Szukaj
Close this search box.

Bałkany 2012. Część 18 – Saranda i okolice

28.04.2012 Wstajemy koło 7:30, gdyż budzi nas dość tropikalna temperatura panująca w namiocie. Pogoda znów jest bajkowa, lecz tym razem na niebie pojawiają się jakieś obłoczki, których jeszcze wczoraj nie było. Oboje nieco cierpimy z powodu poparzeń słonecznych, choć to oczywiście ja wyglądam jak burak wyciągnięty z piekarnika, co wróży tylko jedno – schodzącą skórę. Co gorsza, słonko poparzyło mnie idealnie pod kolanami, co niestety utrudnia mi swobodne poruszanie się.

Po śniadaniu sprzątamy oraz wietrzymy Kiankę. Marek idzie się ostatni raz przepłynąć w morzu. Ja unikam słonej wody, gdyż moja skóra wystarczająco już mnie piecze. Kiedy Marek wraca dopakowujemy Kiankę i okazuje się, że jeśli wszystkie graty odpowiednio się poukłada, to spokojnie zmieściłby się jeszcze jeden pasażer.

Żegnamy się z naszą dziką plażą i wyruszamy do Sarandy. Kiedy wydostajemy z kamienistej drogi na asfalt, ruszamy dalej na południe, trasą wiodącą wzdłuż wybrzeża. Przewodniki podkreślają, że droga ta jest wyjątkowo widokowa i mogę się pod tym stwierdzeniem podpisać obiema rękami i nogami. Góry, morze, drzewka oliwne i pomarańczowe. Generalnie Albania w tym rejonie ma typowo śródziemnomorski klimat, panuje tu większy ład i spokój, co odczuwa się również na drogach. W pewnym momencie przejeżdżamy obok formacji skalnych, które wyglądają niczym Melnickie Piramidy. Cóż, w Bułgarii nie będziemy podczas tej wyprawy, to chociaż namiastkę piramid mamy w Albanii.

W drodze do Sarandy

południe Albanii

Prawie jak Melnickie Piramidy

piramidy w Albanii

Docieramy do Sarandy. Rzeczywiście jest to typowo turystyczna miejscowość. Parkujemy Kiankę w jakiejś jednokierunkowej uliczce, położonej powyżej nadmorskiej promenady. Schodzimy na nabrzeże. Jest sobota i kręci się tu naprawdę spory tłum głównie miejscowych, gdyż turystów praktycznie nigdzie nie widać. Idziemy wzdłuż promenady, w stronę portu, by dowiedzieć się ile kosztowałby nas prom na Korfu. Po drodze zachodzimy do pekary, gdzie udaje mi się uciąć krótką rozmowę ze sprzedawcą, który oprócz albańskiego znał również serbski, co wyjątkowo ułatwiło nam komunikację. Gdy wychodzimy z pekary śmieję się z Marka, że musi nadrobić zaległości kaloryczne po jednym dniu nie jedzenia burków.

Promenada w Sarandzie

Saranda

Saranda promenada

Docieramy do portu, lecz niestety informacje jakie tam zdobywamy nie są dla nas zbyt dobre. W kwietniu nie pływa prom, który zabiera na swój pokład samochody. Dostępna jest jedynie możliwość udania się na wyspę wodolotem. W kwietniu, od osoby należałoby zapłacić 19EUR w jedną stronę. W maju, kiedy pływa prom, za sam samochód trzeba by zapłacić 38EUR. Tak czy inaczej ceny te były dla nas kompletnie zaporowe. Zrezygnowani wracamy na promenadę w poszukiwaniu wifi. Koło jednego drzewa, nieopodal bazarku warzywno – owocowego, udaje nam się złapać sieć. Ponieważ stanie pod drzewem przez dłuższy czas, w celu wyszukiwania informacji było jednak trochę głupie, uznaliśmy, że najlepiej będzie usiąść w jakiejś knajpie i na spokojnie połączyć się ze światem. Poszliśmy zatem do knajpki, która reklamowała się, iż ma bezpłatny dostęp do sieci. Owszem, internet działał, ale z bliżej nieokreślonych przyczyn łączność była ograniczona. Wypijamy zatem po bananowym soku i coli i idziemy dalej. Łapiemy średniej jakości wifi przy Hotelu Grand. Ustalamy, że skoro nie możemy dostać się na Korfu, to jedziemy do Meteorów. Marek ściąga na telefon mapę googla i wyznacza trasę do greckiej Kalampaki. Co więcej prognozy pogody napawają nas optymizmem, gdyż zapowiadają na najbliższe dni 100% lampę.

Ogarniamy jeszcze w Sarandzie zakupy, a wiecznie głodny Marek posila się kolejnym burkiem. Kiedy mój luby napycha swój żołądek obserwujemy, jak miasto szykuje się na jakieś święto, które ma trwać dwa dni, a zaczynało się właśnie dzisiaj o 18:30. Generalnie chodziło o Święto Małża. Żyjątka te hodowane są w pobliskim Jeziorze Butrynckim i są tutejszym rarytasem (podobno, bo żadne z nas ich nie spróbowało). My jednak nie zostajemy w Sarandzie, by świętować razem z miejscowymi, lecz udajemy się w stronę Butryntu, gdzie znajdują się ruiny, których powstanie datuje się na okres po upadku Troi. Ponieważ chcemy to miejsce zwiedzić na spokojnie, postanawiamy udać się do nich z samego rana dnia następnego, a dziś znaleźć jakieś przyjemne miejsce na odpoczynek i relaks.

Wyjeżdżamy zatem z Sarandy w stronę Butryntu, drogą, na której asfalt znów ma tendencję do pojawiania się i znikania. Na samym wylocie z Sarandy zajeżdżamy na stację benzynową, która o dziwo posiada znaczek VISA (większość stacji w ogóle takiej nalepki nie posiada, więc można na nich operować jedynie gotówką). Pytamy się o możliwość płacenia kartą i otrzymujemy odpowiedź twierdzącą. Po zatankowaniu do pełna, Marek udaje się z gościem z obsługi do budynku stacji i następuje walka z terminalem, który chyba od niepamiętnych czasów został w końcu włączony. Facet z obsługi nie do końca wie, co robi i nawet próbuje prosić Marka o pomoc, jednak obsługa terminala w języku albańskim nie należy do najprostszych, gdy ni w ząb się nic nie rozumie. Ostatecznie jednak udało się transakcję zrealizować. Nakarmioną Kianką jedziemy dalej. Naszym następnym przystankiem są okolice Plaży Monastiri, nad którą znajduje się jakiś „zachwycający” pomnik, czyjś nagrobek, rozpadający się budynek oraz oczywiście bunkier. W tej sielskiej atmosferze pasie się stadko krów. Po drugiej stronie drogi widać już Jezioro Butrynt, znane z tego, że żyje w nim ogromna ilość ryb oraz znajdujących się tam hodowli małż. Właściwie, gdyby człowiek nie przeczytał o tym w przewodniku, to raczej szybko by się domyślił, po tym jak dużo łowisk i rybaków widać nad brzegiem jeziora.

Bardzo charakterystyczny pomnik

pomnik Albania

Przejeżdżamy przez Ksamil, który kiedyś był niewielką wioską, a obecnie stał się sporym miasteczkiem turystycznym, z licznymi knajpkami, hotelami i pensjonatami. My jednak jedziemy dalej w poszukiwaniu jakiejś dogodnej miejscówki na nocleg.

Kawałek za Ksamilem zatrzymujemy się na niewielkim placyku przy drodze i idziemy ziemną drogą wiodącą ku morzu, wzdłuż oliwnego gaju. Docieramy w ten sposób do zatoki, z której widać ruiny zamku, rzekę i naprawdę górzyste Korfu. Obok kilku bunkrów i ruin jakiegoś budynku stoją zaparkowane dwa samochodu, a na brzegu zacumowana jest łódź.

Okolice Butryntu

okolice Butryntu

Uznajemy jednak, że oprócz „tłumu”, jaki tu panuje, również wiodąca w to miejsce droga nie jest najlepsza dla Kianki. Wycofujemy się zatem w stronę Ksamilu, by tam coś znaleźć. W efekcie znów lądujemy obok pomnika, nagrobka, bunkra i krów. Znajdują się tam dwie drogi – jedna wiodąca dość mocno pod górę i druga, którą obieramy, doprowadzająca nas przez krzaki do małego, trawiastego placyku nad urokliwą zatoczką. Tam postanawiamy przenocować. Marek znajduje zejście nad samo morze. Spędzamy cały wieczór na skalistym i pełnym jeżowców brzegu, z pięknym widokiem na Sarandę i okoliczne wzgórza. Wieczorem mamy dodatkowo spektakl ogni sztucznych, które były pewnie elementem odbywającego się małżowego święta.

W zatoczce

zatoka Albania

ruda w Albanii

Marek i Albania

Nocna Saranda

Saranda by night

[googlemaps https://maps.google.pl/maps?f=d&source=s_d&saddr=40.173824,+19.580713&daddr=Ksamil,+Albania&hl=pl&geocode=FQABZQIdKccqAQ%3BFYvKXgIdAC0xASkpYLPj0WtbEzFt1qLIsxTMhw&aq=0&oq=ksamil&sll=39.835102,20.002584&sspn=0.041325,0.077162&mra=ls&ie=UTF8&t=m&ll=39.971268,19.812016&spn=0.409395,0.451121&output=embed&w=425&h=350]

Zobacz również

2 odpowiedzi

    1. Akurat południe Albanii na szczęście jest odrobinę mniej zaśmiecone, to i wszystko wydaje się czystsze niż w reszcie kraju. Eh tęskno mi za tymi widokami…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.