zagłębiamy się w ulice stolicy. Kierujemy się ku Rruga e Kavajes, gdzie udajemy się do restauracji Tek Zgara Tironës. Miejsce to tętni życiem, ale nie spotykamy tam żadnych turystów, a jedynie samych Albańczyków. Marek zamawia grillowane mięsa, ja zaś polecane przez kelnera fergese (danie m.in. z papryk, dużej ilości sera i sosu pomidorowego), do tego jeszcze micha szopskiej, świeżo wypiekany chleb oraz kraftowe piwo. Za tę ucztę dostajemy rachunek na 1100 leków. Początkowo mam wrażenie, że nasz kelner czegoś nie policzył, bo kwota ta wydała mi się śmiesznie mała. Zostawiliśmy mu suty napiwek, gdyż jedzenie było wyśmienite, on sam doskonale nam doradzał, a panująca w restauracji atmosfera była wyjątkowa. Także jeśli Tirana to tylko Tek Zgara Tironës!

Tirana

Tirana

Tirana

Tirana

Tirana

Tirana

Dzielnica Blloku, czyli gdzie imprezuje Tirana

Dawna dzielnica komunistycznych dygnitarzy, czyli Blloku, niegdyś zamknięta dla zwykłych śmiertelników, obecnie tętni życiem. I to głównie wieczorami, gdyż znaleźć tam można liczne dyskoteki, kluby, puby i restauracje. W sobotę na jej ulicach tworzą się korki, gdyż każdy chce podjechać jak najbliżej miejsca, w którym planuje imprezować. Dzieje się dużo, wszędzie gra muzyka, tworząca mniej lub bardziej przyjazną dla ucha kakofonię dźwięków. Trochę z Markiem nie pasujemy do tego miejsca. Ja nie mam szpilek i jakiejś brokatowej czy cekinowej sukienki oraz tony makijażu. Marek natomiast nie przywdział koszuli i długich spodni, przez co stojący przy wejściach do wielu klubów ochroniarze, patrzą na nas spode łba. Zresztą nie należymy do lwów salonowych i wielkich imprezowiczów. Dlatego z Blloku kierujemy się w okolice Piramidy (która notabene miała być w tym roku wyremontowana, ale coś nie wyszło), aby odwiedzić knajpkę Komiteti. Tam panuje cisza i spokój, jest pusto, a piwo niestety jest dość drogie (mała Korca kosztuje 250 leków). Chwilę tam siedzimy, przyglądając się zebranym pamiątkom po komunizmie.

Plac Skanderbega po raz trzeci i problemy z taksówką

Po wizycie w Komitecie wracamy znów na Plac Skanderbega. Docieramy tam koło północy. Nie ma już na nim takich tłumów, jak wcześniej, ale rozgrywane są jeszcze partie szachów, parę osób kręci się po jego płycie, a na schodach toczonych jest kilka rozmów. Dochodzimy do wniosku, że przebudowa placu była strzałem w dziesiątkę. Tirana nie miała takiego typowego centrum miasta, które skupiałoby mieszkańców, stanowiło miejsce spotkań. Obecnie, gdy Plac Skanderbega został wyłączony z ruchu kołowego, ludzie rzeczywiście się tu gromadzą i chętnie spędzają wolny czas. Do tego spływająca po placu woda sprawia, że robi się tam odrobinę chłodniej, a co więcej odbijające się w niej budynki tworzą wieczorem świetlny, widokowy spektakl. W trakcie naszej wizyty trwały jeszcze prace wokół konnego pomnika Skanderbega, ale poza tym przebudowa placu była ukończona. Warto też dodać, że pod Placem powstał duży parking, gdzie za niewielką kwotę można zaparkować i nie musieć się martwić o szukanie miejsce postojowego gdzieś na ulicach Tirany. Koło godziny 1 postanawiamy wrócić do hostelu. Ponieważ nie mamy już zbytnio siły na piesze wędrówki, postanawiamy złapać taksówkę. Dwie z nich znajdujemy stojące obok restauracji serwującej kebaby. Gdy podchodzimy do jednego z taksówkarzy i wyjaśniamy mu, gdzie chcemy dotrzeć, ten patrzy na nas, jak na ufoludki. Usiłujemy mu wskazać nasz hostel na mapie, jednak ten chyba nie był zainteresowany zarobkiem, bo generalnie nas olał. Drugi postanowił zmierzyć się z wyzwaniem i o pomoc w namierzeniu naszego hostelu poprosił pracowników kebaba. Ci wyjaśnili mu, że hostel znajduje się nieopodal szpitala. Efekt był taki, że Marek robił w trakcie jazdy za nawigację i mówił naszemu taksówkarzowi, gdzie ma skręcić itd. Szczerze mówiąc w pewnym momencie myślałam, że nasz kierowca każe Markowi prowadzić. Ostatecznie sam nas dowiózł na miejsce i skasował na kwotę 650 leków. Generalnie jestem w stanie zrozumieć wiele – że ulice w Tiranie zmieniły nazwy na przestrzeni lat, że hoteli i hosteli równie szybko przybywa, jak ubywa. Ale jeśli ktoś jest kierowcą taksówki, to jednak powinien chociaż umieć korzystać z mapy i/lub nawigacji. Ułatwiłoby to życie tak im, jak i ich klientom.

Tirana – miasto zmian

Tirana niewątpliwie jest miastem, które szalenie zmieniło się na przestrzeni lat. Bo oprócz przebudowy Placu Skanderbega, przybyło tam nowych budynków, kilka miejsc wyremontowano. Do tego swoistą ciekawostką był dla nas projekt Ndermarrja e Dekorit – Bashkia Tirane, który wypełnił miasto street artem. Przede wszystkim każda skrzynka elektryczna była wymalowana w postacie z kreskówek lub ciekawe grafiki. Oprócz tego w wielu miejscach, np. na murach czy kamienicach znaleźć można było przyjemne dla oka malowidła. Dzięki temu, zwiedzanie albańskiej stolicy nabierało nowego, nieco bardziej artystycznego wymiaru. Oczywiście kolorowe bloki, wymalowane niegdyś z polecenia Ediego Radmy dalej są, ale świeży street art robi bez wątpienia nieco większe wrażenie. Generalnie choć Tirana nie jest może najpiękniejszym miastem na ziemi, to na pewno jest ciekawa, różnorodna, pełna kontrastów, a dzięki temu nie da się obok niej przejść obojętnie. My będziemy tam jeszcze wracać, bo na pewno miasto to może nas jeszcze nie raz zaskoczyć! I Was też do tego gorąco zachęcamy.

Tirana

Tirana

Tirana

Zobacz również

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.