Szukaj
Close this search box.

Grudniowa wycieczka z Abidem. Część 2 – Igman i nekropolie Kaursko

Kontynuujemy naszą wycieczkę z Abidem. Po opuszczeniu Lukomiru, tą samą drogą przez góry, wracamy do Babin do. Póki jest jeszcze jasno (uroki krótkich, zimowych dni), jedziemy odwiedzić Igman, czyli olimpijskie skocznie. Dzięki temu, że teren Bjelasnicy nigdy nie dostał się w ręce Serbów, udało im się dotrwać aż do teraz. Niestety od lat stoją nieużywane i nieremontowane, choć w porównaniu do innych obiektów olimpijskich, wyglądają całkiem dobrze. Igman znajduje się w pewnej odległości od szosy łączącej Babin do z miejscowością Hadžići. Zjeżdżamy wąską, stromą i oblodzoną drogą do parkingu poniżej skoczni. Po drodze mija nas samochód, dziarsko prowadzony przez kobietę. No spójrzcie, baba a jakoś sobie radzi z podjeżdżaniem po tym lodowisku. – stwierdza bez cienia złośliwości Abid.

Audi is Audi

Igman i okolice o tej porze są już w cieniu i panuje tam chłód, który natychmiast przypomina nam, że jednak jest grudzień i mamy zimę. A o tym drobnym fakcie zdążyliśmy przez ostatnie dwa dni zapomnieć. Choć skocznie nie działają, to nadal funkcjonuje tutaj wyciąg narciarski oraz mała nartostrada. – informuje nas Abid. Tego dnia jednak oprócz nas, jest tam jeszcze dzieciak jeżdżący na sankach oraz jego opiekun. Po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia na olimpijskim podium, szybko uciekamy do ciepłego wnętrza Audi i jedziemy dalej.

Igman

Igman

Igman

Kolejny przystanek ma miejsce przy dawnym hotelu olimpijskim. Ten teren nigdy nie należał do Serbów. Ale raz postanowili przypuścić atak, jakoś na początku wojny. No i zbombardowali ten hotel. Rzeczywiście budowla wygląda dość smętnie i chyba od jakiegoś czasu stanowi cel ekip grających w paintball. Wiecie, raz zabrałem na wycieczkę jedną dziewczynę. I mówię: „Mogę ci załatwić nocleg w świetnym hotelu, w górach. Będziesz zachwycona.” Dziewczyna oczywiście szybko podłapała temat, tylko, że mina jej zrzedła jak ją tutaj przywiozłem i powiedziałem, że może wybrać sobie dowolny pokój. Tak, Abid bywa żartownisiem. Chcecie jeszcze jeden przykład? Wiozłem w góry dwie dziewczyny ze Słowenii. A one pytają się mnie, czy kiedykolwiek widziałem tu niedźwiedzia. Natychmiast odpowiedziałem, że oczywiście i to na dodatek grizzly. Nie wiedzieć czemu, nie zorientowały się, że coś tu jest nie tak, więc kontynuowałem opowieść. „Jadąc moim atutem nagle zobaczyłem na drodze cztery niedźwiedzie grizzly – mamę, tatę i dwa małe misie.” Żebyście mogli zobaczyć przerażenie na twarzach tych dziewczyn! Ale to jeszcze nic. Opowiadam im, że poprosiłem niedźwiedzie, aby zeszły z drogi. Na to, mama niedźwiedzica podeszła do mnie i dała mi buzi w policzek, a małe misie zaczęły do mnie machać. Dopiero wtedy obie zorientowały się, że moja historia jest zmyślona. Ale z całym szacunkiem, od kiedy grizzly mieszka w Bośni??

Igman

Igman

Po krótkim pobycie w hotelu, w którym jakoś nie mogliśmy się zdecydować na żaden pokój, udaliśmy się w dalszą drogę. Abid postanowił zabrać nas na stare cmentarzysko, zwane nekropoliami Kaursko. Położone są przy drodze R442b, która notabene jest wyjątkowo widokowa. Jedyny minus okolicznych terenów jest taki, że część z nich nadal jest zaminowana, o czym informują złowrogo wyglądające, czerwone tabliczki. Cmentarzysko położone jest na rozległej polanie, z której podziwiać można szczyt Bjelasnicy. Znajdują się tam 183 nekropolie – w tym stecak (te same, które mogliśmy oglądać w Lukomirze, a których spore ilości można znaleźć na terenie całej Bośni i Hercegowiny), nagrobki muzułmańskie oraz pozostałości po kamiennych ścianach. Stecak datowane są na XIV i XV wiek, a kamień do ich wykonania pozyskano z pobliskiego kamieniołomu w miejscowości Gradina. Dwadzieścia nagrobków ozdobionych jest przeróżnymi ornamentami, np. ludzkimi figurami, symbolami broni (miecze, siekiery, tarcze), rozetami. Generalnie nagrobki są bardzo dobrze zachowane, choć widać, że ząb czasu oraz warunki atmosferyczne nieco wpłynęły na ich kondycję.

Kaursko

Kaursko

Kaursko

Rakija time! Chyba nigdy nie piłam na cmentarzu. No dobra, może nie bezpośrednio na, ale tuż obok. Jest zimno, więc nie protestujemy, by nieco się rozgrzać. Przy okazji Abid częstuje nas ciasteczkami, przygotowanymi przez swoją żonę. Ola, musisz powiedzieć swojej mamie, że ma takie ciastka piec Markowi. W Bośnia, każda teściowa tradycyjnie przygotowuje je swojemu zięciowi. Ciastka mogą bardzo długo leżeć, najlepiej smakują po kilku tygodniach. Pijemy rakiję i ze smakiem pałaszujemy ciastka. Są kruche, a na środku każde z nich ma kostkę cukru. Okruszkami częstujemy cmentarną mysz, którą w międzyczasie wypatrzyła Karolina. Generalnie wszyscy są zadowoleni.

rakija i Abid Jasar

rakija

Zjeżdżamy powoli w stronę znanej mi i Markowi drogi na Focę. Mijamy niewielkie, senne wioski, których atmosfera powoli i nam się udziela, stąd część z nas zaczyna zapadać w drzemkę. Z Abidem wcześniej uzgodniliśmy, że pojedziemy razem na obiad. Znam tanie i dobre miejsca. – stwierdza. Kiedy dojeżdżamy na miejsce, w życiu byśmy nie wpadli na to, że jest tam restauracja. Miejsce znane chyba głównie wtajemniczonym, wypełnione jest przez kilku mężczyzn oraz sporą chmurę dymu z papierosów. Menu brak, więc zdajemy się na Abida. Latem, na zewnątrz piecze się na rożnie jagnię, można sobie usiąść na świeżym powietrzu. Teraz za zimno, no i nie ma sezonu na jagnięcinę. Okazuje się, że knajpkę prowadzi znajoma Abida. Wiecie, ona w trakcie wojny pracowała jako kucharka dla bośniackiego wojska. Naprawdę potrafi gotować. No a teraz prowadzi ten biznes. Razem z Karolą decydujemy się na danie wegetariańskie, panowie zaś na sznycel. We dwie nie mamy zielonego pojęcia, co dostaniemy, oprócz sera, o którym wcześniej rozmawiałam z Abidem. Generalnie efekt jest taki, że nasze porcje są największe. Oprócz dwóch rodzajów białego sera oraz kajmaku dostajemy kilka, wielkich uštipci. Dla niewtajemniczonych, jest to rodzaj wytrawnych pączków. Tradycyjnie podaje się je właśnie z kajmakiem. Wszystko jest pyszne, ale spokojnie jeden talerz wystarczyłby na nas dwie. Porcje panów również nie są małe, ale na pewno nieco skromniejsze, niż nasze. Oprócz sznycla dostali frytki oraz posiekaną, białą kapustę. Za obiad dla 5 osób płacimy jakieś…100zł (oprócz dań były jeszcze trzy piwa oraz dwie kawy). W międzyczasie do restauracji wpada grupa jakiś urzędników państwowych, co wywołuje lekki popłoch wśród stałych bywalców, którzy muszą zwolnić im swoje miejsca. My też żegnamy się z restauracją i jedziemy do Sarajewa.

Abid

Wege dani – uštipci, kajmak oraz dwa rodzaje białego sera. Na deser: Sarajevsko!

ustipci

Danie dla „mężczyzn”

bosnia obiad

Widzicie, tutaj jest tama. Ona znajduje się w Bośni, natomiast elektrownia znajduje się w Republice Srpskiej. Oni mają prąd, ale to my mamy rzekę, dzięki której on powstaje. Takich kuriozów jest w całym kraju sporo. Jeśli spojrzy się na mapę pokazującą granice republik, to wygląda to nieco tak, jakby ktoś w pijanym widzie dostał flamaster i zaczął coś sobie bazgrać.

Im bliżej Sarajewa, tym mgła gęstnieje. Niezbyt nas to cieszy, bo znów przyjdzie nam oddychać śmierdzącym i gęstym od smogu i wilgoci powietrzem. Docieramy pod dom Abida. Wypakowujemy graty z Audi i…. Rakija time! No bo jak tu się rozstać, bez kolejnego kieliszka raki? W Bośni nie da się inaczej. Pijemy, rozmawiamy, śmiejemy się, bo atmosfera przez cały dzień była wyjątkowo luźna, pogodna i radosna. Prosimy Abida, żeby załatwił nam flaszkę raki u jego znajomego, gdyż bardzo nam posmakowała. Doszliśmy do wniosku, że będzie idealna na zbliżającego się sylwestra. Gdy przychodzi do pożegnania, Abid jeszcze bardziej się rozgaduje. Ola, jesteście młodzi, ale…podróże podróżami. Wy musicie mieć dziecko! Teraz wracacie do hotelu i macie od razu zabrać się za robienie dziecka. Ciężko jest odpowiedzieć coś sensownego na taki „rozkaz”, więc po prostu się śmieję. Kiedy Abid chce mnie objąć i przytulić, uderza w kant moich okularów. Podobno słuchać było donośny trzask. Ja tego nie wiem, bo po chwili, w pełnym osłupieniu, trzymałam moje okulary w dwóch częściach. W innej sytuacji pewnie bym się zdenerwowała (mówiąc delikatnie), albo poryczała. A ja po prostu zaczęłam się śmiać i pocieszać przejętego Abida, że nic się nie stało. Na szczęście, kupując okulary w czerwcu dorzuciłam do nich ubezpieczenie. Wiedziałam więc, że po powrocie na pewno mi je wymienią na nowe bez ponoszenia dodatkowych kosztów. Abidowi było jednak strasznie głupio i przez następne 10 minut przeprasza mnie za pęknięte oprawki. Ciężko jest nam się rozstać z naszym cudownym przewodnikiem, ale wszyscy są już nieco zmęczeni po całym, intensywnym i pełnym wrażeń dniu. Mówimy Abidowi „do zobaczenia” i obiecujemy wpaść do niego przed sylwestrem, by jeszcze się z nim spotkać i wziąć rakiję.

I tak oto minęła nam wycieczka z Abidem. I za każdym razem, gdy wracamy do tych wspomnień, to łezka kręci nam się w oku. Bo Abida nie ma już wśród nas…

Spodobał Wam się ten artykuł? Chcecie wesprzeć naszą twórczość? Jeśli tak, to możecie nam postawić wirtualną kawę. Dziękujemy!

Zobacz również

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.