Szukaj
Close this search box.

Bałkany 2014. Część 11 – Syri i Kalter, Phoinike, Saranda

19 sierpień 2014 Zwiedzania czas

Poranek na cyplu początkowo jest dość cichy. Gdy wstajemy koło 8, na zewnątrz panuje przyjemna temperatura, która jednak z minuty na minutę zaczynała wzrastać. W ten sposób, już koło godziny 9 cały gaj oliwny zaczął rozbrzmiewać donośnym cykaniem cykad.

Dobrze, że te stworzenia koncertują tylko, gdy temperatura osiąga stan powyżej 20stopni, bo inaczej nie dałoby się przy nich zasnąć. Marek tradycyjnie udaje się na poranną kąpiel w morzu, ja natomiast, jak na typową kurę domową przystało, zostaję przy garach, czyt. przygotowuję dla nas śniadanie. Nasz dzisiejszy plan dnia jest dość napięty i zakłada odwiedzenie kilku miejsc, do których jak do tej pory nie udało nam się dotrzeć. Najpierw, zanim jedziemy w dalsze zakątki, odwiedzamy plażę i camping położony dość blisko Liqeni i Butrint. Rozciąga się stamtąd piękny widok na imponujące Korfu.

W tle Korfu, na pierwszym planie Albania

Albania i Korfu

Ksamil

Ksamil

Naszym pierwszym punktem zwiedzania jest Syri i Kalter (Blue Eye, Niebieskie Oko). Znajduje się 2km od szosy, łączącej Sarandę z Gjirokastrą. Z Ksamilu mamy do niego jakieś 34km. Trasę tę pokonujemy dość szybko, a dzięki licznym drogowskazom bez większych problemów odnajdujemy właściwy zjazd. Do tej bardzo popularnej atrakcji turystycznej wiedzie droga o bardzo niskim standardzie. Najpierw dojeżdża się do zapory, przy której w sezonie pobierana jest opłata w wysokości 100lek od osoby. Następnie, po jeszcze bardziej dziurawej i wąskiej drodze, dojeżdża się do parkingu, ulokowanego jakieś 300m od samego Niebieskiego Oka. Kiedy tam docieramy, panuje spory harmider, na szczęście udaje nam się znaleźć miejsce, w które możemy bez większego trudu wcisnąć Kiankę (to był jeden z tych momentów, w których doceniamy niewielkie gabaryty naszego auta). Po przejściu jakiś 300m docieramy do Syri i Kalter. Jest to znane na chyba całych Bałkanach, a w Albanii na pewno, bardzo silne źródło, wybijające ze sporej głębokości (nurkom nadal nie udało się dotrzeć do dokładnego miejsca, skąd wybija woda). Jego nazwa pochodzi od autentycznie niebieskiego koloru, jaki dzięki roślinności i skałom przybiera woda, która jak na górskie źródło przystało, jest naprawdę lodowata. O tym, że miejsce to cieszy się sporą popularnością świadczy fakt, że oprócz nas kręciło się tam wielu turystów, z najróżniejszych krajów. Dominowali oczywiście Albańczycy i to dla nich głównie pełniłam rolę fotografa. Sytuacja była dość zabawna. Po tym, jak już z platformy umieszczonej nad samym źródłem zrobiłam kilka zdjęć, odeszłam na bok, by poczekać na Marka, który za pomocą GoPro robił zdjęcia i kręcił filmiki pod wodą. Gdy tak sobie stałam i czekałam, najpierw podeszła do mnie grupka Albańczyków, którzy poprosili o zrobienie im zdjęcia telefonem. Krótka konwersacja, skąd jestem i słyszę „Ja pracuję w Anglii, to prawie jak druga Polska, wszędzie się was tam spotyka.” Pożegnanie. Znów stoję i czekam. „Sorry, can you…” – i już w rękach mam kolejny telefon, którym mam uwiecznić jakąś albańską parę. Podziękowania, pożegnanie. Trzy minuty później, kolejnym telefonem uwieczniam trzy koleżanki. Powoli w głowie kiełkuje mi pomysł na szybki biznes, polegający na staniu przy Syri i Kalter i robieniu ludziom zdjęć za kasę. Kiedy mam już opracowany biznesplan, Marek postanawia zakończyć swą podwodną działalność i powoli zbieramy się do samochodu. Ciekawostką odnośnie Niebieskiego Oka jest jeszcze to, że znajdują się śmiałkowie, którzy skaczą do niego wprost z platformy widokowej. Powiem szczerze, że jestem pełna podziwu, bo ja bym się w życiu nie zdecydowała na taki krok, głównie ze względu na temperaturę wody. Żegnamy się zatem z Syri i Kalter i jedziemy z powrotem, w stronę Sarandy.

Szalone kolory Błękitnego Oka

Syri i Kalter

Syri i Kalter

Syri i Kalter

Syri i Kalter

Syri i Kalter

Naszym kolejnym punktem miała być piękna i stara cerkiew w Mezopotam. Miała, gdyż widzimy ją tylko z daleka. Jej teren jest zamknięty, a na bramie wisi kartka z tekstem, który po przetłumaczeniu przez Google Translate brzmiał tak: „czy wejście na monument bilet”. No i bądź tu człowieku mądry i zorientuj się co Google miał na myśli, tak to tłumacząc. Jedziemy zatem dalej, w stronę antycznego miasta Phoinike (Foinike). Kierują do niego dobrze widoczne drogowskazy, najpierw z głównej szosy, a później z samego miasteczka, leżącego poniżej ruin. Do nich dojeżdża się asfaltową, stromą drogą, która doprowadza poniżej trawiastego grzbietu. Oprócz Kianki zaparkowany jest tam jeszcze jeden samochód, a jego właściciel okazuje się być jegomościem pobierającym opłaty w wysokości 200lek od osoby. W zamian dostajemy broszurkę informacyjną dotyczącą Phoinike. Generalnie, gdybyśmy przyjechali parę minut później, to nikogo byśmy nie spotkali, bo Pan zaraz po wzięciu od nas kasy odjechał i już się nie pojawił. Inna sprawa, że byliśmy jedynymi turystami w promieniu kilku kilometrów, co stanowiło całkiem miłą odmianę.

Cóż wiadomo o Phoinike? Przede wszystkim, że ulokowane jest na szczycie niezbyt wysokiego, bo mającego 283m n.p.m. wzgórza, które jednak góruje nad wyżynną, płaską okolicą, pozwalając na podziwianie panoramy 360stopni. Na północy możemy podziwiać Rrezome, na północnym-wschodzie Delvinę, na południu Jezioro Butrint oraz Sarandę na południowym zachodzie. Generalnie na terenie tym początki życia sięgają jeszcze prehistorii, ale przez wieki obszar ten stał się ważnym ośrodkiem urbanistycznym z prężnie działającym akropolem. W latach 234/2 B.C. Phoinike stało się stolicą Wspólnoty Epirusu. Z tego powodu, jak i przez wzgląd na swoje położenie, odegrało istotną rolę w trakcie Pierwszej Wojny Macedońskiej (215 – 205 B.C.). To właśnie tam powstał znany dokument zwany  „Pokojem w Phoinike” sporządzony w obecności Titusa Liviusa.

Samo miasto przez lata się rozbudowywało. Do tego stopnia, że ze wzgórza zaczęło przenosić się do jego stóp. Oczywiście najistotniejszą rolę odgrywało akropolis, otoczone przez wysokie ściany, budowane w dwóch fazach w V wieku przed Chrystusem i IV wieku przed Chrystusem. We wschodniej części akropoli znajdował się budynek zwany Thesari, który zasadniczo był dorycką świątynią z dwiema kolumnami. Na tym miejscu później zbudowano paleochrześcijański kościół w stylu bazyliki. Domy, z których wiele było dość luksusowych, znajdowały się w centralnej części miasta. Wiele z nich miało pięknie zdobione, malowane ściany. Jednak, co by nie mówić o historii czy znaczeniu Phoinike, to z pewnością jego największą atrakcją, nie tylko dla archeologów, jest miejski teatr. Eksperci oszacowali, że znajdowało się w nim 12000 miejsc siedzących. Obecnie amfiteatr widoczny jest częściowo, gdyż dość mocno zarosła go trawa. Natomiast trzeba przyznać, że jest to wyjątkowo fotogeniczny punkt miasta, z którego roztacza się wspaniały widok na okolicę. Można sobie tylko wyobrazić rozgrywającą się sztukę, dla której tło stanowił okoliczny pejzaż.

Z parkingu, wąską ścieżką należy udać się na grzbiet wzgórza. Turystów, na dzień dobry wita tam „antyczny bunkier”. No cóż, wzgórze na pewno mogło stanowić punkt strategiczny, więc oprócz ruin, znajdziecie tam sporo tych uroczych, betonowych konstrukcji. Jeśli chodzi o same ruiny, to zasadniczo nie są one zbyt imponujące. Może to kwestia tego, że oboje z Markiem nie jesteśmy ich wielkimi fanami,  a może to kwestia tego, że nadal trwają tam prace archeologiczne i jeszcze nie wszystko jest odkryte? Jeśli tam kiedyś będziecie lub już byliście, to wyrobicie sobie/macie wyrobioną o tym miejscu własną opinię. To, co z pewnością jest niezaprzeczalne, to że rozciąga się stamtąd piękny widok na okolicę i choćby z tego powodu warto się tam pofatygować. Po krótkim, upalnym spacerze wracamy do Kianki i jedziemy do Sarandy.

Antyczny bunkier w Phoinike

Bunkier

Spacerując wśród ruin

Phoinike

Phoinike

Phoinike

Amfiteatr

Phoinike

W tym nadmorskim kurorcie najpierw odwiedzamy warownię Lequres, a zasadniczo jej okolice, bo do niej nawet nie wchodzimy. Jest to świetny punkt widokowy, z którego można podziwiać samą Sarandę, jej plaże oraz Korfu. Ścieżką wiodącą od parkingu poniżej warowni, schodzimy nieco poniżej niej, w okolice anten. Stamtąd widok jest znacznie ciekawszy i rozleglejszy niż z samego parkingu.

Saranda

Saranda

Kosze górujące nad Sarandą

Saranda

Po tym fotograficznym przystanku zjeżdżamy do miasta, gdzie w jednej z uliczek powyżej promenady porzucamy Kiankę, a sami udajemy się na spacer. Włóczymy się po nabrzeżu obserwując wylegujących się nad samym morzem plażowiczów. Zachodzimy również do jednej z knajp na obiad. Było bez większego szału zarówno cenowego, jak i smakowego, ale dało się zjeść. Później ruszamy na dalszy spacer po promenadzie. Docieramy do basenu, który zrobiony jest w niewielkiej zatoczce obok portu promowego. Uczą się w nim pływać dzieciaki, są nawet wyznaczone tory i są skocznie. Marek stwierdza, że chyba lepiej uczyć się w morzu, niż w zwykłym basenie, bo fale wzmacniają mięśnie i pozwalają lepiej wyrobić sobie technikę. Wierzę na słowo, dzieciaki chyba też, bo ich nauczyciel nie wiele uwagi poświęcał ich poczynaniom, gdyż bardziej zajęty był konwersacją z innym jegomościem. Przy porcie promowym przyglądamy się ofertom jednodniowych wycieczek na Korfu. Nie dla nas, ale bardziej pod kątem rodziców Marka, którzy we wrześniu mieli spędzić w Sarandzie tydzień (i spędzili, ale na Korfu się nie udali). Spacerując dalej docieramy do plaży o nazwie Africana, z której dobiega donośne dudnienie zwane przez niektórych muzyką klubową. Nie ma na niej tłumów, ale przy barach kręci się kilka osób, które sączą typowe „drinki z palemką”. W drodze powrotnej do Kianki kupujemy w znanej nam sprzed dwóch lat pekarze burki oraz pieczywo, a także zaglądamy do miejsca, gdzie niegdyś odkryto w Sarandzie antyczne mozaiki, ale przeniesiono je bodajże do muzeum w Tiranie. Zamiast zdjęcia z mozaiką, fotografuję się z palmą.

Wakacyjna Saranda

Saranda

Saranda

Saranda

Basen

Saranda

Na plaży Africana

Saranda

Saranda

Wracamy do Ksamilu na nasz cypel. Marek idzie popływać (ach cóż za nowość), a ja w tym czasie otwieram w Kiance biuro i wykonuję kilka zadań do mojej ówczesnej pracy (a jeśli o tej pracy mowa, to dwa dni po powrocie z Albanii zostałam z niej wyrzucona. To chyba tak w ramach twardego powrotu do rzeczywistości. Co ciekawe, pierwszy raz w życiu zostałam wylana…a raczej mówiąc delikatniej „nie przedłużono ze mną umowy”.). Na zachód słońca chcemy udać się w bardziej oddaloną część cyplu, aby zrobić sobie sesję zdjęciową w zakupionych w Sarandzie koszulkach z flagą Albanii. I choć nie musieliśmy zbyt daleko maszerować, to gdy docieramy na miejsce, jest już po zachodzie. Tak czy inaczej sesję zrobiliśmy a resztę czasu spędzamy siedząc na murku. Gdy pałaszujemy wcześniej zakupione burki oraz pijemy piwko, nagle pojawia się jakaś szalona mysz, która koniecznie usiłuje się dobrać do naszych rzeczy. Ja jej nieoczekiwanym pojawieniem się jestem mocno zaskoczona i osiągam stan przedzawałowy i uciekam z murku. Kiedy wracamy do obozowiska, ja znów dostają zawału, bo spod naszych stóp uciekają dwie żaby. A żeby atrakcji wieczoru nie było dość, to tym razem w Ksamilu odbywają się dwie dyskoteki – jedna polska, druga albańska z muzyką „klubową”, które usilnie starały się pozagłuszać. Efekt był piorunujący. A wracając na chwilę jeszcze do żab – to czy one pływają w morzu? Bo powiem szczerze w okolicy nie było innej wody, oprócz tej morskiej, zatem skąd by się wzięły tam żaby??? Ktoś ma jakiś pomysł?

Wieczorna sesja

Albania

Albania

[googlemaps https://www.google.com/maps/embed?pb=!1m47!1m12!1m3!1d98011.2240724915!2d20.09302455000001!3d39.855177586105164!2m3!1f0!2f0!3f0!3m2!1i1024!2i768!4f13.1!4m32!1i0!3e0!4m5!1s0x135b6bd1e3b36029%3A0x87cc14b3c8a2d66d!2sKsamil%2C+Albania!3m2!1d39.766667!2d20!4m5!1s0x135b0eff45af7c2f%3A0x39143d1abc7fcb93!2sBlue+Eye!3m2!1d39.9185461!2d20.186049099999998!4m5!1s0x135b13f9e4f8508f%3A0x4fc49ee23f2a4851!2sFiniq%2C+Albania!3m2!1d39.906171799999996!2d20.0613438!4m5!1s0x135b14ffafac5431%3A0xd6d55e7e08a21910!2sSaranda%2C+Albania!3m2!1d39.875!2d20.009999999999998!4m5!1s0x135b6bd1e3b36029%3A0x87cc14b3c8a2d66d!2sKsamil%2C+Albania!3m2!1d39.766667!2d20!5e0!3m2!1spl!2spl!4v1416826655064&w=600&h=450]

Zobacz również

21 odpowiedzi

  1. Jeziorko przepiekne, ale co do skoku to ta zima woda tez mnie przeraza! Tlumy niestety skotkamy w sezonie w prawie kazdym, pieknym miejscu, swiat sie „kurczy”, ludzie teraz szybko sie dowiaduja o tych pieknych miejscach:-)

    1. Mnie skok do tej zimnej wody również przyprawia o dreszcze.
      Natomiast w kwestii popularnych turystycznie miejsc – warto jeździć poza sezonem, wtedy jest tam mniej tłocznie.

    1. Ewa – a jednak 😉 Ma taki kolor i musisz mi uwierzyć na słowo, że akurat nie jest to kwestia aparatu, a natury 😉 Ktoś dobrze powiedział, że najpiękniejsze obrazy maluje przyroda 🙂

  2. Uroczy kraj ,widoki przepiękne .Myślę ,że gdzie by się nie ruszyć to można się zachwycać .My na razie tylko Normandię zwiedzaliśmy autem jadąc do Polski z Hiszpanii ,też niezapomniana przygoda ,choć z dzieckiem podróżuje się inaczej.

      1. Myślę, że każda wyjazdowa destynacja będzie dobra dla rodzin z dziećmi – wszystko kwestią odpowiedniego nastawienia i przygotowania 🙂 (powiedziała ta, co nie ma i póki co nie planuje mieć dzieci 😛 )

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.