Szukaj
Close this search box.

Koronawirus, czyli epidemia dezinformacji oraz o tym, dlaczego jesteśmy w Chorwacji

Odkąd zaczął się temat koronawirusa obiecywaliśmy sobie, że nie będziemy się na jego temat wypowiadać. Przede wszystkim dlatego, że uznaliśmy, iż nie jesteśmy specjalistami i zasadniczo nas ani Bałkanów zbytnio nie dotyczył. Cóż, dalej nie jesteśmy specjalistami. Ale niestety przez rozprzestrzeniającą się pandemię nie wrócimy przez najbliższy czas do Polski. Jesteśmy w Chorwacji i nie wiemy, jak długo tu zostaniemy. Za to wiemy jedno. Koronawirus to także epidemia dezinformacji. I to o niej Wam opowiemy.


Bałkańska bańka

Bałkany mają to do siebie, że łatwo można się w nich odciąć od wszystkiego. Fakt, teraz mieliśmy stały dostęp do internetu. Mogliśmy być na bieżąco z sytuacją w Polsce i Europie. Owszem, monitorowaliśmy doniesienia z Bośni i Hercegowiny, w której przebywaliśmy 2 tygodnie oraz z Czarnogóry, do której się wybieraliśmy. Oczywiście rodziny i znajomi snuli apokaliptyczne wizje, ale uznaliśmy, że to efekt zbiorowej paniki i histerii, które początkowo były chyba dużo gorsze, niż sam wirus. Byliśmy w bańce, która nas skutecznie chroniła, ale może i nie zapaliła nam ostrzegawczej lampki, która powiedziałaby „wracajcie wcześniej”. W pierwszym tygodniu marca, gdy przenosiliśmy się do Czarnogóry sytuacja nie wyglądała na patową. Z czasem jednak wszystko zaczęło się zmieniać.

koronawirus

W kupie raźniej

Pojechaliśmy do Czarnogóry. Najpierw zaszyliśmy się w górach. Później gościliśmy u Natalii i Jędrzeja z bloga hvala.pl w Budvie. We czwórkę spędziliśmy cudowny czas włócząc się głównie po górach. Oczywiście temat koronawirusa towarzyszył nam podczas rozmów, ale rozważaliśmy potencjalne scenariusze, w szczególności z perspektywy turystyki. Mimo wszystko staraliśmy się myśleć pozytywnie. Możliwe, że to znów efekt działania bałkańskiej bańki i tego, że ani wtedy ani teraz nie odnotowano żadnego przypadku zachorowania na koronawirusa w Czarnogórze. W weekend 14-15 marca planowaliśmy wrócić do domu. Ale już w czwartek wiedzieliśmy, że będziemy musieli szybko podjąć decyzję o powrocie.

Ktoś, coś wie, ale ogólnie nikt, nic nie wie

Czwartkowe popołudnie zrobiło się u nas nerwowe. Ilość napływających do nas, sprzecznych informacji zaczęła nas przytłaczać. Słowacja się zamyka, Czechy też, Węgry tak samo. Kraje te pozostaną otwarte. Będą mega kolejki na granicach. Wzmożone kontrole. Brak kontroli. Ja od tego wszystkiego dostałam migreny. Ostatecznie, zdecydowaliśmy, że jedziemy. Ustaliłam tylko z moim tatą, że w piątek rano przedzwoni do ambasad, by coś z nimi ustalić. Okazało się to karkołomnym wyzwaniem. Co udało się ustalić mojemu tacie? Po pierwsze, że Słowacy nas przepuszczą. Była to jednak błędna informacja, bo Słowacja tego dnia miała już całkowicie zamknięte granice. Po drugie, że Czesi nas przepuszczą. Przy czym, chcieliśmy jechać przez Austrię. Ale… Czesi planowali zamknąć swoją granicę z tym krajem o godz. 6 rano następnego dnia. Po trzecie, okazało się, że największą enigmą są Węgrzy. Ambasada Węgierska w Polsce odsyłała do Ambasady Polski w Budapeszcie. A ta druga, nie odbierała telefonu. Ambasady krajów, które z Węgrami sąsiadują twierdziły, że oni też nie wiedzą, że to państwo planuje i że może nikogo nie przepuszczać. Mój tata, niezrażony, postanowił zasięgnąć opinii w temacie Węgier w MSZ. Tam dowiedział się, że mam napisać maila na [email protected]. Napisałam. Fakt, odpowiedź przyszła ekspresowo, bo w 30 min. Problem w tym, że… dostałam listę linków, z których miałam sobie skorzystać. Problem w tym, że je znałam i byłam na bieżąco z zawartymi tam informacjami. Chodziło mi o jasny komunikat: „przejedziecie przez Węgry, albo nie”.

„Bałkany was tak kochają, że nie chcą was wypuścić”

Przez to wszystko z Budvy wyjechaliśmy koło 11. O 12.30 byliśmy w okolicach Herceg Novi. Wtedy pojawiły się kolejne informacje, że Czechy zamykają granicę z Austrią o godz. 24. Szybko przekalkulowaliśmy, że tam nie dojedziemy przed północą. Nie chcieliśmy również jechać przez Niemcy, w których wirus już dość konkretnie się rozprzestrzenił. Siedząc nad brzegiem morza stwierdziliśmy, że chyba jednak lepiej będzie zostać i przeczekać gdzieś na Bałkanach. Szybko zaczęliśmy rozważać różne opcje. Najpierw wpadliśmy na pomysł, by jechać do Sarajewa. Ale po konsultacji z rodzicami, doszliśmy do wniosku, że lepiej trzymać się z dala od dużych miast. W ten sposób zdecydowaliśmy, by udać się do Chorwacji. Dlaczego? By być w UE, by móc normalnie korzystać z telefonu i internetu oraz móc w ciągu jednego dnia w razie czego wrócić do Polski. Szybko więc napisaliśmy do naszych znajomych, którzy przez większość czasu mieszkają obok ujścia Neretwy. Okazało się, że są w Polsce i planowali jechać do Chorwacji za dwa dni. Po rozmowie z nami od razu się spakowali i pojechali w stronę południa. W międzyczasie załatwili nam apartament w Bacinie, do którego od razu udaliśmy się po przyjeździe do Chorwacji.

koronawirus

Czy mogliśmy wrócić do Polski?

Zasadniczo jeszcze w trakcie pisania tego artykułu, czyli 14 marca, pewnie dojechalibyśmy do Polski. ALE! Uznaliśmy, że wolimy zostać tutaj. Podjęliśmy tę decyzję w 100% świadomie. Po pierwsze, w Polsce jest więcej zachorowań niż na Bałkanach. Po drugie, sam przejazd przez tyle państw jest średnio bezpieczny w obliczy trwającej pandemii. Po trzecie, tata Marka (a mieszkamy z rodzicami) jest po kilku nowotworach i operacjach, ma więc obniżoną odporność. O ile my jesteśmy zdrowi, to nie mamy pewności, czy nie jesteśmy nosicielami wirusa. Dlatego wolimy trzymać się od domu z daleka. Po czwarte, tutaj nie ma paniki i takiego chaosu, jak w Polsce. Oczywiście tu też może się to zmienić. Bo na całym świecie sytuacja jest mocno dynamiczna. Po piąte, pracuję zdalnie i choć koszty życia w Chorwacji są wysokie, to finansowo damy radę.

Co się zmieniło?

Przede wszystkim MSZ uruchomiło infolinię dotyczącą przekraczania granic.

MSZ

Po drugie Polski rząd planuje uruchomić loty czarterowe, by ściągnąć osoby, które utknęły poza Polską, m.in. w USA, na Malcie, w Anglii, Irlandii oraz Cypru. Więcej informacji podaje strona GOV.PL. Od wczoraj już wiemy, że w Polsce mamy stan zagrożenia epidemicznego. Polska na 10 dni zamyka granice, nie będzie można do Polski dotrzeć lotami rejsowymi, a także pociągami. Będzie można natomiast przekroczyć granice drogą lądową. Po dotarciu do kraju na podróżników czeka 14-dniowa kwarantanna.

Zobacz również

8 odpowiedzi

  1. O mały włos a my również utkelibysmy w Chorwacji na dłużej. Chociaż z drugiej strony lepiej, że zostaliście dla Was jak i dla bliskich:) Pozdrawiamy!

  2. Jak zwykle w takich przypadkach jest wiele problemów i chaos informacyjny. To pokazuje, że nie tylko my jako kraj nie jesteśmy dobrze przygotowani na różne ewentualności!

  3. Ja mieszkam w Stanach, od 3 tygodni mam u siebie Rodziców, którzy zgodnie z biletami, które kupiliśmy pół roku temu, za tydzień powinni wrócić do Polski. Wolę nie myśleć o tym ile sprzecznych informacji dociera z telewizji, mediów i samego LOTu. Nie da się pominąć także faktu, że zmuszanie ludzi, którzy w wielu przypadkach, mieli wykupioną podróż z i do Polski, do zakupu kolejnego biletu, aby wrócić do kraju, to granda. Program jest odtrąbiony jako wielka pomoc dla ludzi, a wielu przypadkach oznacza, że ludzie płacą za coś, za co już raz zapłacili.

    1. Mam wrażenie, że #lotdodomu, to kampania mająca wspierać LOT, żeby w czasie, gdy praktycznie nic nie lata, oni i tak mogli zarobić. I z boku tak to niestety wygląda. A większość osób i tak będzie pozostawiona samym sobie. Część ambasad w ogóle nie chce pomagać, a #lotdodomu jest ograniczony tylko do kilku miejsc (jak na razie). Znajomi też siedzą w USA. Czekają, co powie ich przewoźnik, u którego mieli wykupione bilet. Ale nie są w stanie się do niego dodzwonić.

      1. Niewiedza to jedna z gorszych sytuacji, bo jak cokolwiek planować, jak się organizować, gdy nie ma się wiarygodnych informacji. 🙁

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.