Już po raz drugi na kieleckim Telegrafie odbyły się Zawody DH w ramach Memoriału Edwina Chlewickiego. Oczywiście nie mogło nas tam zabraknąć – Marka w roli zawodnika, a mnie w roli fotografa-amatora. Podczas tegorocznej edycji pogoda dopisała – było ciepło, słonecznie, iście wakacyjnie. Zapewne dzięki temu frekwencja na zawodach była naprawdę wysoka. Wystartowało 110 zawodników – 106 panów i 4 panie. Jak na małą, kielecką górkę to naprawdę super wynik, w szczególności, że oprócz lokalnych riderów, zjechali również zawodnicy z innych, nawet bardzo odległych stron Polski. Dzięki temu mój lokalny patriotyzm rośnie w siłę, bo wreszcie coraz więcej osób zaczyna kojarzyć Kielce, a co najlepsze chce do tego miasta wracać. Świadczy o tym chociażby to, ile osób pytało się nas o polecane trasy rowerowe, noclegi lub ciekawe atrakcje. I o to chodzi. Niech Świętokrzyskie zacznie być znane i popularne. I niech rowerzyści niosą w Polskę dobrą nowinę, że region ten jest godny uwagi.
Jeśli zaś chodzi o same zawody, to ja mogę co najwyżej zrelacjonować wrażenia naszej ekipy. Bo jednak byłam tylko postronnym obserwatorem, który przez większość czasu patrzył na wszystko przez pryzmat aparatu. Generalnie jestem z siebie dumna, bo opanowałam technikę kibicowania i fotografowania jednocześnie. Jeszcze parę lat temu kompletnie mi to nie wychodziło, więc Marek dostawał ode mnie nieostre zdjęcia. Jednak praktyka czyni mistrza! A wracając do wrażeń, to generalnie panom trasa się podobała, aczkolwiek narzekali, że momentami była nieco za bardzo rozjeżdżona i tworzyły się dziury w torze. Oprócz tego hopa tuż przed metą okazała się być dość problematyczna i sporo osób kończyła ją glebą. Według Marka wynika to z tego, że nie nadaje się to latania przy dużych prędkościach, jakie jednak osiągali zawodnicy walczący o najszybszy czas przejazdu. Wszyscy byli zachwyceni ekipą kibicującą w lesie, która śpiewała kolędy, pieśni patriotyczne oraz inne, radosne piosenki. Prawda jest taka, że ich okrzyki słychać było na samym dole, więc naprawdę się starali i zdzierali gardła. Moim osobistym mistrzem tych zawodów był Rudy, komentator sportowy (głównie sportów ekstremalnych) ale również dziennikarz Radia Campus, który przez cały czas strzelał takimi tekstami, że ja dostawałam bólu brzucha ze śmiechu. Brawo dla Ciebie!
Jak poszło naszej ekipie? Markowi na pierwszym przejeździe spodnie wkręciły się w łańcuch, a na drugim przejeździe łańcuch mu się zerwał i dalszą jazdę kontynuował bez niego. Marcin zwany od zawodów „Meteorem” zajął drugie miejsce w kategorii Masters. Pozostałych dwóch panów czyli Andrzejek oraz Piotrek zaliczyli bezproblemowe przejazdy i po prostu dobrze się bawili. Ja oczywiście chciałabym pogratulować wszystkim, którzy znaleźli się na podium, ale przede wszystkim tym, którzy zagadywali, pozowali do zdjęć, machali i uśmiechali się z wyciągu. Niech poniższe zdjęcia będą dla Was pamiątką z tych zawodów. Ale ale, ponieważ nie mogłam zamieścić tu prawie 300 zdjęć, dlatego dzielę się nimi z Wami tutaj -> KLIK, skąd możecie je sobie ściągnąć. Dzięki i do zobaczyska na kolejnym Memoriale Edwina Chlewickiego, a plotki głoszą że będzie to jeszcze w tym roku!
11 odpowiedzi
W ogóle nie moja rowerowa bajka, jednak jakby mi ktoś taki sprzęt pożyczył, to chętnie bym sobie zjechał. Z ochraniaczami rzecz jasna! 🙂
Moja też nie, bo ja nie lubię zjeżdżać 😛 Aczkolwiek ower do downhillu to fajna sprawa, bo człowiek zaczyna rozumieć, czym jest porządna amortyzacja 😉
Przerażający tytuł ;p … ale uspokoiło mnie, że tylko kibicowalaś i fociłaś. W takiej roli to już prędzej siebie widzę.
Ja i downhill to dwa różne światy. Ja mogę kibicować i się przyglądać, natomiast zjeżdżanie to nie dla mnie. Gdy mam zjechać na rowerze z jakiegoś wzniesienia, po korzeniach i kamieniach, zazwyczaj toczę się w tempie emeryckim 😉
każda bajka jest dobra, ważne aby ją pielęgnować 🙂 A tak poważnie lubię ludzi z pasją a to wszystko wskazuje, że w przypadku Marka tak jest 🙂
Dokładnie. Marek od dziecka jeździ na rowerze i jest to jego żywioł. Ja na dwóch kółkach jeżdżę tak naprawdę od 5 lat, ale przynajmniej doszłam do etapu, w którym mi się to podoba i mam z tego frajdę.
Też zawsze się cieszę, jak dobrze się mówi o moich regionach czyli Śląsku. Wcale Ci się nie dziwię, że jesteś zadowolona z frekwencji na zawodach! Super zdjęcia, widać, że wszyscy dobrze się bawili 🙂
Ja w moich rodzinnych stronach nie mieszkam od 10 lat, ale lokalny patriotyzm jest we mnie mocno zakorzeniony. Dlatego cieszy mnie wszystko to, co promuje ten region.
A zawody rzeczywiście był bardzo pozytywnym wydarzeniem 🙂
pytanie laika w tym temacie: czy amator mógłby zjechać po tej trasie wolno tak żeby nic mu się nie stało? Jeżeli tak to chętnie kiedyś spróbowałbym „z czym to się je” 🙂 gratulacje dla Marka
Generalnie na Telegrafie jest wiele tras o różnym poziomie trudności. Sądzę, że jadąc wolno i omijając część przeszkód, dałbyś radę zjechać trasą zawodów. Ja na przykład nie bardzo lubię zjeżdżać, ale ponieważ planuję w tym roku nieco więcej pojeździć po górach, to muszę chyba zacząć trenować również poruszanie się w dół 😉
O i to jest dobra informacja 🙂