Szukaj
Close this search box.

Weganka w podróży a rzeczywistość

W styczniu tego roku postanowiłam przejść na weganizm. Traktowałam tę decyzję jako swoisty eksperyment i próbę – ja, miłośniczka serów, postanowiłam całkiem z nich zrezygnować na rzecz „tofu i samych warzyw”.
Początki były super – ciągle eksperymentowałam w kuchni, wymyślając lub testując nowe dania. Pierwsza próba weganizmu w podróży nastąpiła w trakcie wypadu w góry. Bez problemu jednak sobie z tym poradziłam, przygotowując część potraw przed wyjazdem i biorąc zapas odpowiednich produktów ze sobą. Dieta wegańska podczas trekingu dostarczała mi odpowiedniej ilości kalorii, bo nie czułam się ani zmęczona, ani osłabiona. Generalnie było ok. Również podczas planowania wesela okazało się, że bez problemu mogę zamówić dla siebie wegańskie potrawy, będące modyfikacją tych, które później jedli wszyscy goście.

Przed wyjazdem w miesięczną podróż poślubną byłam nastawiona optymistycznie, wierząc, że w jej trakcie również uda mi się utrzymać wegańską dietę. Turecka rzeczywistość szybko zweryfikowała moje plany. Jednak prawda jest taka, że już w Rumunii i Bułgarii zdecydowałam się na odstępstwa od wybranej przeze mnie diety. Bo z całym szacunkiem, być na Bałkanach i nie zjeść burka, który jak wiadomo wegański nie jest? W Turcji jednak pojawiły się schody i to bardzo duże. Dość szybko przekonałam się na własnej skórze, że pojęcie weganizmu praktycznie tam nie istnieje, zaś wegetarianizm też może być opacznie rozumiany. W tureckiej rzeczywistości wegetariańskie są bowiem ryba i kurczak. O ile tę pierwszą, część osób, które rezygnują z mięsa, włącza do swojej diety, o tyle ten drugi raczej w diecie jaroszy (semiwegetarian) czy wegetarian się nie pojawia. Generalnie, gdybym chciała utrzymać w Turcji wegańską dietę, musiałabym jedynie jeść pasterską sałatę (lub jakikolwiek inny zestaw warzyw) i pitę. Raczej nikt długo by nie pociągnął na takim zestawie, który pewnie po pierwszym tygodniu i tak by się znudził. Oczywiście zdarzały się miejsca, w których wegetarianizm rozumiany był prawidłowo i wtedy można było spokojnie zjeść pidę z serem i warzywami, czy przepyszne gozleme z różnymi dodatkami (tę potrawę akurat można skonsumować w wersji wegańskiej, choć nie ma pewności, czy aby na pewno w cieście nie znalazło się mleko). Jeśli trafialiśmy do miejsca, w którym ktokolwiek gadał po angielsku, to istniał cień szansy, by dokładnie wytłumaczyć, co ma się znaleźć w mojej potrawie. Prawda jest jednak taka, że czasami bywało tak, że parę dni z rzędu w ogóle nie jadłam obiadu, bo trafialiśmy do miejsc, w których nawet wegetariańskich potraw nie było, a możliwość jakiegokolwiek dogadania się była zerowa (plus nie mieliśmy czasu na dalsze poszukiwania, w efekcie Marek jadł, a ja się mogłam co najwyżej poprzyglądać). Stąd też zrezygnowałam z jakichkolwiek kombinacji i przez większość wyjazdu żywiłam się sałatkami wszelkiej maści, pidami z samym serem lub serem i warzywnymi dodatkami, gozleme oraz pitą. Im dalej od turystycznych miejsc, tym trudniej o wegetariańskie potrawy.

Mój ulubiony zestaw śniadaniowy – bazlama, jogurt, ser, świeże warzywa

bazlamaCzy wróciłam do weganizmu po powrocie z podróży? I tak, i nie. Nie trzymam się weganizmu aż tak restrykcyjnie, jak przez pierwszych sześć miesięcy. Złożyło się na to kilka rzeczy. Przede wszystkim, choć dbałam o odpowiednie proporcje substancji odżywczych, to w trakcie wegańskiej diety posypały mi się paznokcie i włosy, co było niezbyt przyjemne, w szczególności na chwilę przed ślubem. Kiedy włączyłam z powrotem sery do diety, okazało się, że paznokcie przestały się łamać, a włosy rozdwajać i kruszyć. Do mleka nie wróciłam, bo i wcześniej omijałam go szerokim łukiem. Sery jem od czasu do czasu, starając się jednak sięgać głównie po warzywa, zboża, kasze i owoce.

Bywało i tak, że kiedy wszyscy zajadali się rybami, ja jadłam kaszę i warzywa pod różną postacią (wszystko vege).

wegankaCzy uważam mój eksperyment za nieudany? Oczywiście, że nie, bo nie planowałam aby weganizm był moim stałym stylem żywienia. Na pewno dzięki niemu poszerzyłam mój repertuar potraw i dań, które zaczęły gościć na moim stole. Jednak wiem, że o ile w domu i na krótkich wyjazdach jestem w stanie się go trzymać, o tyle w trakcie dłuższych podróży wolę się skupiać na czymś innym, niż ciągłe zastanawianie się, czy uda mi się coś zjeść, a jeśli tak, to gdzie i jak długo będę tego miejsca szukać.

Zobacz również

14 odpowiedzi

  1. Nie jestem fanem diety wegańskiej/wegetariańskiej. Człowiek od zawsze jadł mięso i przetwory mleczne. Moim zdaniem taka dieta jest wymysłem „nowoczesności”. Idealnie przedstawia to jedno zdanie z tego posta, a mianowicie „Im dalej od turystycznych miejsc, tym trudniej o wegetariańskie potrawy”. Warto zastanowić się dlaczego tak jest 😉 Oczywiście to moja opinia (Michał). Nie mówię nikomu co ma jeść i co jest dobre a co nie 😉

    1. Ja zrezygnowałam z mięsa ponad 10 lat temu. Jadłam go mało i jakoś wybitnie mi nie smakowało. Co ciekawe, po odstawieniu mięsa poprawiły mi się wyniki krwi. Prawda jest jednak taka, że część osób może spokojne odstawić mięcho, a część absolutnie nie, bo ich organizmy się buntują. Ja nie jestem wojującą, „ideologiczną” wegetarianką, akceptuję to, że mój mąż i całe otoczenie je mięso. Jedyne czego nie robię i co mnie odrzuca, to gotowanie mięsnych potraw. Zresztą…nie podam nikomu tego, czego sama spróbować nie mogę.

      1. Ja sporo czasu nie jadłam mięsa, ale później mi przeszło.
        Kiedy byłam na diecie bezmlecznej (wyjaśnienie wyżej), musiałam jeść sporo mięsa, bo inaczej nie pociągnęłabym długo. Obecnie mięso jem, ale w małych ilościach – nie smakuje mi ostatnio. Spokojnie mogłabym bez, ale na razie … jeszcze nie czas.
        co do zdania „Im dalej od turystycznych miejsc, tym trudniej o wegetariańskie potrawy” – to ja mam taką obserwację, że chodzi o dania w knajpach itp. „Tubylcy” w miejscach mało turystycznych wcale tego mięsa aż tyle nie jedzą (za to serów i owszem).

        1. W Turcji tubylcy zajadają się mięsem, więc w tych mniej turystycznych miejscach nadal ono dominowało. Jakoś sobie oczywiście radziłam, ale tłumaczenie, że nie jem mięcha jest tam jeszcze trudniejsze niż u nas. Ja do mięsa raczej już nie wrócę. Na ten moment, na samą myśl, że miałabym zjeść coś mięsnego robi mi się niedobrze. Jednak ponad 10 lat bez niego sprawiło, że kompletnie nie wyobrażam sobie do niego wrócić.

    1. W moim przypadku dało radę, ale Turcja bez serów to by był dopiero koszmar. Człowiek by chyba umarł z głodu, ewentualnie kulinarnie się zanudził jedząc tylko sałatki i pitę 😉

  2. No weganie w podróży łatwo nie mają 🙂 Ja mam też zawsze problem kiedy sama coś organizuje i przychodzi mi zamawiać obiady dla wegetarian/wegan. A że zazwyczaj proponuję Śląskie Smaki, jest jeszcze trudniej 😉

    1. W restauracjach nadal potrafią mnie zaskoczyć np. wege pierogi z mięsem (taką ciekawostkę znalazłam kiedyś w zakopiańskiej restauracji). Generalnie nie jest bardzo źle z tym jedzeniem poza domem, ale wiele zależy od kraju i świadomości tego, czym jest wegetarianizm i weganizm. Inna sprawa, że restauratorzy często nie wiedzą też, czym są przeróżne nietolerancje pokarmowe, jak choćby celiakia, a to już bywa niebezpieczne.

  3. Nigdy nie rozumiałem i chyba nie zrozumiem wszelkich odmian wege… ale co kto lubi, wolny wybór, gorzej jak jedni drugim próbują narzucać swoje poglądy…kiedyś czytałem jak kobieta zagłodziła prawie psa bo chciała zrobić z niego wegetarianina…

    1. Ja nigdy nikogo nie nakłaniałam do wegetarianizmu, a co więcej zarówno mój mąż, jak i zwierzaki jedzą przy mnie mięso i jakoś żyję 😉 Prawda jest taka, że to mięsożercy częściej narzucają mi swoje poglądy, twierdząc, że powinnam zacząć jeść „padlinę”, ja nie robię komuś uwag na temat tego, co je, natomiast ja to słyszę na okrągło. Restrykcyjnych, wojujących wegan jest niewielu, za to nieuprzejmych mięsożerców bardzo dużo. Bo to mój wolny wybór, że nie jem mięsa, a przy wielu okazjach muszę się z tego tłumaczyć (w szczególności, gdy poznaję kogoś nowego).

  4. Ja prawie rok byłam na diecie „bezowej” (ścisła eliminacyjna ze względu na alergię Małej, bez białek mleka i wszystkich potencjalnych alergenów). W podróży bywało ciężko, ale generalnie dawało się. Raz tylko gdzieś w Niskim bardzo głodna po zejściu z gór musiałam się najeść… szklanką barszczyku z kartonu 🙂

    1. Dopóki człowiek może sobie sam przygotowywać takie bardziej restrykcyjne dania lub ma do nich dostęp, to pół biedy. W górach z wegetarianizmem mam tak, że muszę brać ze sobą odpowiednie zapasy jedzenia i wtedy jest ok. Na weganizmie też byłam parę razy na trekingu i też dałam radę 😉

  5. Nigdy chyba nie spróbuje przejścia n weganizm, chociaż w krajach tj. Gruzja, Rosja itp. byłam częściowo do tego zmuszona. Z prostej przyczyny, nie lubię cebuli! A w tych krajach do każdego miejsca i każdej potrawy mięsnej się ją dodaje. Dlatego bezpieczniej dla mnie było zamawiać rzeczy bezmięsne, zazwyczaj z serem kozim lub zwykłym. Były to trudne chwile w moim życiu ale niejedzenie mięs przez tydzień lub dwa to nie koniec świata:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.