Szukaj
Close this search box.

Bałkany 2013. Część 9 – Zvernec, wyciąganie auta z rowu i Półwysep Rodonit

19 sierpień 2013

Wstajemy w wyśmienitych, narzeczeńskich nastrojach. Od razu biegniemy wykąpać się w morzu, gdyż w naszym namiocie przez całą noc panowały iście tropikalne temperatury, które chyba przewyższały te, które były na zewnątrz.

Później odbywamy oczyszczający rytuał polegający na spłukaniu ze skóry soli przy pomocy wody znajdującej się w zgromadzonych baniaczkach i butelkach. Zwijamy nasze obozowisko i ruszamy wyboistą drogą w stronę asfaltu. Dwukrotnie mamy dość spore problemy z wyjechaniem, włączając w to przywalenie w spory kamień oraz buksujące na żwirku koła. Ostatecznie Marek podjeżdża do góry na wstecznym, dzięki czemu nie muszę zbiegać z powrotem na plażę w poszukiwaniu kogoś, kto by nas wyciągnął.

Pożegnanie z „naszą dziką plażą”

nasza dzika plaża

Po dotarciu do asfaltu postanawiamy odwiedzić skalne okno w miejscowości Dhermi, do którego nie dotarliśmy podczas wczorajszego spaceru. Gdy docieramy nad samo morze okazuje się, że kłębią się tam spore tłumy turystów. Droga wiodąca wzdłuż plaży kończy się pod samym skalnym oknem, obok którego, od zeszłego roku powstał barek oraz domki letniskowe sztuk dwa, bo pozostałe dwa są nadal w budowie (edit: pewnie w 2014 roku są już dokończone). Jemy śniadanie na skalnym oknie, a później Marek idzie ponownie popluskać się w wodzie. Ja z racji mych cudownych poparzeń staram się jak najlepiej schować przed słońcem, co nie jest wcale takie proste.

Skalne okno

skalne oknoSkalne okno z knajpą

skalne oknoWidok ze skalnego okna

DhermiW międzyczasie zadecydowaliśmy, że naszym kolejnym punktem zwiedzania będzie Półwysep Rodonit. Nieopublikowany w tamtym czasie przewodnik, który mieliśmy zgrany na ebooka twierdził, że jest to piękne miejsce, idealne na nocleg, z dostępem do słodkiej wody (źródełko), plażą, cerkwią i ruinami zamku. Patrząc na mapie na samą lokalizacją półwyspu doszliśmy do wniosku, że warto się tam udać. Po tym jak Marek ostatecznie odmacza wszystkie swoje cztery kończyny, ruszamy w drogę. Najpierw przez przełęcz Llogarase docieramy do Orikum, gdzie chcemy zobaczyć ruiny antycznego miasta. Generalnie kojarzyliśmy, że znajdują się ona na terenie marynarki wojennej. Ale radosny przewodnik Wydawnictwa Rewasz twierdził, że:

Na zachód od portu, u samej nasady półwyspu Karaburun, nad niewielką laguną, znajdują się pozostałości starożytnego miasta Oricum. Aby tam dojechać, należy skręcić w prawo na skrzyżowaniu zaraz za mostem. Boczna droga wraca nad brzeg morza, po czym wiedzie wzdłuż plaż na zachód, doprowadzając po ok.3km do terenu wykopalisk. (Figiel, S., Albania, Wydawnictwo Rewasz 2013, s. 165)

Hmm autor zapomniał wspomnieć o tej nieszczęsnej jednostce marynarki wojennej, no chyba że opanował umiejętność bycia niewidzialnym i dzięki temu udało mi się przedostać do ruin niezauważonym. Od żołnierza pełniącego wachtę przy bramie dowiadujemy się, że w poniedziałki nie ma archeologa oprowadzającego po ruinach, że aby wejść do ruiny należy u niego zostawić paszporty itd. Cóż… innym razem.

Kiankowy tatuaż czyli gdzie już zawitaliśmy

kiankaŻegnamy się zatem w Orikum i jedziemy do Vlory. Tam na naszej zakupowej uliczce (Rruga Kosova) uzupełniamy zapasy. Korzystam również z nowo otwartego Rossmana, w którym usiłuję znaleźć cokolwiek na poparzeni słoneczne. Niestety w tym pachnącym świeżością sklepie znajdowało się  jeszcze mało kosmetyków (część regałów stało pustych), a z rzeczy do opalania były głównie olejki przyspieszające opalanie, kremy z filtrem i kremy nawilżające. Skorzystałam z tych ostatnich i wzięłam mleczko, które miałam nadzieję da mi odrobinę wytchnienia. Po zakupach ruszamy wzdłuż Rruga Kosova w stronę miejsca, w którym wydobywana jest ropa naftowa, a po okolicy kręcą się liczne cysterny. Dalej jedziemy przez dość gęsty las, który rozbrzmiewa cykadami. Po chwili ostatecznie docieramy do Zverneca, który nasz niewydany jeszcze przewodnik rekomendował jako „interesujące miejsce obok Vlory – wysepka połączona z lądem za pomocą długiego mostku, na której znajduje się monastyr”. Rzeczywiście – wysepka, mostek oraz monastyr są na swoim miejscu. Woda w zatoce natomiast jest dość płytka, brudna i z lekka śmierdząca. Mostkiem docieramy na wysepkę, na której znajduje się malutka cerkiew z dobrze zachowanym ikonostasem. Choć jej wnętrze jest malutkie, to bardzo zadbane. Następnie ścieżką obok cerkwi ruszamy wgłąb lasu, nieco pod górę, licząc na jakieś widoki z drugiej strony. Widoki owszem są, ale niezbyt powalające.

Mój osobisty idol czyli rowerzysta we Vlorze. MISTRZ!!

VloraMost do Monastyru Zvernec

ZvernecPrzed cerkwią

ZvernecPrzecudnej urody ikonostas

ikonostasRuszamy w dalsza drogę ku Półwyspowi Rodonit. Kierujemy się w stronę Durresu. Gdy w jego okolicy wyjeżdżamy na autostradę, usiłujemy połapać się, gdzie znajduje się nasz zjazd na miejscowość Mamminas. Na szczęście jakoś udaje nam się go odnaleźć. Jedziemy przez liczne miejscowości, mając wrażenie, że wszyscy nadciągający z naprzeciwka kierowcy chcą nas staranować. Niestety nie siłujemy się z nimi na zasadzie „nie ustąpimy wam drogi”, bo małą Kianką mieliśmy nie wielkie szanse na wygraną w starciu z terenówkami czy innymi suvami.

Według naszego nieopublikowanego przewodnika na Półwysep Rodonit wiedzie droga, która nadaje się tylko dla samochodów 4×4 oraz, że czas podróży wynosi kilka godzin. Nie zniechęciliśmy się tym opisem uznając, że najwyżej przenocujemy w innym miejscu. Jedziemy i jedziemy i ciągle pod kołami mamy asfalt. Kiedy docieramy do znaków kierujących na Półwysep Rodonit okazuje się, że od czasu kiedy osoba pisząca ten przewodnik do momentu naszego pojawienia się w tym miejscu, Albańczycy wybudowali nowiuteńką drogę. Dodam oczywiście, że przewodnik został z tym błędem wydany i nadal możecie natknąć się na informację, że na Rodonit jedzie się kilka godzin po piaszczystej i wyboistej drodze. My cieszymy się pięknym asfaltem, wiodącym po pagórkowatym i urokliwym terenie. W pewnym momencie, przed jednym ze wzniesień mówię do Marka by zatrąbił, aby jadący ewentualnie z naprzeciwka kierowca, mógł w porę zorientować się, że nadciągamy. Marek trąbi, my wyjeżdżamy zza górki i naszym oczom ukazuje się rozpędzone białe Punto jadące prosto na nas (dodam tylko, że droga na Rodonit jest wąska, tak na jeden samochód i tylko co jakiś czas są zatoczki pozwalające bezpiecznie się wyminąć). Kierowca białego Punto odbija kierownicą w prawo, dzięki czemu nas wyminął, ale równocześnie wpadł do rowu i wbił się w znak wskazujący zakręt. Obojgu nam robi się na zmianę zimno i gorąco. Wysiadamy z samochodu by sprawdzić, czy nikomu nic się nie stało. Z Punto, cali i zdrowi wysypują się mama, dwójka synów, dziadek oraz głowa rodziny vel kierowca. Co ciekawe nikt nie miał zapiętych pasów. Na szczęście pasażerom, jak i autu nic się nie stało. Problemem jednak okazało się wygrzebanie samochodu z rowu, co utrudniał fakt jego zawiśnięcia na znaku drogowym. Na szczęście obok nas zatrzymuje się motocyklista oraz ekipa kilku gości, którzy pomagają nam praktycznie wynieść Punto z rowu. Wszyscy nawzajem sobie dziękują, pozdrawiają i każdy jedzie w swoją stronę. Nie powiem, trochę nam ta sytuacja podniosła ciśnienie, ale dobrze, że wszystko szczęśliwie się zakończyło.

Piękna droga na Półwysep Rodonit

półwysep rodonit

półwysep rodonitAsfaltem docieramy do jakiejś budki ze szlabanem, który jest podniesiony i jedziemy dalej. Podjeżdżamy kawałek pod górę, później zjeżdżamy nieco niżej, gdzie asfalt się kończy i po jakiś 200-300 metrach docieramy na opisywaną przez przewodnik polankę z cerkwią i źródełkiem z wodą. Na polance swoje obozowisko ma jakaś ekipa z Polski,  hałaśliwa grupa Słowaków lub Czechów oraz kilkoro Albańczyków. Rozbijamy obozowisko, po czym Marek idzie popływać w morzu a ja pędem udaję się do źródełka z wodą by moje poparzenia schłodzić nieco w słodkiej wodzie. Zasypiamy chwilę po 21, gdyż intensywny dzień pełen nieoczekiwanych zdarzeń dał nam obojgu nieco w kość.

Zobacz również

10 odpowiedzi

    1. Kielecki, kielecki, choć w Kielcach bywam teraz tylko gościem, bo mieszkam pod Warszawą.
      A Kianka to naprawdę ogarnięta i czasami dość hardcorowa dama 😉

  1. To niezła przygoda z tym autem…

    Będę bronił wody w lagunie koło Zverneck – tez jej się przyglądałem i wydaje mi się, że to glony po niej się unoszą, a tak, to generalnie jest czysta.

    Przewodnik Figla podada mi przede wszystkim dlatego, że jest strasznie nieatrakcyjny – zdjecia, szata graficzna, opisy. To nie może zachęcać do Albanii…

    Rowerzysta z woreczkiem super!

    1. Co do laguny Zvernec, to zasadniczo tam unosił się dość nieprzyjemny zapach, który raczej nie wynikał z obecności glonów. Tak czy inaczej uważam, że miejsce jest warte odwiedzenia, przez wzgląd na sporą fotogeniczność i piękny ikonostas 🙂

      Faktycznie masz rację, że przewodnik Figla ma fatalne zdjęcia. Niby mam teraz wydanie z 2013 roku, czyli w miarę świeże, ale informacje są mało dokładne, a zdjęcia naprawdę niezbyt zachęcające.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.