Szukaj
Close this search box.

Bałkany 2014. Część 12 – Libohove, Gjirokastra i Farma Sotira

Nie samymi zimowymi Bałkanami żyje człowiek. A gdy za oknem zamiast pięknej, mroźnej zimy, szalona wietrzna jesień, warto na chwilę przenieść się w krainę ciepła, słońca i błękitnego nieba. Stąd też wspólnie powrócimy dziś do sierpniowej Albanii.

20 sierpień 2014

Żegnamy się z Ksamilem i naszym uroczym, dzikim półwyspem z oliwnymi drzewkami. Marek jak zwykle idzie pływać, ja natomiast jem w samotności śniadanie (no nie tak do końca samotne, bo w pewnym momencie swój koncert rozpoczynają cykady) i nieco ogarniam nasze obozowisko. Naszym głównym celem na dziś jest Gjirokastra, czyli „miasto srebrnych dachów”.

Jakoś po 10 opuszczamy albańskie wybrzeże, żegnając się z morzem i Korfu. Najpierw kierujemy się znaną nam z wczoraj trasą SH99, by później zjechać na drogę SH4 zwaną Superstradą. Widzie ona przez rozległą dolinę, której dno stanowi płaska jak stół wyżyna. Wokół, na zboczach ulokowane są mniejsze i większe miejscowości, które górują nad trasą.

W drodze – jaki koń jest, każdy widzi

albania

Naszym pierwszym przystankiem jest Libohove – miasteczko, o którym dowiedzieliśmy się od rodziców Marka, a które znane jest z 500letniego platana. Drzewo to nie tylko pamięta czasy Lorda Byrona, który notabene zachwycił się jego pięknem, ale również całej okolicy. Podobno miał powiedzieć:

„This is a wonderful place and I have never tasted so delicious dishes and I have never seen so beautiful girls.”

„To jest wspaniałe miejsce i nigdy nie próbowałam tak smacznych potraw i nigdy nie widziałem tak pięknych dziewcząt.”

Warto dodać, że pod rozłożystą koroną platana, która ma 800-900m2, znajduje się knajpka prowadzona od pokoleń przez jedną rodzinę. W tym samym miejscu przepływa również strumień Zhepe, z zimną i orzeźwiającą wodą. Wracając jeszcze na chwilę do samego drzewa, to o ile w Polsce, nasze drzewiaste pomniki przyrody wyglądają, jakby zaraz miały zejść śmiertelnie, o tyle platan z Libohove wygląda naprawdę dorodnie, a żadna jego gałązka nie jest uschnięta. W jego koronie zamieszkują liczne ptaki, które uaktywniając się wieczorem podobno dają niesamowite, śpiewne koncerty. Jednak najważniejszą cechą platana jest jednak to, że daje on dużą ilość cienia, która w słonecznej, ciepłej i letniej Albanii jest często na wagę złota.

Platan w całej (no prawie) okazałości

Libohove platan

Libihove platan

Siedzimy pod platanem dłuższą chwilę. Jemy jedne z najdroższych lodów w Albanii, które notabene wyprodukowane były w Grecji. Ale należy im oddać sprawiedliwość – były smaczne. Pijemy również wodę ze strumyka, która wprost genialnie orzeźwia i „odsładza” po wyjątkowo słodkich lodach. Po odpoczynku ruszamy jeszcze na poszukiwania ruin zamku, które znajdują się ponad platanem, w wyższej części miasteczka. Generalnie udało nam się je namierzyć, niestety nijak nie wiedzieliśmy, jak do nich wejść. Od rodziców Marka wiedzieliśmy, że należy do nich przejść przez…kurnik. Niestety zamek obudowany był kilkoma domostwami, a my kompletnie nie wiedzieliśmy, który kurnik mieli na myśli rodzice. Odpuszczamy sobie wchodzenie na czyjeś posesje i przed opuszczeniem Libohove fotografujemy widok na okolicę.

Widok z Libohove

Libohove

Ruszamy do Gjirokastry, drugiego po Beracie miasta muzeum. W samym mieście strzałki dość szybko kierują nas do centrum. Zostawiamy Kianką przy głównej drodze, poniżej strefy płatnego parkowania. Naszym pierwszym celem jest twierdza. Najpierw nieco mylimy drogi wiodące do niej, ale ostatecznie trafiamy do celu. Przechodzimy przez potężną bramę, za którą należy uiścić opłatę za bilet. I tu czekała na nas pierwsza niemiła niespodzianka w Gjirokastrze. Pani bileterka wzięła od nas po 200leków za bilety, ale co więcej chciała również wymusić na nas opłatę w wysokości 1000leków (jakieś 30zł) za…możliwość robienia zdjęć. Z całym szacunkiem, było to przegięcie.Ja rozumiem, gdyby na terenie twierdzy znajdowały się cenne obrazy, ikony lub inne wrażliwe przedmioty. Ale jeszcze mi się nie zdarzyło. żeby ktoś mi kazał płacić za fotografowanie jakiejś ruiny, zresztą mocno zaniedbanej. Bo forteca, w przeważającej części to ruina, która jak na to, że została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO wraz z resztą starówki, była mocno zaśmiecona. Bo nich mi ktoś wytłumaczy, co tam do cholery robiła sterta zużytych opon? Jakieś pomysł? W każdym razie ja po przekroczeniu bramy wejściowej szybko wyciągnęłam aparat i na „nielegalu” wszystko obfotografowałam. Z twierdzy niewątpliwie rozciąga się ładny widok na miasto, dzięki czemu z góry można spojrzeć na srebrne dachy. Srebrzyste łupki, ułożone niczym dachówki pięknie mienią się w słońcu. Niestety pomiędzy tymi ładnymi dachami, pojawiają się te bardziej nowoczesne, co jakoś psuje całościowy odbiór.

Srebrne dachy

Gjirokastra

srebrne dachy

A wracając jeszcze do samej twierdzy, to kiedy w 1417 roku miasto zdobyli Turcy, szybko przekształcili zamek w ogromną fortecę, która stała się miejscem stacjonowania garnizonu pilnującego osmańskich interesów na tych ziemiach. Prawie 400 lat później, twierdzę przejął Ali Pasza, który zrobił z niej swą rezydencję, a także dobudował potężne piwnice, które służyły za magazyny wojskowe. Gdy nadeszły czasy panowania króla Zoga, a także za kadencji Envera Hodży, twierdza była więzieniem politycznym. Warto też dodać, że sama Gjirokastra była rodzinnym miastem albańskiego dyktatora, ale także miejscem narodzin pisarza Ismaila Kadare (którego książki możemy czytać również w języku polskim).

Zwiedzając twierdzę nie tylko można się natknąć na stertę zużytych opon, ale również ekspozycję broni ciężkiej czy amerykański samolot wojskowy Lockheed T-33, który w 1957 roku wleciał nad terytorium Albanii i został skutecznie zmuszony do lądowania. Oprócz tego piękną wieżę zegarową z czasów tureckich, która góruje nad szerokim dziedzińcem.

Samolot

samolot wojskowy Lockheed T-33

Wieża zegarowa

twierdza Gjirokastra

Opuszczamy twierdzę i za strzałkami kierujemy się w stronę akweduktu. Nie udaje nam się do niego dotrzeć, co w ogólnym rozrachunku okazuje się nie być takie złe. Niemniej jednak dostrzegamy coś zupełnie innego. Otóż w jego bliskim sąsiedztwie znajduje się gigantyczne wysypisko śmieci. Praktycznie w każdym miejscu Gjirokastry, w którym spływa woda (miasto położone jest na zboczu góry) walają się tony śmieci. Nie wygląda to zbyt dobrze, w szczególności gdy ma się w pamięci kwestię UNESCO. Naprawdę uwielbiam Albanię, ale w takich momentach ich podejście do gospodarowania śmieciami i dbania o swoje dziedzictwo historyczny, po prostu nie mieści mi się w głowie.

Śmietnisko z oddali

Gjirokastra

Twierdza od boku

twierdza gjirokastra

Włóczymy się jeszcze chwilę po mieście, ale bez większego przekonania. Może to ten upał, a może to te dwa negatywy (1000lek i śmieci) tak na nas wpłynęły deprymująco. Wizerunek Gjirokastry ratują niewątpliwie pyszne burki, które jemy w uliczce wiodącej w stronę twierdzy. Ten o nadzieniu cebulowym robi na nas największe wrażenie, a nasze kubki smakowe tańczą z radości. Trafiamy również do sklepu z pamiątkami, gdyż chcę kupić coś dla moich rodziców. Od razu rzuca nam się w oczy, że sprzedawczyni ma na ręce biało – czerwoną opaskę z napisem Polska. Szybko się okazało, że współpracowała ona jako lokalny przewodnik z Itaką i Rainbow. Świetnie mówi po włosku i angielsku, a także zna parę polskich słów. Jest przesympatyczna i świetnie nam się rozmawia. Wymieniamy się wizytówkami, a przy okazji otrzymujemy jeszcze zniżkę na zakupy.

Powoli żegnamy się z Gjirokastrą i kierujemy w stronę Erseke, w którego okolicach miał znajdować się camping połączony z farmą i hodowlą pstrąga, o których cynk dostaliśmy od rodziców Marka, będących tam rok wcześniej. Droga tam, choć w kilometrach niezbyt okazała, zajmuje nam sporo czasu.

Mały przystanek na moście. Nie zdecydowaliśmy się przejść po nim na drugą stronę.

Albania mostek

Przed Tepeleną odbijamy na Permet. Za nim, w okolicy miejscowości Petran skręcamy do źródeł termalnych, które znajdują się w ujściu, jak i w samym kanionie Lengaricë. Aby do nich dotrzeć, należy trzymać się asfaltowej drogi. Po kilku kilometrach dostrzec można otomański most z 1760 roku. W jego pobliżu znajdują się kamienne niecki o różnych rozmiarach, w których kąpią się tłumnie ludzie. Ja na kąpiele ochoty nie mam, natomiast przechadzam się po moście. Jest on świetnie zachowany i bardzo wysoki. Marek w tym czasie tapla się w wodzie.

Źródła termalne

źródła termalne Albania

Most i termy

źródła termalne i most

Gdy ruszamy w dalszą drogę słońce chyli się już mocno ku zachodowi. Jadąc w stronę Çarshovë prawie zderzamy się z ciężarówką, która na nasz widok gaśnie ze zdziwienia. Było to o tyle niespodziewane, że przez większość trasy widać było nadciągające z przeciwnego kierunku auta. A tej przyczajonej gdzieś ciężarówki nie udało nam się wcześniej dostrzec. Na szczęście wszystko dobrze się kończy.

W drodze na farmę

Albania

Za Leskovikiem obieramy już trasę na Erseke i Farmę Sotira. Kierują na nią liczne i łatwe do dostrzeżenia znaki. Po przejechaniu około 17km jesteśmy na miejscu. Teren jest super ogarnięty – czysto, schludnie, wszelkie udogodnienia dla biwakujących itd. Ale farma znana jest głównie z hodowli pstrągów. W sporych zbiornikach kotłuje się wiele tych ryb, a lokalna restauracja oferuje je na talerzu. Na wieczór dekujemy się we wnętrzu knajpki, gdzie korzystamy z wifi i prądu. Oczywiście jemy też obiad, a raczej kolację. Początkowo jednak mamy problem z zamówieniem czegokolwiek, bo ciągle trafiamy na kelnera, który ni w ząb nie mówi po angielsku, a co gorsza nie reaguje również na słowo „menu”. Dopiero, gdy trafia nam się ktoś mówiący co nieco po angielsku okazuje się, że menu nie istnieje i po prostu zamawia się to, co się chce, a kuchnia albo to zrobi, albo nie. Marek zamawia grilowaną rybę, ja frytki i sałatkę. Na dania trochę musimy poczekać, ale gdy już je otrzymujemy, to nie narzekamy. Marek rybę poleca, więc wierzę mu na słowo. Przed 22, najedzeni i zadowoleni idziemy spać, a do snu utula nas szemrząca woda z zagrody dla ryb.

Zobacz również

16 odpowiedzi

  1. Albania to chyba jeden z ostatnich „dzikich” krajów Europy – w sensie, że nie zadeptanych przez turystów. Mam nadzieję, że do mojej emerytury się to nie zmieni, bo wtedy będę chciał pojeździć po Europie.

    1. Niestety Albania jest coraz mocniej zadeptywana i coraz liczniej odwiedzana za turystów. Goni powoli stan, jaki mamy w Chorwacji i Czarnogórze; wybrzeże się zabudowuje a ceny rosną.

  2. zawsze mam takie poczucie, że tak jak zachodnia część świata dba wybitnie o dziedzictwa UNESCO, pompuje w to pieniądze, dostaje paranoi na widok najmniejszego uszczerbku, tak wschodnia część trochę traktuje to jak zło konieczne, dzięki któremu można zarobić, ktoś przyjedzie i otwierają się nowe możliwości – liczy się to, że to jest wpisane i ktoś przyjeżdża, a nie to, że ważne jest zachowanie miejsca w stanie jak najbardziej naturalnym. mimo wszystko, nawet te śmietniki UNESCO, dają ciekawy ogląd na kraj i mentalność ludzi, którzy w nim żyją.

    po za tym rybka prosto ze zbiornika to chyba jedna z lepszych rzeczy, jakie mogą spotkać wieczorem, po całym dniu emocji 😉

    1. Osobiście nie przepadam za miejscami, które wymuskane są w każdym możliwym calu. Ale odrobina porządku jest wskazana, w szczególności, jak się jeszcze pobiera opłaty za odwiedzanie danego miejsca.

    1. Marek planował przejść po mostku, jednak był po pierwsze dziurawy, po drugie chybotliwy, a nie dość, że rzeka w dole rwąca, to jeszcze kawałek lotu trzeba by zaliczyć zanim by się do niej wpadło. To Marka zniechęciło 😉 Mnie zniechęciło bez wchodzenia na mostek 😉

  3. ten samolot na twierdzy został faktycznie skutecznie zmuszony do lądowania, ale przez… usterkę 😉 Albańczycy nie mieli z tym nic wspólnego 🙂

    A mnie babka też się pytała czy chcę bilet na zdjęcia, ale widząc cenę zrezygnowałem. Oczywiście i tak je robiłem 🙂

    1. Wiem, że nie mieli, specjalnie zostawiłam niedomówienie 😉

      Wiesz, gdyby opłata za robienie zdjęć wynosiła 100lek a nie 1000, to bym jeszcze to jakoś przełknęła. Ale bez przesady 😉

  4. //ich podejście do gospodarowania śmieciami i dbania o swoje dziedzictwo historyczny, po prostu nie mieści mi się w głowie.

    Z takim doświadczeniem jeszcze się dziwicie bałkańskim śmieciom? 🙂 🙂

    Poświęciłem więcej tekstu kanionowi Lengarices u siebie, Girokastrze też planuję. A Wy widzę tak kompaktowo jedno i drugie w jednym poście. Brak czasu?

    Z tą opłatą za foto na twierdzy to przegięcie. Jesteście pewni, że nie rozchodziło się o fotografowanie wnętrz? Tam są te armaty, jest też muzeum, cele więzienne… Choć nawet wtedy 30 zł to DUUUŻO!

    1. Tu nie chodzi o dziwienie się, a o fakt, że jeśli słyszę/czytam, że coś jest wpisane na listę UNESCO, to nawet od Albanii wymagam czegoś więcej, niż kupy śmieci.
      W kanionie byliśmy całe 40min, więc nie mam co o nim opowiadać, bo nie za wiele zobaczyliśmy. Była to już nasza droga powrotna do kraju i grafik mieliśmy dość napięty.
      Nie, nie rozchodziło się o wnętrza, a o całość twierdzy. Także 30zł jak za fotografowanie głównie widoczków to lekka przesada.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.