Szukaj
Close this search box.

Bałkany 2013. Część 6 – ohrydzkie impresje z burzą w tle

16 sierpień 2013

Tradycją tego wyjazdu stało się wczesne wstawanie. Jednak temperatury panujące w sierpniu na Bałkanach nie sprzyjają długiemu wylegiwaniu się w namiocie. Zresztą, kto by tam tracił czas na spanie, gdy do zwiedzania i oglądania jest tak dużo??

Mimo że niebo jest niebieskie, to ogólnie widoki są z lekka zamglone i szare. Niestety nie mamy tak dobrej widoczności jak moi rodzice, gdy byli tu miesiąc wcześniej.

Po szybkim, porannym ogarnianiu się pędzimy na plażę, gdyż Marek miał wyjątkową potrzebę przekąpania się. Na śniadanie idziemy później do pobliskiej piekarni, gdzie ze smakiem pałaszujemy burki. Następnie wyruszamy wzdłuż plaży w stronę Ohrydu. Po drodze zatrzymujemy się przy plażowym łóżku (zdjęcie znajdziecie też w poprzedniej części relacji), które generalnie robi dość dziwne wrażenie, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że stoi na plaży tuż przy wodzie. Gdy na nim siadam, spod leżących poduszek wychodzi biało – rudy kot, niemalże klon naszych dwóch kocurów czyli Pimkiego i Mózga. Kot generalnie stwierdził, że przyszło mizianie, więc stał się wyjątkowo absorbujący. Ewentualnie jego nachalne zachowanie miało na celu przepędzenie mnie z jego miejsca odpoczynku. Żegnamy się z kociakiem i maszerujemy dalej. Po pokonaniu 6km jesteśmy w miejscowości Sv.Stefan, gdzie w Hotelu Silex mieszkali moi rodzice. Gdy tam przebywali, codziennie wieczorami chadzali do położonej powyżej głównej drogi cerkwi, skąd mój tata robił fenomenalne zdjęcia Jeziora Ohrydzkiego. Niestety my mamy fatalną widoczność, niebo niemalże zlewa się kolorystycznie z taflą jeziora i po prostu nie wygląda to zbyt dobrze.

Na łóżku z kotem

OhrydPimki to czy Mózg??

ohrydzki kotGenialne, darmowe, miejskie plaże. Nic tylko korzystać!

Ohryd plażaSchodzimy do głównej drogi, przy której łapiemy taksówkę i za 200 dinarów docieramy do centrum Ohrydy. Przemieszczanie się taksówkami w tym regionie jest wyjątkowo dobrą opcją, w szczególności, że można targować się o cenę przejazdu. Po drugie, taksówek jest mnóstwo i nigdy nie ma się problemu, by jakąś złapać.

Rozpoczynamy zwiedzanie. Miasto robi na nas pozytywne wrażenie – jest naprawdę ładne, miejscami mniej lub bardziej zadbane. Marek oczywiście musi znów potaplać się w wodach jeziora, więc ja siedzę z tłumem turystów na brzegu i wsłuchuję się w Polaków rozmowy. Kiedy już Marek się odmoczył, odwiedzamy najpierw cerkiew Jana Kaneo. Zdjęcie tej budowli, zrobione z odpowiedniej strony i z odpowiednim widoczkiem zwane jest „Pocztówką z Ohrydu”. Później maszerujemy zdobyć fortecę. Kiedy tam wchodzimy, kręci się kilka mniejszych grupek turystów. Ale gdy znajdujemy się na murach, na teren fortecy wparowuje ileś wycieczek zorganizowanych, które dość szybko nas stamtąd przepędzają. Dalej kierujemy się do amfiteatru. To, co dość silnie rzuca się w oczy w Ohrydzie, to ilość cerkwi. Praktycznie wszędzie, gdzie się nie ruszymy, tam natrafiamy na mniejszą lub większą cerkiewkę. Generalnie kiedyś w mieście tym znajdowało się 365 cerkwi – każda na jeden dzień w roku. Teraz jest ich znacznie mniej, ale i tak stanowią ważny element miejskiego krajobrazu.

Piękna wprost Ohryda, tylko słonka zabrakło

OhrydOhrydWidok na jezioro

Jezioro OhrydzkiePocztówka z Ohrydy wraz z przewodnikiem

pocztówka z ohryduAmfiteatr w Ohrydzie

Ohryd amfiteatrPanowie z kołami 😉

ohrydOhryda znany jest nie tylko ze swoich zabytków, pięknych cerkwi i jeziora, ale przede wszystkim z produkcji pereł. Ich sposób wytwarzania jest tajemnicą handlową rodziny Filevi (o nich, a także o perłach możecie poczytać na www.ohridpearl.com ). Rodzice, będąc w lipcu w Ohrydzie przywieźli mi zawieszkę z perłą na łańcuszek. Sama postanowiłam sobie dokupić do kompletu kolczyki. Spędziliśmy dobre 30-40 minut na wybieraniu odpowiedniego kształtu i wzoru, ale ostatecznie zakupy zakończyły się sukcesem i stałam się szczęśliwą posiadaczką pięknych, perłowych, wiszących kolczyków.

Moje pamiątki z Ohrydy

ohrydzkie perłyKoło godziny 13 udajemy się na wczesny obiad do włoskiej restauracji. Ja nie jestem zbyt głodna, więc pałaszuję szopską sałatę (bardzo włoskie danie), natomiast Marek zamawia pizzę o wdzięcznej nazwie Erotica. Dopiero po chwili rozumiemy, dlaczego w jej składzie znalazła się parówka, majonez oraz dwa jajka. No cóż…po prosu spójrzcie na zdjęcie a komentarz będzie zbędny 😉

pizza eroticaPo obiedzie wyruszamy na dalszy obchód centrum, gdy dostrzegamy wielką, czarną chmurę wiszącą nad miastem. Po chwili zaczyna dość nieprzyjemnie grzmieć. Idziemy powoli w stronę starego bazaru, usiłując w międzyczasie złapać jakieś darmowe wifi. Sztuka ta nam się nie udaje, a dodatkowo w całym mieście wysiada prąd, łącznie z tym, że fontanny przestają działać. Kilka minut później zaczyna bardziej padać, więc chowamy się pod parasolami jednej lodziarni. Tam jemy najgorsze wprost lody na świecie, które między sobą różnią się jedynie kolorem, ale smakiem już nie. Gdy przestaje padać idziemy na poszukiwania bazaru. Zupełnie przez przypadek trafiamy na niego, a ja zaczynam mieć poczucie, że wylądowałam w raju. Stragany uginają się pod ciężarem pięknych wprost owoców i warzyw. Dostają oczopląsu i z wrażenia nie robię tam ani jednego zdjęcia. Kupuję natomiast kilogram słodziutkich winogron oraz kilka świeżych fig. Niebo w gębie, to za mało powiedziane!!

Uliczki w Ohrydzie

OhrydOpuszczamy bazar i wracamy nad brzeg jeziora. Gdy maszeruję w stronę betonowego mola, na którym chcę, żeby Marek zrobił mi zdjęcie, zaczepia mnie jeden z właścicieli taksówek wodnych, który koniecznie chce zabrać mnie na wycieczkę (odpłatną of course). Macedończyk, gdy zorientował się, że jestem z Polski zaczął mówić w mym ojczystym języku roztaczając przede mną wizję tego, gdzie mnie zabierze i czego mi nie pokaże. Ponieważ Marek został z tyłu, pan od łódki uznał, że się ze mną umówi: „Ja jestem slobodny, ty jesteś slobodna, może wieczorem spotkanie, kolacja?” Kiedy ja usiłowałam otrząsnąć się po napadzie śmiechu, nadciągnął Marek. „To twój kamrat?” – pada pytanie.  „No tak, a któżby inny?” I w tym momencie mój uroczy absztyfikant przestaje mówić po polsku i zasypuje Marka zdaniami wypowiedzianymi po macedońsku. To doprowadza mnie do kolejnego napadu śmiechu, więc żeby nie urazić pana, zmywam się czym prędzej.

Powoli żegnamy się z Ohrydem i kierujemy się w stronę naszego campingu. Początkowo chcieliśmy dotrzeć tam busikami, które krążą po głównej drodze tam i z powrotem, ale nie mogliśmy namierzyć dworca autobusowego. Ostatecznie stajemy na jakimś przystanku autobusowym i usiłujemy rozeznać się w sytuacji. Wtedy podchodzi do nas starszy gość z pytaniem, gdzie chcemy jechać. Gdy mówimy, że do Camp Elesac, facet stwierdza, że zawiezie nas tam za 200 dinarów. Bez zbędnego ociągania się pakujemy się do jego taksówki. Ogólnie w Macedonii widać swoisty trend, by wszystkie taksówki były w tych samych barwach – w Bitoli miały żółty kolor, w Ohrydzie biało – niebieski. Ułatwia to dość znacząco ich wyłapanie z tłumu innych aut.

Im bliżej naszego celu, tym bardziej pada. Gdy docieramy na camping, po prostu leje. W przylegającym do terenu campingu sklepie robimy zaopatrzenie – piwo Bitolskie, chrupki o smaku fety (jak dla mnie prawdziwy hit tego wyjazdu, co z tego, że niezdrowy) oraz baniaczek różowego wina (za 2 litry zapłaciliśmy całe 8zł). Zanosimy nasze zdobycze do obozowiska, a w międzyczasie przestaje padać. Marek stwierdza, że skoro pogoda jest dla nas łaskawa, to wypożyczymy rower wodny i popłyniemy do Gradiste. Wypożyczenie roweru wodnego na godzinę kosztuje na naszym campingu 150 dinarów. Gdy wypływamy na jezioro okazuje się, że są na nim całkiem spore fale i naszym mocno przedpotopowym rowerem wodnym buja na wszystkie strony. Do tego okazuje się, że od  Ohrydu nadciąga kolejna burzowa chmura. Nie dopływamy ostatecznie do Gradiste, lecz kręcimy się w bliskiej okolicy naszego campingu. Po godzinie wracamy na stały ląd. Marek oczywiście idzie pływać, a ja zostaję na plaży czytając książkę. O dziwo burza nie przychodzi, a my spędzamy wieczór pijąc wino z baniaczka i oglądając macedońską telewizję. Według prognoz pogody kolejny dzień ma być burzowy…

Na przeciekającym rowerze wodnym

rower wodny ohrydNadciąga burza???

burza Ohryd

[googlemaps https://www.google.com/maps/embed?pb=!1m27!1m12!1m3!1d48115.65636521264!2d20.807493349999984!3d41.08585334248009!2m3!1f0!2f0!3f0!3m2!1i1024!2i768!4f13.1!4m12!1i0!3e6!4m3!3m2!1d41.0380496!2d20.8066167!4m5!1s0x1350db6587ea6657%3A0xc46cfc65390bc9d3!2sOhrid%2C+Macedonia+(BJRM)!3m2!1d41.123097699999995!2d20.801648099999998!5e0!3m2!1spl!2spl!4v1402648088053&w=600&h=450]

Zobacz również

10 odpowiedzi

    1. Zasadniczo historia o 365 cerkwiach jest traktowana bardziej jako legenda, którą rozpowszechnił w XVII wieku Evliya Çelebi, ale ponieważ brzmi dobrze, a cerkwi w Ohrydzie jest naprawdę dużo, stąd nadal jest przekazywana i powtarzana.

  1. „kiedyś w mieście tym znajdowało się 365 cerkwi” – to taka ich „urban legend” wpisywana do przewodników. W dawnch czasach taka liczba chałup świadczyła o sporym mieście, a co dopiero mówić o takiej liczbie cerkwi! Nawet jakby przyjąć, że było ich tyle w okolicy obu jezior (Prespa i Ohrid), to i tak wątpliwe, aby ktos to był naprawde policzył.

    Oprócz lolaknych pereł, jezioro ma lokalnego pstrąga pod ochroną, którego cena w nielegalnym spożyciu osiąga astronomiczne kwoty.

    Mnie osobiście Ohryda nie podeszła – może z powodu olbrzymiej liczby turystów.

    A z tą Erotica, to o co chodzi? 🙂

    1. Dlatego właśnie napisałam w komentarzu powyżej, że z cerkwiami to jednak legenda, ale ze brzmi dobrze, to się dość mocno przyjęła 😉
      Jako wegetarianka zostawiłam pstrąga w spokoju, ale generalnie jest on ważnym elementem samego jeziora. A orientujesz się ile może kosztować posiłek złożony właśnie z tego pstrąga. Bo mnie to zaintrygowało!

      Dla mnie samo miasto jest ciekawą atrakcją, ale rzeczywiście tłumy turystów są z lekka irytujące. Ale wystarczy tylko oddalić się parę kilometrów od Ohrydu i już ma się trochę błogiego spokoju.

      A z Eroticą chodzi o to, że panie lub panowie z kuchni mieli wizję, czym może być erotyka na pizzy 😀 Czy wizja ta jest udana, trudno mi obiektywnie ocenić 😉

  2. Astronomicznie to przesadziłem, co powinno pasować do liczby cerkwii w Ochrydzie. 🙂
    Coś ponad 30 euro za kilo.

    Wizji pizzy lepiej tez nie będę oceniał. 🙂

  3. Z tłumami turystów też bym nie przesadzała. Byłam w Ochrydzie pod koniec czerwca i nie było aż tak dużo ludzi. Czasem w nadbałtyckich kurortach widywałam więcej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.